Reklama

"Plan lotu": KOBIETA NA SKRAJU ZAŁAMANIA NERWOWEGO

Pierwsze szkice scenariusza powstały jeszcze przed 11 września 2001 r., zanim wprowadzono dodatkowe środki bezpieczeństwa na lotniskach i w samolotach. Producenci filmu nie ukrywali jednak, że atmosfera zagrożenia, wręcz paranoi, jaka pojawiła się w związku z atakiem terrorystów, wpłynęła na ostateczny kształt „Planu lotu”.

Brian Grazer, producent tak słynnych filmów jak „8 mila”, „Piękny umysł”, czy „Człowiek ringu”, już dawno zwrócił uwagę na ten tekst. Wykorzystanie bogatej scenerii potężnego jumbo jeta bardzo go pociągało, także dlatego, że dostrzegł szansę na realizację nie tylko sugestywnego dreszczowca, ale i na opowiedzenie historii – według jego słów – całkowicie realnej, powodującej silny emocjonalny odzew; opowieści o żalu i stracie.

Reklama

Scenarzysta filmu Peter A. Dowling tak tłumaczył swe intencje: Wyjściowy pomysł – zrozpaczony rodzic poszukuje na pokładzie samolotu zaginionego dziecka – można rozwinąć w bardzo różnych kierunkach. To może być rzecz o nadprzyrodzonych zjawiskach, albo o pojawieniu się Obcych, halucynacyjna fantazja albo też bardzo realistyczny thriller z zachowaniem reguły prawdopodobieństwa ekranowych wydarzeń. Ja wybrałem tę ostatnią drogę. To było trudne wyzwanie, ale zawsze fascynowały mnie tego typu filmy: wymagające precyzyjnej fabuły i maksymalnego wykorzystania zamkniętego miejsca akcji.

Scenariusz powstał początkowo z myślą o tym, by główną rolę zagrał mężczyzna, ale gdy zainteresowała się nim Jodie Foster, dokonano daleko idących przeróbek tekstu. Gdy zdecydowaliśmy się na tę zmianę, poczuliśmy ulgę – wspominał reżyser Robert Schwentke. – Moim zdaniem, główna postać zyskała na wiarygodności i głębi. Grazer był wielkim entuzjastą obsadzenia Foster w głównej roli. Jodie jest po prostu wymarzoną aktorką, by zagrać tego typu bohaterkę, ponieważ ma wielką zdolność wzbudzania empatii widowni, na jej losie nam naprawdę zależy, jej uczucia macierzyńskie są całkowicie wiarygodne, a jej siła w obliczu wielkiej próby nie ulega wątpliwości – mówił.

Podobnego zdania była gwiazda filmu. Już przy pierwszej lekturze odebrałam ten tekst bardzo osobiście. Bo przecież dotykał on także moich głębokich lęków, znanych z pewnością każdemu rodzicowi. Na chwilę się odwracasz i twoje dziecko znika. Jesteś bezradny, a jednocześnie masz świadomość, że tylko ty możesz je uratować przed niebezpieczeństwem.

Aktorka wspominała, że ma podobne doświadczenia. Zdarzyło mi się to dwa razy. Raz zgubił mi się dwunastoletni siostrzeniec w paryskim metrze. To na szczęście bardzo bystry chłopak, więc gdy stwierdził, że mnie przy nim nie ma, nie wpadł w panikę, tylko wysiadł na kolejnej stacji i czekał na mnie. Tak więc, to nie był taki najstraszniejszy koszmar. Za drugim razem było znacznie gorzej. Byłam z moim trzyletnim synem w Legolandzie, i tłum wychodzących ludzi nas rozdzielił. Mały nagle stracił mnie z oczu i okropnie się przestraszył. Do dziś doskonale to pamięta. Ja zresztą również! Co do mnie, to w dzieciństwie często się gubiłam. Była nas czwórka i gdy szliśmy gdzieś razem, mama zawsze mówiła: Jeśli się zgubicie – spotykamy się w umówionym miejscu. Byliśmy ruchliwi i lubiliśmy się gubić. Gdy już się nam znudziło, wracaliśmy na miejsce spotkania.

Foster zdecydowała się na udział w filmie dość szybko. Szczerze mówiąc, w pierwszej wersji scenariusza było coś, co nie do końca mnie przekonywało. Mężczyzna nie popada w aż tak głęboką desperację i ból w podobnej sytuacji, nie traci do tego stopnia zimnej krwi, by mógł uchodzić za szalonego. Po prostu w męskim tradycyjnym podejściu do dzieci nie mieści się tak bardzo widoczna na zewnątrz emocjonalna reakcja.

