"Płonąca pułapka": BEZ MANIPULACJI
Russell podkreślał mocno, że nie chodziło mu tylko i wyłącznie o nakręcenie efektownego thrillera w scenerii płonących budynków. Myślę, że we wszystkich moich filmach powtarza się podobny temat: kruchość, ale i ostateczna moc więzów rodzinnych, a także refleksja bohaterów nad ich charakterem i znaczeniem w życiu. Myślę, że datuje się to już od czasów mojej pracy w teatrze, przy „Naszym mieście” Thorntona Wildera. Reżyser zwracał uwagę, że aby zrealizować ten zamiar, potrzebni mu byli aktorzy, którzy nie ulegliby presji melodramatycznym schematów. Co do Johna, sprawa jest jasna – mówił. – Nie od dziś wiadomo, że jest to aktor, który może zagrać wszystko. Jeśli chodzi o Joaquina, to jest to po prostu aktor antysentymentalny. Ktoś taki był mi bardzo potrzebny, aby film nie utracił delikatnej równowagi. Zawsze podziwiałem jego pracę. Było jasne, że nie potrzebuję w moim filmie sztampowego bohatera kina akcji. Jak wiadomo, Joaquin odbył bardzo długie szkolenie. I, moim zdaniem, nie zagrał strażaka, tylko po prostu na jakiś czas po prostu stał się strażakiem.
Według Phoenixa, główny konflikt filmu przebiegał pomiędzy dwiema rodzinami: prawdziwą rodziną Jacka oraz jego kolegami z remizy, z którymi łączyły go naprawdę mocne więzi. Moim zdaniem, rodziny strażaków to nie mniejsi bohaterowie niż oni sami. Prawdziwy problem pojawia się przecież dopiero wtedy, gdy Jack zaczyna myśleć, że jego praca rani żonę i dzieci. I że jego idealizm wyrządza im po prostu wielką krzywdę.
Phoenix spędził sześć miesięcy w Akademii Pożarnictwa i miesiąc w prawdziwej remizie. Twierdził, że nie był to kaprys gwiazdorski, lecz jak najbardziej naturalna metoda pracy. Casey Silver zaklinał się, że po tym szkoleniu Phoenix sam wykonał niemal 100 procent pracy przynależnej kaskaderom. A Akademia Pożarnictwa z Baltimore wysłała do niego specjalne pismo, w którym informowała go, że pozytywnie zdał testy i gdyby chciał, może podjąć pracę w straży pożarnej w tym mieście.
Travolta nieustannie podkreślał, że „wspomaga tu tylko Joaquina”. To on ma rolę, która przyciągnie największą uwagę publiczności. – mówił gwiazdor „Pulp Fiction”. – Moja rola jest drugoplanowa, naprawdę. Nie powtarzamy tu układu Di Caprio – Hanks ze „Złap mnie, jeśli potrafisz” Stevena Spielberga, gdzie w istocie były to role równorzędne. Ja jestem mentorem bohatera granego przez Joaquina. Scenariusz zainteresował mnie głównie z tego względu, że strażacy są tu przedstawieni jako ludzie z krwi i kości, a nie bohaterowie-ikony. Myślę, że to prawdziwy hołd dla nich, bez zbędnego patosu. Ze względów bezpieczeństwa przeszedłem intensywne szkolenie. Maski tlenowe, rękawice – poznałem ten sprzęt dobrze i wrażenie jest przerażające: jakbyś znajdował się w wielkiej trumnie, a przecież musisz działać.
Najbardziej interesujące dla mnie w postaci Kennedy’ego jest to, że popełnił błąd, z którego długo nie zdaje sobie sprawy. Zbytnio zbliżył się do Jacka, stał się mu bliski niemal jak ojciec czy starszy brat – mówił dalej aktor. – Jego rodzinę traktuje jak swoją, bo jego własne małżeństwo rozpadło się ze względu na pracę. Jest samotny (bo tak bywa z dowódcami), lecz cierpi z tego powodu. Ale zbyt bliskie emocjonalnie związki z podwładnymi nie są bezpieczne.
Travolta spędził wiele czasu z weteranem straży pożarnej z Baltimore, Markiem Yantem, konsultantem filmu. Zadziwił mnie dociekliwością i szczegółowością pytań – wspominał strażak.
Russell doskonale zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw, które czyhają na drodze, którą obrał. Gatunek kina, który uprawiam, i tematy, jakie poruszam, zmuszają mnie do swoistego spaceru po linie. Łatwo z niej spaść i pogrążyć się w wielkiej czułostkowości. Jest na to mnóstwo przykładów. To swoisty hazard: kręcąc film, usiłuję zbliżyć się maksymalnie do tego niebezpiecznego punktu, lecz go nie przekroczyć. Dlatego tak ważne są dla mnie próby z aktorami jeszcze przed zdjęciami. Wspólnie próbujemy znaleźć tę granicę, aby potem nie było przykrych zaskoczeń. W czasie prób wyraźnie widać, jakie środki wyrazu należy zachować, a jakie odrzucić. Mówimy wtedy sobie: to jest w porządku, to jest prawdziwe, na pewno nie staramy się manipulować uczuciami widza. Bo tego zawsze chciałbym unikać.