"PitBull": PATRYK VEGA: SYLWETKA I WYWIAD
PATRYK VEGA – reżyser filmu PitBull
Ważniejsze daty:
1977.01.02 - data urodzenia (Warszawa)
1998-2002 - Collegium Civitas przy Polskiej Akademii Nauk, specjalizacja: Media i komunikowanie społeczne
1998-2000 - Szkoła Reportażu Marka Millera
Filmografia:
PIERWSZY MILION (serial tv) - scenariusz (1999);
W PUSTYNI I W PUSZCZY (2001) - współpraca literacka (2001);
W PUSTYNI I W PUSZCZY (2001 serial tv) - współpraca scenariuszowa (2001);
PITBULL - scenariusz i reżyseria (2005).
ANIOŁKI - realizacja serialu dokumentalnego (2001);
PRAWDZIWE PSY - pomysł i realizacja serialu dokumentalnego (2001);
TAŚMY GROZY - pomysł i realizacja serialu dokumentalnego (2002);
9 NIEZWYKŁYCH TYGODNI - pomysł i realizacja formatu dla Telewizji Polsat (2003);
TWARZˇ W TWARZ - scenariusz (2003);
Akcja "PODARUJ DZIECIOM SŁOŃCE" - reżyser 26 programów dla Fundacji Polsat.
Rozmowa z Patrykiem Vegą
Skąd zainteresowanie tematyką policyjną?
Kiedy w 1999 roku po raz pierwszy przekroczyłem mury Pałacu Mostowskich, nie miałem najmniejszego zamiaru robić filmu o policji. Udałem się do komendy, żeby zdokumentować szczegół do innego scenariusza. W pałacu powitała mnie falująca klepka i odrapane meble, pamiętające czasy poprzedniego ustroju. W Wydziale ds. zabójstw zobaczyłem płaczących policjantów, którzy właśnie przesłuchiwali dzieciobójczynię. Później dowiedziałem się, że byli to zaprawieni w bojach ludzie, którzy osiągali 90% wykrywalności sprawców morderstw... Wystarczyła mi godzina rozmowy, żeby zrezygnować z pisania tamtego scenariusza i postanowić zrobić o nich film.
Zrealizował Pan kilka seriali mieszczących się w tym zakresie tematycznym ("Aniołki", "Prawdziwe psy", "Taśmy grozy"). Dlaczego postanowił Pan zająć się fabułą?
Przez blisko 4 lata dokumentowałem pracę i życie policjantów. W charakterze "osoby przybranej" brałem udział w akcjach policyjnych, zatrzymaniach morderców, przesłuchaniach, ale co najważniejsze, mogłem z bliska zobaczyć, jak wygląda prywatne życie oficera z Wydziału ds. zabójstw. W efekcie powstały dwa seriale dokumentalne dla TVP1 - "Prawdziwe psy" i "Taśmy grozy" - których byłem pomysłodawcą i realizatorem. Niestety, dokument nie przekazał całego nagromadzenia emocji i przemiany bohaterów, jakiej byłem świadkiem. Gdybym chciał oddać prawdę o tych ludziach, musiałbym stworzyć coś w rodzaju reality show, pokazującego ich życie 24 godziny na dobę. Tyle, że wówczas nie uzyskałbym zgody na pokazanie większości materiałów. Przejmujący i nieznany dotąd obraz polskiej Policji skłonił mnie do pochylenia się nad tym, wydawałoby się, "ogranym" tematem, i do napisania scenariusza filmu fabularnego, którego nie skrępuje cenzura gatunku czy medium.
Czy można wysnuć jakąś analogię między "PitBullem" a "Psami" Pasikowskiego? Czy rzeczywistość policyjna ukazana w filmie z 1992 roku (ukazana w "Psach" - rzecz jasna - bardziej fikcyjnie niż, jak u Pana, oparta na faktach) uległa zmianie?
Podobały mi się "Psy" Pasikowskiego, więc jeśli ktoś porównuje oba filmy, to świetnie. Ale poza faktem, że bohaterami obydwu historii są policjanci, nie dostrzegam dalszych analogii. Pasikowski opowiedział o losach milicjantów w okresie weryfikacji i zmiany ustroju. Mój film jest opowieścią o tym, co dzieje się tu i teraz. 14 lat temu w wyniku weryfikacji zwolniono z milicji niemal wszystkich fachowców. Moim zdaniem niesłusznie, bo nie wszyscy zajmowali się nielegalnymi drukarniami ulotek, czy inwigilacją księży. Faktem pozostaje, że szeregi "nowej policji" zaludniła niedoświadczona młodzież, której nie miał, kto edukować. Dawniej to wyglądało tak, że jak "młody" przychodził do służby, miał nad sobą dwóch starych wyjadaczy, którzy go "prowadzili". Uważam, że brak doświadczenia młodej kadry w dużym stopniu przyczynił się do rozwoju zorganizowanej przestępczości na niespotykaną dotychczas w Polsce skalę. Bo pracy operacyjnej nie można się nauczyć w rok - jak mówi jeden z moich bohaterów: "żeby być dobrym w temacie, musisz spędzić na ulicy 7, 8 lat. No, chyba, że jesteś naprawdę dobry, to 5". Polska policja potrzebowała tych lat, żeby stworzyć nową generację fachowców i właśnie o nich opowiada mój film.
Postacie są zarysowane bardzo głęboko. Obok występujących co jakiś czas stopklatek z twarzami policjantów i ich zawodowymi biogramami, mamy również do czynienia z ich życiem osobistym...
"PitBull" jest opowieścią o wartościach. Utrzymany w konwencji noir film przedstawia losy pięciu oficerów operacyjnych z Wydziału ds. zabójstw. Poszczególne wątki w konstrukcji dramaturgicznej wzajemnie się dopełniają, łącząc się ostatecznie w jedną całość. Znana z licznych filmów postać samotnego, niepokonanego policjanta nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, bo jak mówi jeden z oficerów - "samemu, to można zgasić światło". Działania policjantów opierają się na współpracy i wzajemnej więzi - właśnie dlatego postanowiłem skupić się na portretach aż pięciu bohaterów. Przedstawieni przeze mnie oficerowie nie przypominają bohaterów sensacyjnych filmów. Zrezygnowałem z tego na rzecz realizmu. Moi policjanci doskonale znają bandytów - spotykają się z nimi, piją. Są nawet do nich podobni. Często nie sposób stwierdzić, kto jest z policji, a kto z mafii. Tak samo niemoralni są jednak tylko z pozoru, bo jeśli przyjrzeć im się bliżej, są to faceci często o ponadprzeciętnym poczuciu moralności. Między policjantami i przestępcami istnieje cienka granica, której żadna ze stron nie przekracza. Bohaterowie "PitBulla" działają w niewyobrażalnym stresie. W komendzie nie mają sprzętu - informacje z komputera piszą ręcznie, bo popsuła się właśnie ostatnia działająca drukarka. Nie mają nawet benzyny i często jeżdżą na przydziałach z następnego roku. Walczą nie tylko ze światem przestępczym, ale także z absurdalną ustawą o policji i naczelnikiem, "który, gdyby nie filmy o Kojaku, nie widziałby zbója na oczy". Są cyniczni, bo widzieli już wszystko. Rozwiązują sprawy z pierwszych stron gazet, choć sami nigdy nie figurują w mediach i w aktach sądowych. Oficjalnie po prostu nie istnieją. Gorzko żartują, że są "wymierającym gatunkiem", ostatnimi żyjącymi romantykami". Ale w dobro i zło nie wierzą. Uważają, że granice między nimi zatarły pieniądze. Wartość ma dla nich jeszcze tylko ludzkie życie. Pracując od "ósmej do zwycięstwa" za 1500 zł miesięcznie, muszą dorabiać jako glazurnicy, czy parkingowi. Mimo to osiągają 90% wykrywalności sprawców morderstw i ciągle "chce im się coś zrobić". A ceną za to wszystko jest zrujnowane zdrowie i roztrzaskane życie prywatne. Jakiej więc siły charakteru potrzeba, by wobec tego nie przejść "na drugą stronę barykady"? Chciałbym, aby ten film postawił to pytanie.
Dlaczego postanowił Pan sportretować środowisko ormiańskie?
Kiedy dokumentowałem policję, w Polsce trwała wojna między konkurującymi grupami ormiańskimi, które walczyły o wpływy z haraczy na stadionie dziesięciolecia i z innych bazarów. Zafascynowała mnie hermetyczność tej nacji, jej odmienność kulturowa i bezwzględne zasady, jakimi rządzi się świat przestępczy w jej wydaniu. Jednak żeby sportretować to środowisko, należałoby nakręcić o nim osobny film. W mojej opowieści znalazł się jedynie jego odprysk. Posłużył mi on do wybudowania głównej osi dramaturgii w wielowątkowej konstrukcji fabuły - wątek ormiański w tym filmie, to trochę taki "sznurek, na którym mogłem powiesić pranie".
Czy Said to postać autentyczna?
Said jest postacią autentyczną. Był przestępcą, który w pewnym momencie zastraszył w Polsce wszystkich ormiańskich handlarzy, czyli jakieś kilkaset tysięcy ludzi. Co ciekawe, ci ludzie nigdy go nie widzieli. Było to możliwe, ponieważ dla Saida pracowało jakiś trzystu bandytów, ale na oczy widziało go może trzech. Said przez lata był poszukiwany za przestępstwa na terenie Europy przez policje kilku krajów oraz Interpol. W tym czasie kilkakrotnie zmieniał wizerunek, tak jak to czasem czynią przestępcy w filmach. Saida złapał warszawski wydział ds. zabójstw. Miałem okazję odbyć z nim wielogodzinną rozmową bez kamer. Said jawił mi się jako miły, starszy pan. Gdyby nie jego cholerne oczy, nigdy bym nie uwierzył, że to klient odpowiedzialny za kilkadziesiąt porwań i zabójstw.
Moją uwagę zwrócił slang, jakim posługują się policjanci (np."puknąć rolkę"). Czy to codzienny język policji?
Policjanci, jak każde zamknięte środowisko, mają swój wewnętrzny język. Co więcej, slang ten bywa różny na poziomie poszczególnych wydziałów policji. Wynika to chociażby z odmienności przestępstw, z jakimi zderzają się policjanci. I tak, inne zwroty znajdą się w gwarze antyterrorysty, inne w slangu oficera z wydziału wywiadowczego. Wiele słów jest zapożyczonych wprost ze środowiska przestępczego, w jakim poruszają się policjanci, bo chcąc nie chcąc, to układ naczyń połączonych. W moim filmie policjanci będą mówić tak, jak w prawdziwych realiach robią to na co dzień.
Dlaczego tytuł "Pitbull"?
Dlaczego film nosi tytuł "Pitbull"? A dlaczego powieść Prusa jest zatytułowana "Lalka"?
Czy pisząc scenariusz miał Pan wizję obsady, czy dobór aktorów nastąpił później? Obok znanych aktorów jak Janusz Gajos i Małgorzata Foremniak w filmie występują młode talenty: Rafał Mohr, Weronika Rosati.
Pracę nad scenariuszem w moim wydaniu można trochę porównać do schizofrenii. Zanim usiadłem do pisania "PitBulla", przez kilka miesięcy nosiłem w sobie jajo. W końcu napisałem scenariusz w trzy doby, podczas których wypaliłem absurdalne ilości papierosów, a spałem może ze cztery godziny. To zmęczenie było mi potrzebne do tego, żeby przestać kombinować i wejść w rodzaj telegraficznego zapisu. Pisząc, gadam na głos dialogami moich postaci (nawet chodząc do toalety), płaczę, kiedy płaczą moi bohaterowie i śmieję się razem z nimi. Nie pracuję w ten sposób, że cokolwiek wymyślam. Wyławiam prawdziwe elementy z życia - a ponieważ życie jest amorficzne - moja praca sprowadza się właściwie do nadania tym elementom konstrukcji i dramaturgii. W "PitBullu" każda scena jest oparta na dokumentacji. Ale dla przykładu pięciu bohaterów, którzy widzowie zobaczą w filmie, zostało skompilowanych z około dwustu policjantów, których poznałem. Pisząc, myślę obrazem, który dopiero potem przepisuję z głowy. Dlatego muszę widzieć bohatera, o którym piszę. W tym sensie jeszcze przed napisaniem scenariusza dokonałem wyboru obsady. Potem zadzwoniłem do aktorów i powiedziałem, że z myślą o nich pisałem daną postać. Nie miałem kompleksów "człowieka bez nazwiska", dzwoniąc do Stenki, czy Gajosa. Uważałem, że skoro poświęciłem na ten tekst cztery lata życia, to jest to wizytówka, która uprawnia mnie do tego, żeby wykonać telefon.
Bardzo mnie ciekawi, jaką ścieżką dźwiękową pragnie Pan zilustrować film.
Muzykę skomponował Radosław Łuka. Nie będzie to - jak w klasycznych amerykańskich produkcjach - muzyka dramaturgiczna. Będzie raczej muzyką tła, która funkcjonuje na zasadzie kontrapunktu wobec mrocznego opowiadania. Jeśli miałbym szukać porównań, to przychodzi mi do głowy Philip Glass.
W sierpniu zostały ukończone zdjęcia. Kiedy można się spodziewać premiery filmu?
Film będzie miał premierę 8 kwietnia 2005 roku.
Rozmawiała: Anna Włodarczyk