Foster podkreślała, że szczególnie silne wrażenie zrobił na niej jeden z punktów zwrotnych w scenariuszu. Stan uczuć Kyle przypomina przerażającą spiralę: ciągle jest gorzej i gorzej – nikt nie widział dziecka, ludzie zaczynają podejrzewać, że mają do czynienia z osobą z poważnymi zaburzeniami psychicznymi, a ona to wyczuwa. Wreszcie bohaterka zaczyna sama siebie podejrzewać o utratę zmysłów. Być może Julie zmarła, a ja nie chcę tego przyjąć do wiadomości – tak właśnie zaczyna myśleć. A potem przychodzi krótki błysk, moment olśnienia: nie, to nieprawda, moja córka żyje, jestem tego pewna. I od tej przełomowej, doskonale ukazanej chwili, Kyle zmienia się w istotę działającą na podobieństwo robota zaprogramowanego w jednym celu: odnalezienia Julie. Już wiemy, że nic nie będzie mogło jej powstrzymać.

Aktorka zdaje sobie sprawę, iż zdarzało się jej popełniać błędy w wyborze filmów, w których występowała. Jednak zawsze kierowała się wewnętrznym przekonaniem. No cóż, nigdy nie potrafiłam rozczulać się nad losem Marsjan. Moją domeną były próby oddania prawdziwych i skomplikowanych emocji – żartowała. – Ten film przypomina mi nieco „Nell” czy „Sommersby”, ponieważ opowiada o stanie umysłu, który mnie zawsze intrygował. Możesz stracić kontrolę nad sobą, zagubić swoje świadome „ja”, ponieważ twoja podświadomość to potężna siła, która bierze cię we władanie.

Foster nie obawia się przerw w pracy, ani tego, że po trzyletniej przerwie po „Azylu” (podczas której zagrała tylko małą rolę w „Bardzo długich zaręczynach”), znowu pojawia się w thrillerze. Przerwy w pracy tłumaczy dwojako. Po pierwsze, przypomina gorzką i doskonale znaną w Hollywood prawdę, że ciekawych ról dla aktorek po czterdziestce jest po prostu bardzo mało. Po drugie przyznaje, że nie walczy o nie tak mocno jak kiedyś, bo nie musi nikomu, a przede wszystkim sobie, niczego udowadniać. Woli poświęcić się dzieciom, towarzyszyć ich dorastaniu. System pracy: cztery miesiące intensywnych występów raz na trzy lata – jak twierdzi – całkiem jej odpowiada. A thriller, według Foster, może być bardzo inteligentnym gatunkiem filmowym. Jestem aktorką, której kariera jest związana z filmami głównego nurtu. Jako widz czekam na filmy niezależne, jako reżyser też robię filmy, nie obliczone na wielką publiczność. Jednak jako aktorka bez wątpienia należę do mainstreamu. Problem polega na tym, że trudno znaleźć dziś filmy, które byłyby komercyjnie nośne, a jednocześnie dawały do myślenia, czy głębiej poruszały. Staram się wybierać takie właśnie projekty. Ponieważ angażuję się bardzo mocno w to, co robię, muszę w to wierzyć. Wiem, że jest wielu aktorów, którzy tak nie postępują. Chylę przed nimi czoła, ale ja bym tak nie potrafiła. Biznes filmowy się zmienił. Lata siedemdziesiąte, kiedy debiutowałam, to był złoty okres amerykańskiego kina. Powstawało wtedy naprawdę sporo filmów, w których chodziło przede wszystkim o to, by coś ważnego przekazać. Teraz jest inaczej. W wielu filmach kamera wyczynia dziwaczne rzeczy i nie dzieje się oprócz tego nic specjalnie ciekawego. Ale jedno się nie zmieniło: jeśli chcesz coś naprawdę ważnego powiedzieć, pewnie ci się uda, chociaż nie będzie łatwo. Podobnie jak w przypadku thrillera „Azyl”, w tym filmie spodobało mi się to, że akcja rozgrywa się w zamkniętej przestrzeni – tu we wnętrzu jumbo jeta. Myślę, że najciekawsze w filmach wcale nie są pełne przepychu dekoracje, czy zapierające dech pejzaże – najważniejsze jest to, co można zobaczyć w czyichś oczach, emocjonalna prawda.

Z Foster zgadzał się reżyser. Moje doświadczenia wskazują na to, że ostre ograniczenia co do miejsca, czy czasu akcji, są bardzo często korzystne. Paradoksalnie wzmagają pracę wyobraźni, zmuszają do większej inwencji i do poszukiwania nowych, precyzyjnych rozwiązań scenariuszowych i inscenizacyjnych.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Plan lotu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy