Reklama

"Po prostu walcz": PRODUKCJA

Reżyser "Po prostu walcz!" Jeff Wadlow otwarcie przyznaje, że najnowszy film był dla niego bardzo ambitnym przedsięwzięciem, łączącym skomplikowane sceny zbiorowe z trudnym do odegrania dramatem rodzinnym i zmaganiem młodzieńca z grzechami przeszłości. Wyzwań logistycznych nastręczyły dynamiczne ujęcia walk w stylu MMA oraz zdjęcia kręcone latem na upalnej Florydzie.

Czytając scenariusz "Po prostu walcz!" Wadlow zwrócił szczególną uwagę na dylematy młodego bohatera, który po tragedii rodzinnej rzuca rękawicę całemu światu: "Potrzebuje kogoś, kto zastąpiłby mu ojca i nauczył radzić sobie w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. Tę lekcję pobiera u Jeana Roqua. Dzięki niemu nabiera nie tylko siły fizycznej, ale także dojrzałości emocjonalnej" - streszcza przemianę bohatera reżyser.

Reklama

Drugim atutem historii była dla Wadlowa okazja do takiego zainscenizowania szeregu scen walk, jakiego widzowie nie oglądali jeszcze na wielkim ekranie. "W USA mieszane style walki błyskawicznie zdobywają nowych wielbicieli i wkrótce popularnością przyćmią nawet boks. `Po prostu walcz!' pozwoli kinomanom poczuć się jak zawodnicy, pokaże im najdrobniejsze szczegóły walk, treningów i strategii, stosowanych na ringu."

Kluczowe znaczenie dla sukcesu filmu miał dobór obsady. Wadlow musiał zdecydować się, czy ważniejsze będą u kandydatów predyspozycje fizyczne, czy też ich talent aktorski. Gdy Sean Faris i Cam Gigandet pojawili się na przesłuchaniach, ich przygotowanie aktorskie wystarczyło, aby obaj otrzymali rolę zaprzysięgłych rywali: "Zachwycali nie tylko swoją grą, ale także fizycznym przygotowaniem do walki i szybkiej nauki. Było to niezwykle ważne, gdyż z miejsca musieli zabrać się do treningu z ciężarami, pracy przy choreografii walk, rozciągania, przeszli również na specjalną dietę."

Dla Seana Farisa zagranie w "Po prostu walcz!" oznaczało zmianę spojrzenia na życie: "Na początku Jake pała gniewem do całego świata i wini siebie za wszystkie kłopoty, jakie go dotykają. Grając go, często przejmowałem jego emocje. W filmie chodzi jednak o wyjście na prostą i uświadomienie sobie, że nie odpowiadamy za wszystko, co nas spotyka".

Spotkanie z Amber Heard, która wcieliła się w rolę Bajy, przekonało reżysera, aby zmienić koncepcję tej postaci: "Miała to być dziewczyna poddająca się presji otoczenia i żyjąca poniekąd wbrew sobie. Gdy ujrzałem Amber na przesłuchaniu, zauważyłem w jej oczach smutek i zrozumiałem, że ciekawiej będzie pokazać, że jej postać jest świadomą zła, które czyni przeciwnik Jake'a - Ryan, ale brakuje jej odwagi, żeby stawić mu czoło. Nasz nieoceniony scenarzysta Chris Hauty może potwierdzić, że akurat charakter tej bohaterki uformował się dopiero pod wpływem jej utalentowanej odtwórczyni".

Evan Peters, wcielający się w Maksa, stanął przed trudnym zadaniem wyjścia poza schemat komediowej postaci przyjaciela głównego bohatera. Reżyserowi zależało na podkreśleniu nie tylko jego poczucia humoru, ale także przywiązania do Jake'a i świata zawodników MMA. "To właśnie dzięki ich przyjaźni ostatnia walka z Ryanem nabiera takiej wagi dla Jake'a i widzów", podkreśla Wadlow.

Twórca nie miał najmniejszych wątpliwości przy obsadzaniu roli mistrza głównego bohatera - Jeana Roqua. "Djimon Hounsou był jedynym kandydatem. Nie miało być w nim ani krzty mistyczności, żadnych ponadczasowych nauk o karate. Mieszane sztuki walki to bardzo praktyczny sport. Jeśli masz do czynienia z atakiem, starasz się sprowadzić napastnika do parteru, jeśli ktoś próbuje cię unieruchomić, musisz kontrować. Roqua uosabia właśnie taki rzeczowy stosunek do walki. Hounsou był też jedynym aktorem, który obdarzyłby tę postać odpowiednią mądrością i siłą fizyczną."

Dwukrotnie nominowany do Oscara aktor nie ukrywa, że miał dotąd do czynienia z prawdziwymi mistrzami reżyserii, dlatego sceptycznie podchodził do początkującego twórcy: "Jeff Wadlow ma jednak bardzo konkretną wizję, a ten film wyróżnia szczególne przesłanie dla młodej widowni. Nastolatkowie czują się teraz zagubieni, a szkoły takie jak ta prowadzona przez Roquę trzymają ich z dala od ulicy i rozwijają zarówno duchowo jak i fizycznie. Co równie ważne, sam Roqua podkreśla przydatność sztuk walki do samoobrony albo jako dyscyplina sportu".

