"Plan lotu": LABIRYNT W SAMOLOCIE
Na potrzeby filmu zbudowano dekoracje dwupokładowego jumbo jeta, nazwanego E-474, fikcyjnej linii lotniczej Aalto Airlines, który odbywa swój dziewiczy lot. Taki samolot nie istnieje w rzeczywistości, ale podobno większość rozwiązań technicznych skopiowano z samolotu, który ma wejść do produkcji w przyszłym roku. W studiu w Los Angeles zbudowano w ciągu 16 tygodni dekorację przedstawiającą wnętrze maszyny. W zdjęciach brało udział każdorazowo ponad 300 statystów, grających pasażerów. Dobrani oni byli pod względem statusu majątkowego i pochodzenia, jak uczestnicy prawdziwych lotów.
Ogromną pracę wykonał scenograf Alexander Hammond. Jego zadaniem było stworzyć takie wnętrze samolotu, które odpowiadałoby koncepcji reżysera. A Schwentke chciał, by każdy element wyglądał realistycznie, a zarazem by widz odnosił takie wrażenie, jak podczas wyjątkowo długiego lotu: uwięzienia we śnie, dziwnej nierealności otoczenia. W tym celu Hammond skopiował wygląd dziesiątków luksusowych samolotów, często zmieniając drobne lub poważniejsze detale, by osiągnąć pożądany efekt. Natomiast operator Florian Ballhaus opracował specjalne techniki używania światła w niektórych bardzo ciasnych pomieszczeniach. Zadbano też o to, by można było podziwiać realistyczną sylwetkę lecącego fikcyjnego samolotu. Za pomocą modelu i komputerowych technik dokonali tego specjaliści od efektów specjalnych – Rob Hodgson i Fredric Nieminem.
Kręcono także w Long Beach, w małym porcie lotniczym na pustyni Mojave oraz dwa tygodnie w Berlinie i trzy dni w Lipsku, gdzie ekipie udostępniono nowy, jeszcze nie używany nowoczesny port lotniczy.
Foster chwaliła sobie współpracę ze Schwentkem. On myśli obrazami i doskonale wie, co chce osiągnąć. Potrafi jasno to wytłumaczyć. Był zawsze świetnie przygotowany. Poza tym, jest ujmujący. Jego żona przynosiła mu jedzenie na plan, dzięki czemu Robert zawsze miał przy sobie cukierki, którymi częstował innych. Jeśli wymagał czegoś trudnego, po prostu chciało się to dla niego zrobić. To reżyser, który doskonale potrafi słuchać – ma własne zdanie, ale nie lekceważy opinii innych. Nie potrzebował, by umocnić swój autorytet, być najgłośniejszą osobą w pomieszczeniu, co często się reżyserom zdarza. Doskonale rozumiem rolę reżysera, bo sama przecież stałam po drugiej stronie kamery. Reżyser jest ojcowską figurą – w pewnym sensie to ojciec i matka dla całej ekipy. To nie jest łatwe i nie każdy to potrafi. Musi wzbudzać ufność i ufać innym. Oczywiście, czasem myślałam sobie, że inaczej ustawiłabym kamerę albo zastosowałabym inne rozwiązanie. Ale pamiętałam, że jestem tu aktorką. Sztuka polega na tym, by wyrazić swoją opinię, ale bez powodowania konfliktów. Myślę, że całkiem nieźle nam poszło.