"Pewnego razu w Meksyku: Desperado 2": AKCJA, AKCJA I JESZCZE WIĘCEJ AKCJI
Do realizacji trzeciego filmu z cyklu o El Mariachi namówili Rodrigueza przyjaciele i liczni fani jego poprzednich filmów, którzy od lat domagali się kontynuacji.
Jak twierdzi sam reżyser, kluczową rolę odegrał Quentin Tarantino, z którym Rodriguez potrafi godzinami oglądać stare filmy i dyskutować o nich. Obaj są wielkimi wielbicielami dzieł Sergio Leone i cyklu o Mad Maxie z Melem Gibsonem. Tarantino nie od dziś twierdzi, ze wielka siła tych filmów wynika z tego, ze autorzy, wykorzystując istniejące gatunki (western, apokaliptyczne sf), stworzyli własne, rządzące się autonomicznymi prawami światy.
"Kręcąc El Mariachi myślałem wiele o Mad Maxie" - wspominał Rodriguez. "Wyolbrzymiłem te cechy Meksyku, które lubiło pokazywać hollywoodzkie kino, a jednocześnie polemizowałem z nimi. Chciałem co rusz zaskakiwać widza, a nawet zbijać go z tropu. Tak właśnie robił Leone. Uwielbiam, tak jak i Quentin, jego specyficzne poczucie humoru."
Tarantino już podczas realizacji "Desperado" twierdził, ze Rodriguez powinien pójść śladami twórcy "Dawno temu na Dzikim Zachodzie" i ukoronować własny cykl finałowym filmem. Pomysł został odnotowany, ale Rodriguez zajął się innymi projektami i wcale nie był pewny, czy rzeczywiście do niego jeszcze kiedyś powróci. Pozytywna decyzje podjął dopiero za namowa producentki Amy Pascal z Columbia Pictures, ale postawił jeden warunek: nie będzie to prosta kontynuacja.
"Pamiętając, o tym, co powiedział Quentin chciałem, żeby był to film z bardziej skomplikowaną, rozbudowaną fabułą, bardziej epicki w charakterze. Oczywiście, by taki zamiar zrealizować, potrzebny był także większy budżet, choć nie na tyle wielki, by realizacja stała się wielka machina. Jak powszechnie wiadomo, większość decyzji lubię podejmować sam, a przy megaprodukcji jest to po prostu niemożliwe. Moje warunki zostały przyjęte" - mówił reżyser.
Przy pisaniu scenariusza Rodriguez inspirował się nie tylko ulubionymi filmami. Reżyser miał wujka, który pracował w FBI i lubił o tym opowiadać, mieszając prawdę i barwne fantazje.
"Połączyłem jego opowieści w jedna historie i dodałem trochę pomysłów od siebie. Postać grana przez Rubena Bladesa jest wzorowana na moim wuju - opowiadał Rodriguez.
Po raz pierwszy na tak dużą skale Rodriguez posłużył się retrospekcjami. "W pewnym sensie to czwarta cześć opowieści o El Mariachi" - wyznał. "Widzimy tu niejako cześć nieistniejącego filmu o przygodach jego i Caroliny, która w całości nie została nigdy sfilmowana."
Rodriguez twierdził także, ze choć uważa, iż pełen niespodzianek scenariusz leży u podstaw sukcesu filmu, to jednak nie bez znaczenia była chęć zrealizowania wielu sekwencji akcji, które w poprzednich filmach ze względów finansowych i technicznych były niemożliwe.
"Pierwszy film miał budżet, jaki w przeciętnej hollywoodzkiej produkcji przeznacza się na kawę, wiec jasne, ze nie mogliśmy poszaleć. Dopiero w przypadku Pewnego razu w Meksyku: Desperado 2 wszystko mogło wyglądać tak, jak sobie wymyśliłem" - mówił reżyser.
Rodriguez podkreślał także, ze mając do dyspozycji większe, choć przecież nie ogromne pieniądze (budżet zamknął się w 30 milionach dolarów) musiał jednak uważać na to, żeby nie dać się im uwieść i nie nakręcić mechanicznej powtórki dawnych pomysłów, dodając tylko więcej kanonady i eksplozji.
Rodriguez, swoim zwyczajem, bardzo wielka role - idąc śladem swego innego mistrza, Sama Peckinpaha - przywiązywał do montażu. Jest bowiem zdania, ze film, który traci rytm, staje się nużący dla widza, choćby zawierał mnóstwo atrakcyjnych sekwencji. Dlatego reżyser do stołu montażowego nie dopuszcza praktycznie nikogo.