Do uwag odnośnie przesłania "Po prostu walcz!" dołącza się Sean Faris. "Ten film nie pochwala stosowania przemocy pod jakąkolwiek postacią, a moja postać służy jako przykład pewnej drogi, jaką trzeba przejść, żeby wyzbyć się frustracji i stać się lepszym człowiekiem", zaznacza aktor.

Przed rozpoczęciem zdjęć odtwórcy głównych ról przeszli wyjątkowy kurs przygotowawczy u kaskaderów i koordynatorów scen walki - Damona Caro oraz Jonathana Eusebio, którzy pracowali przy takich hitach jak "300", "Krucjata Bourne'a", "Szklana pułapka 4.0", "Mr and Mrs Smith", "Podziemny krąg" i "S.W.A.T.". Ich podstawowym zadaniem było zagwarantowanie starciom, które oglądamy na ekranie, atrakcyjności, ale też prawdopodobieństwa. Treningi rozpoczęto na dwa miesiące przed pierwszym klapsem.

"Mieszane sztuki walki obejmują kickboxing, zapasy, rzuty, ciosy łokciem i kolanami oraz pojedyncze ruchy z wrestlingu, jiu jitsu, karate, sumo i muay-thai", tłumaczy Caro. "Większość początkujących w tej dyscyplinie ma już jakieś doświadczenie w jednym ze sportów walki, więc nauka polega na stopniowym łączeniu cech reszty z nich". Jak podkreśla doświadczony kaskader, to słynna gwiazda kina przyczyniła się do popularyzacji sztuk walki i przełamaniu barier między nimi, propagując tym samym MMA. "Sztuki walki zaczęły przyciągać masy w latach 50., ale mistrzowie karate, judo i kung-fu bezwzględnie strzegli ich odrębności. Za nieposłuszeństwo groziło niemal wyklęcie... Bruce Lee w znacznym stopniu wpłynął na zmianę tego stanu rzeczy. Mieszając techniki z różnych dyscyplin w swoich filmach z lat 70. pokonywał kolejnych przeciwników i przełamywał kolejne ograniczenia."

Zarówno Faris jak i Gigandet mogli pochwalić się znakomitą formą fizyczną przed zdjęciami do "Po prostu walcz!". Pierwszy z nich grał zresztą wcześniej sportowców, ale najnowsza rola zmusiła go do codziennych, prawie 4-godzinnych treningów, w trakcie których poznawał tajniki taekwondo, jiu jitsu i m.in wrestlingu. Aktor podkreśla, że doświadczenie na planie filmu będzie wspominał jako mękę, ale także źródło wielkiej satysfakcji: "Wcześniej w filmach uprawiałem te same sporty co w życiu. Tym razem zająłem się czymś zupełnie nowym. Wielokrotnie myślałem, że temu nie podołam, ale nagle zdałem sobie sprawę, że potrafię np. wykonać kopnięcie nad czyjąś głową. Szybko zorientowałem się także, że w tym wszystkim nie chodzi tylko o bycie twardzielem. Najważniejsze jest utrzymanie odpowiedniego podejścia i gotowości do obrony."

Gigandet przyznaje, że ćwiczenia przyczyniły się do konstrukcji postaci Ryana - przeciwnika Jake'a. Aktor trenował wcześniej sztuki walki, ale nie na poziomie potrzebnym do uwiarygodnienia negatywnej postaci mistrza, który bije się dla własnej przyjemności: "Dzień przygotowań rozpoczynał się od podstaw: ciosów, kopnięć, blokad i kombinacji. Potem planowaliśmy choreografię każdej walki, najpierw z kaskaderami, a potem we dwójkę z Seanem.

Hounsou, który jako młodzieniec uczył się sztuk walki we Francji, również skorzystał ze wskazówek fachowców na planie "Po prostu walcz!": "Kiedyś przez 7 lat ćwiczyłem kung fu, a przez 5 boks, ale i tak potrzebowałem trzech tygodni, żeby przygotować się do zdjęć z kaskaderami. Za sprawą MMA poczułem kilka mięśni, których nigdy wcześniej nie używałem".

Reżyser Jeff Wadlow nie należał do ekspertów w dziedzinie sportów walki, ale praca na planie szybko to zmieniła: "Od momentu przeczytania scenariusza, zacząłem odrabiać pracę domową. Odwiedzałem ośrodki sportowe oraz tzw. dojo - miejsca treningu wschodnich sztuk walki. Starałem się obejrzeć jak najwięcej walk na żywo albo klasycznych pojedynków z płyt DVD. Razem z operatorem Lukasem Ettlinem oglądaliśmy je do późnej nocy, dyskutując o środkach filmowych, dzięki którym weszły do historii kina".

Zdjęcia kręcono w całości w Orlando, na Florydzie. Miasto słynie z tematycznych parków, ale filmowcom udało się znaleźć również mniej charakterystyczne budynki, jeden z nich posłużył im do nakręcenia scen w domu, z którego Jake wyprowadza się na początku "Po prostu walcz!". Reżyser postanowił dać aktorom jak najwięcej czasu na zdobycie formy potrzebnej do kręcenia scen walk. Większość z nich zarejestrowano więc pod koniec prac nad filmem, w tym coroczny turniej dla amatorów - "Beatdown". W ujęciach zobaczymy niekiedy tysiąc statystów, którzy przez wiele dni zdjęciowych zagrzewali aktorów do walki.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Po prostu walcz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy