Reklama

"Płonąca pułapka": CO BY TU SPALIĆ?

Scenariusz zawierał siedem scen wielkich pożarów. Baltimore to miasto w przebudowie, bardzo się zmienia. W związku z tym, wiele budynków stoi pustych, gotowych do rozbiórki. Tak więc, to wymarzona lokalizacja, by kręcić sceny pożarów. Jest tu po prostu co spalić. To też była jedna z ważnych przyczyn, dla których kręciliśmy właśnie tutaj. Poza tym, Baltimore to dla mnie metafora wielkiego amerykańskiego miasta. Są tu historyczne dzielnice, centrum pełne drapaczy chmur i spokojne osiedla podmiejskie – mówił Russell.

Baltimore jest słynne ze swoich tradycji strażackich. Straż powstała tu w 1859 roku, a strażacy stoczyli wielką walkę z żywiołem w 1904 roku, kiedy to niemal całe miasto uległo zniszczeniu. Obecnie w 39 remizach pracuje ponad 1700 strażaków.

Reklama

Jednym z najważniejszych planów zdjęciowych była ponad stuletnia remiza strażacka Gorsuch, zamknięta cztery lata temu. Tu powstała filmowa baza strażacka. A konsultantami zostali pracownicy remizy numer 8 z Baltimore, którzy pojawili się także w małych rolach aktorskich i w epizodach. Budynek poddano gruntownej renowacji, wstawiono także charakterystyczne metalowe łóżka.

W jednej ze zbiorowych scen (pogrzeb na cmentarzu w Baltimore) wzięła udział straż honorowa East Lake Fire Rescue oraz kilkuset prawdziwych strażaków. Miasto zezwoliło też na ich udział w wielu innych scenach zbiorowych w autentycznym ekwipunku.

Scenograf Tony Burrough otrzymał jedyną, ale ważną wskazówkę od reżysera i producentów: miał zadbać nie tylko o wygląd miejsca, w którym uwięziony był Jack, i o frontony budynków w różnych stadiach zniszczenia, ale musiał zwiedzić także wiele domów prawdziwych strażaków, by poznać styl, w jakim są urządzone i wykorzystać to na planie.

Liz Shelton, zajmująca się kostiumami, odkryła pewną prawidłowość: To, że Jack nosi coraz bardziej zniszczony uniform i hełm, nie jest przypadkiem. Taki jest strażacki styl. Nie rozstajesz się ze starymi ubraniami i z wyposażeniem, dopóki nie musisz. Świadczą one o twoim doświadczeniu i trudnych akcjach, w których brałeś udział.

Jeśli chodzi o realizację scen akcji ogniowych, również postawiono na autentyzm. Nie ma tu żadnych komputerowych płomieni. Jest prawdziwy ogień i naprawdę płonące budynki. Tyle, że rozpalano „kontrolowane płomienie”, prawdopodobnie największe w dziejach kina. A budynków – ze względów bezpieczeństwa – nie palono doszczętnie. Realizując ten film, zrozumiałem doskonale, dlaczego w Hollywood powstało tak mało dobrych filmów o strażakach. Żeby nakręcić wyglądające naturalnie sceny, trzeba nieustannie działać na granicy ryzyka. To logistyczny koszmar, na który właściwie nikt się nie chce zgodzić – mówił reżyser.

Operator James L. Carter, idąc za sugestiami prawdziwych strażaków, znalazł sposób, by pokazać gęsty, ciemny dym, utrudniający, a czasem wręcz uniemożliwiający orientację.

Nie obyło się bez wypadku. Od fruwających drobin żaru zajął się płaszcz Phoeniksa. Szybko jednak płonącą odzież udało się ugasić. Mark Yant tak skomentował ten niebezpieczny incydent: Przekonanie, że ogień da się w pełni kontrolować, jest po prostu fałszywe. Ogień to ogień.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Płonąca pułapka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy