Reklama

"Pierwszy krzyk": WYWIAD Z REŻYSEREM

Jakie jest twoje własne doświadczenie w dziedzinie porodów?

Gilles de Maistre: Mam dwoje dzieci - dziesięcio- i piętnastoletnie, to im dedykuję ten film. Oczywiście byłem obecny przy ich narodzinach, ale znajdowałem się wówczas w stanie takiej emocjonalnej mgły, że dziś trudno mi coś na ten temat opowiedzieć. Od tamtej pory miałem okazję obserwować wiele porodów w szpitalu, w którym spędziłem prawie dwa lata zbierając materiały do innego filmu. To doświadczenie skłoniło mnie do nakręcenia "Pierwszego krzyku", bo byłem w stanie w tych porodach uczestniczyć, przeżyć je, nie byłem już w takim emocjonalnym szoku. W filmie przyjąłem taką optykę, by pokazywać ludzi, ich indywidualne historie, odsuwając na bok kwestie medyczne. Nie chciałem stworzyć po prostu "katalogu" porodów z całego świata. Chciałem by widz razem ze mną coś przeżył.

Reklama

Jak wyglądały przygotowania do tego niezwykłego projektu?

Zależało mi, aby tych 10 narodzin pokazywało rozmaite kontrasty: kulturowe, ekonomiczne, ideowe - od lodów Syberii, przez tropikalne lasy po piasek Sahary. Chciałem pokazać jak odmienne środowisko, odmienne okoliczności modelują ten uniwersalny moment narodzin, jak to z kolei wpływa na kształt społeczeństwa. Wyzwaniem było znalezienie wystarczającej ilości dowodów dla tych tez. Bo choć wszędzie rodzą się dzieci, to znalezienie kobiet, które pozwoliłyby sfilmować się w tak intymnej chwili wcale nie było proste. W dodatku bardzo trudno zaplanować sfilmowanie porodu, przecież może się zacząć w każdej chwili, to jest zupełnie nie do przewidzenia. Musieliśmy więc być przygotowani cały czas. W dodatku chciałem pokazać te kobiety nie tylko w chwili porodu, ale ukazać ich życie, otoczenie, plany, nadzieje, marzenia. To wymagało mnóstwo pracy. Same zdjęcia zajęły nam około 15 miesięcy, prace przygotowawcze trwały jeszcze dłużej. A życie i tak zaskakiwało nas co chwila. Ale życie składa się z rozmaitych dramatów i to jest w nim najciekawsze.

Czy w trakcie kręcenia "Pierwszego krzyku" coś cię szczególnie zaskoczyło?

20 lat doświadczenia filmowego sprawiło, że ten projekt się powiódł, mimo iż było w nim mnóstwo nieoczekiwanych zwrotów akcji. Nigdy nie miałem nawet najmniejszej kontroli nad sytuacją. Więc patrząc z dzisiejszej perspektywy widzę liczne wady, błędy i niedociągnięcia w stosunku do tej idei, którą miałem na początku. Kręcenie tego filmu było bardzo trudne, momentami wręcz przypominało horror i wymagało wielu poświęceń, a efekt końcowy znacznie różni się od moich wyobrażeń. Niespodzianek było tak wiele, że często czułem złość, iż rzeczywistość odbiega od moich założeń. Na przykład marzyłem o tym, by sfilmować poród Gaby, na tej pięknej plaży na Karaibach. Ale dziecko rodzi się wtedy, kiedy chce, a nie wtedy kiedy my chcemy i choć początkowo byłem wściekły, że tak pokrzyżowało moje plany, to dziś widzę, iż ten napisany przez życie scenariusz jest lepszy niż cokolwiek, co ja mogłem wymyśleć.

Nie wszystkie sfilmowane przez ciebie porody są równie szczęśliwe.

Śmierć jest szokująca, wiem o tym, ale jest częścią rzeczywistości, zwłaszcza w takich regionach świata jak Niger, więc nie można ot tak udawać, że jej nie ma. Oczywiście nie chciałem aby tak się stało, to los narzucił nam takie rozwiązanie w trakcie zdjęć. Niesamowita była zgoda tej kobiety, by pokazać jej dziecko, które żyło tylko kilka chwil... Bo to właśnie ona chciała, abym włączył ten materiał do filmu, nigdy nie zrobiłbym tego wbrew jej woli. Mimo wszystko starałem się, aby widz nie oglądał samej śmierci, chciałem pokazać to w delikatny sposób, rozładować jakoś ten brutalny szok. Nawiasem mówiąc to nie jedyna śmierć, której byliśmy świadkami, ale tylko tę zarejestrowaliśmy kamerą.

Skoro miałeś tyle wątpliwości, może dokument nie był najlepszą formą filmową dla tej opowieści?

Kiedy jako filmowiec chcesz się zbliżyć do życia, kręcenie fabuł przestaje wystarczać. Tylko film dokumentalny pozwala stanąć naprawdę twarzą w twarz z rzeczywistością. Starałem się, aby "Pierwszy krzyk" był szczerym sprawozdaniem z tego, co zobaczyłem na własne oczy. Aby był zrozumiały dla każdego, aby widz mógł samodzielnie dotrzeć do sensu każdej z tych indywidualnych historii. To bardzo emocjonalna podróż o wielkiej intensywności wrażeń, która odbywa się wokół naszego globu w ciągu niespełna 48 godzin. Mam nadzieję, że widzowie to docenią, że dostrzegą ukryty przekaz dotyczący największych wyzwań współczesnego świata: biedy, nierówności. Jeśli jednak ktoś zamierza poprzestać na oburzeniu, że zobaczył na ekranie, coś co go zaszokowało - trudno.

Pokazujesz uniwersalne doświadczenie w rozmaitych kontekstach kulturowych i społecznych. Co chciałeś przez to powiedzieć?

Nie chciałbym moralizować, ani nikogo pouczać, ale mam nadzieję, że mój film skłania do rozmyślań na temat ludzkiej kondycji, naszego stosunku do świata, do życia i śmierci... Zadaję pytania o dalszy rozwój planety, ale nie chcę na nie odpowiadać w sposób ostateczny i rozstrzygający. Chciałbym, aby widz poczuł się zaproszony do dalszej dyskusji. I żeby czuł się wolny i nieskrępowany w sposobie interpretacji, tego co zobaczył. Ja tylko sugeruje pewne kierunki i od widza zależy czy za nimi podąży, czy nie. Moim pierwszym celem było opowiedzenie ciekawej historii, zadawanie egzystencjalnych pytań to osobna kwestia.

Co sądzisz o stwierdzeniu doktora Yoshimury na temat technologii, która dehumanizuje porody?

Zwolennicy naturalnych metod mają pewną skłonność do używania przesadnych określeń. Moim zadaniem jako filmowca było przedstawienie odmiennych postaw, poglądów, wyborów, a nie ocenianie ich. Oczywiście rodzącej należy się szacunek, odpowiednia godność i wolność wyboru co do metody jaką jej dziecko przyjdzie na ten świat. Ale uważam, że należy też robić wszystko, co możliwe, aby chronić życie matki i dziecka. Jeśli wymaga to zastosowania jakichś medycznych interwencji typu cesarskie cięcie, to po prostu należy to zrobić. Ten japoński lekarz, zwolennik naturalnych porodów też ma takie podejście: zawsze jest gotów pomóc swoim pacjentkom, gdyby zaszła taka konieczność, ma na podorędziu cały potrzebny sprzęt medyczny i personel gotowy wykonać każdą niezbędną czynność. Jeśli wszystko idzie dobrze - zostawmy to naturze, kiedy pojawiają się kłopoty korzystajmy ze zdobyczy technologii. Problem w tym, że nie wszystkie kobiety mają taki wybór: natura czy technologia. Rodzącej na pustyni nikt nie pytał, czy nie wolałaby cesarskiego cięcia. Wiele porodów na świecie odbywa się w warunkach urągających higienie, zagrażających zdrowiu i życiu kobiety. Przed nami długa droga zanim wszystkie kobiety będą mogły rodzić w godny i bezpieczny sposób.

Jak w tym świetle wygląda decyzja amerykańskiej pary, by rodzić bez asysty medycznej?

Niedawno odwiedzili mnie w Paryżu z małym Faneckiem, który ma już teraz półtora roku, a my widzieliśmy ten niezwykły moment jego narodzin na wielkim ekranie. To bardzo piękne! Uważam, że narodziny Fanecka, są jednym z najlepszych fragmentów filmu, mają w sobie wielkie bogactwo i intensywność. Matka Fanecka poświęciła wiele czasu na przygotowania do samodzielnego porodu, uczyła się wszystkich jego aspektów, rozmawiała też z innymi matkami, które rodziły w szpitalu i czuły, że ktoś odebrał im tam coś cennego. Jednak nie polecałbym takiej metody nikomu. Myślę, że nie wszystkie kobiety są w stanie samodzielnie przejść przez tę walką jaką jest poród.

Czy planujesz już kolejny film?

Owszem, niebawem rozpocznę zdjęcia do drugiej części tego filmu, bo od początku planowałem dyptyk. Na razie jeszcze jesteśmy we wstępnej fazie poszukiwań, ale myślę, że końcowy rezultat dotknie nas wszystkich, bowiem tematem tego filmu będzie śmierć. Film będzie zrealizowany na podobnych zasadach, jak "Pierwszy krzyk": uniwersalne w swojej istocie doświadczenie śmierci, pokazane w różnych kulturach, różnych zakątkach świata.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Pierwszy krzyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy