Reklama

"Pejzaż": WYWIAD Z REŻYSEREM

Z MARTINEM ?ULÍKIEM ROZMAWIA CHRISTINA MANETTI

Czy mógłby Pan zinterpretować komentarz poczyniony na początku filmu, a później powtarzany jeszcze wiele razy w trakcie: "To film o kraju, który pozornie nigdy nie istniał, ponieważ nikt go nie pamięta, nikt o nim nie rozmawia. Więc spróbujmy zacząć teraz. Może wtedy ten mały kraj pojawi się nawet na mapie".

Martin ?ulík: Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o filmie "Pejzaż", myśleliśmy że będzie to film o pamięci. Wraz z Duąanem Duąekiem, z którym wspólnie napisaliśmy scenariusz, mieliśmy przeczucie, że na Słowacji coś takiego jak "pamięć kultury" po prostu nie istnieje. Każde następne pokolenie odkrywa to, co już zostało odkryte. Dlatego właśnie zaczęliśmy opowiadać te historie... Duąan znalazł piękne motto, autorstwa południowo-amerykańskiego pisarza, który pisze: "Opowieść nie chce być historią". Chcieliśmy opowiedzieć o tym, co pozostało w pamięci ludzi, nie z "dużej" historii, ale ze zwykłych, codziennych doświadczeń, w których prawdziwe zdarzenia splatają się z bajkami i przygodami, które tak naprawdę nigdy się nie wydarzyły, lecz są przekazywane przez jedno pokolenie, następnemu. Chcieliśmy opowiedzieć historie, które pozostają w tej zwykłej, codziennej pamięci, nie w pamięci historycznej, która ciągle się zmienia, zakręca i tak naprawdę wydaje się być na marginesie. Okazuje się, że ludzie coraz bardziej o niej zapominają. Stąd pomysł, by opowiadać o "małym kraju, którego nigdy nie było", który jest zapominany, a właściwie nie istnieje. Rozpoczęliśmy pracę nad Pejzażem cztery lata temu, kiedy Słowacja borykała się z beznadziejną sytuacją, zarówno polityczną, jak i w dziedzinie kinematografii. Dlatego chcieliśmy stworzyć film, który byłby wesoły. To tak, jak bohaterowie w "Dekameronie", którzy w czasach dżumy opowiadali sobie historie z przeszłości i to dawało im nową życiową energię. Ale im więcej pisaliśmy, im bardziej zbliżaliśmy się w tych opowieściach do teraźniejszości, stawały się one smutniejsze. W końcu tak właśnie to pozostawiliśmy. Niektóre z tych historii wydarzyły się naprawdę - wydarzyły się naszym rodzicom, braciom, przyjaciołom. Niektóre są historiami mojego ojca oraz ojca Duąana.

Reklama

Co, o Słowacji i Słowakach, próbowaliście wyrazić w swoim filmie?

Martin ?ulík: Kiedy kręciliśmy "Pejzaż", chcieliśmy pokazać, że zwykłe, ludzkie istnienie jest niezależne od wielkich wydarzeń. Prawie każdy okres w historii wywiera na jednostki nacisk, zarówno finansowy, polityczny, jak i społeczny. To jak ludzie to przeżywają, zależy od stopnia, w jakim są w stanie zachować radość życia. W czasie trwania akcji filmu ten kraj pustoszeje, ludzie wyjeżdżają, umierają. Ale też powracają, jak ta kobieta z Pragi. Ta historia jest niezwykła, ponieważ życie kobiety, która wyjechała do Pragi i wróciła jest niebywale podobne to życia tej, która została. Ich doświadczenie życiowe, pomimo, że rozgrywało się w zupełnie innych miejscach, jest takie samo. Kobieta, która została jest może nawet bardziej szczęśliwa, ponieważ akceptuje świat wokół siebie bez zastrzeżeń. Druga kobieta patrzy na to bardzo negatywnie: to się nie udało, tamto się nie udało. O tym właśnie miał być film, trochę... Wszystkie wydarzenia historyczne są pokazane w filmie tylko jako fragmenty archiwalne. Nie wpływają bezpośrednio na akcję filmu. Jest tam rok 1968, kiedy wrócili Rosjanie. Są lata pięćdziesiąte, kiedy więzieni byli księża. Jest Holokaust, który w czasie swojego szczytu trwał w naszym kraju dwa lata.

Dlaczego zdecydował się Pan nakręcić film będący zbiorem krótkich filmów? Czy nie byłoby łatwiej przedstawić Wasze pomysły w bardziej konwencjonalnej i usystematyzowanej formie?

Martin ?ulík: Moglibyśmy napisać ten film w godzinę, gdybyśmy mieli pomysł na scenariusz o losach jednej rodziny. To mogłoby uczynić przekaz bardziej bezpośrednim. Ale kiedy zaczęliśmy nad tym pracować, mieliśmy przeczucie, że przez takie podejście zlekceważylibyśmy ten projekt. Podobało nam się to, że w kraju, który chcieliśmy pokazać, wszystko było takie porozrzucane. Gdybyśmy mieli popatrzeć przez chwilę na jego mapę, moglibyśmy powiedzieć: a, to tutaj mieszkał ten człowiek, który zginął na motocyklu; tutaj jest dom kobiety, która wyjechała do Pragi; tutaj kiedyś mieszkał kłusownik, który wpadł pod pociąg. Kiedy zaczęliśmy pisać, naprawdę byliśmy w górach Myjava. Wiele z opowieści jest związanych z tym regionem. Podobało nam się, że każdy musi sobie sam ułożyć historię. Kiedy gdzieś przyjeżdżasz, nikt nie mówi Ci: "Ten region jest taki, i taki". Ty tylko słyszysz opowieści, spotykasz ludzi. Pamiętasz pewne rzeczy i to z nich układasz własne impresje. Dlatego właśnie Duąan i ja zdecydowaliśmy się pozostawić to w takiej formie. Reakcje na Słowacji były różne. Macie przy sobie recenzję ze "Zmeny"? Oni mieli "najlepszą" recenzję filmu. Pisali, że widzowie musza "walczyć przeciw niemu". Mówili, że "Pejzaż" atakuje wszystkie tradycyjne wartości słowackie, że nie pokazuje pozytywnego obrazu rodziny, tylko rodziny dysfunkcjonalne, niepełne, używające wulgarnego języka. Recenzent twierdził, że Słowacja została zaatakowana przez ten film. Że pokazujemy Holokaust i że dużo powiedziane jest o złych rzeczach, które się tutaj wydarzyły. Nie uważam, żeby to była prawda. Jest tam historia żydowska, dlatego oni uważają, że wszystko zostało opłacone przez Żydów. Prawdę mówiąc, to jest jedyna recenzja, która mnie uszczęśliwiła. Bo wreszcie miałem uczucie, że mój film sprowokował czyste reakcje. Jest w tym filmie coś, co sprawia, że ludzie reagują na niego obojętnie, bezstronnie. On ludzi nie denerwuje. Recenzja w "Zmenie" była jedyną, w której ktoś podszedł do filmu emocjonalnie.

Często w swoich filmach pokazujesz wieś jako strażnika słowackich wartości, źródło słowackiej tożsamości. Obraz wsi, który przekazujesz w tym filmie nie jest jednak tak idylliczny. Co myślisz o wiejskiej i małomiasteczkowej Słowacji w teraźniejszym życiu kulturalnym?

Martin ?ulík: Kiedy pojedzie się na słowacką wieś możesz z jednej strony zobaczyć, że bardzo się wzbogaciła - są tam nowe domy, centra handlowe. Z drugiej strony, kiedy pojedziesz do Banskiej Stiavnicy zobaczysz, że było to kiedyś wielonarodowościowe miasto z bardzo bogatą kulturą. Powstała tam pierwsza szkoła górnicza, budowano imponujące domy. Wtedy to miasto żyło. Dzisiaj jest zupełnie martwe. Jeśli spojrzysz na jakiekolwiek słowackie miasto, na przykład na Bratysławę, zorientujesz się, że to wszystko, co kiedyś reprezentowało jakąś wartość w sensie dziedzictwa kulturowego, takie jak tereny pod pałacem, zostało zrównane z ziemią. Nie istnieje nic takiego jak poczucie wartości własnej kultury. Nasza pamięć jest niezwykle krótka. Budowane są nowe, ogromne domy, ludzie mają samochody i ciepłą wodę. Warunki życia poprawiły się, ale ucierpiała na tym tradycja.

Wydaje się, że to utracone poczucie tradycji ma wpływ na słowacką tożsamość narodową. Tak, jak gdyby ludzie wciąż poszukiwali, osiemdziesiąt lat po uzyskaniu niepodległości, czym naprawdę powinna być Słowacja. Być może film odzwierciedla ten brak pewności?

Martin ?ulík: Nie wiem czy właśnie to wynika z filmu, ale uważam, że zostaliśmy zmuszeni do negowania naszej własnej przeszłości. Wciąż i wciąż, na różnych poziomach. W 1918 uzyskaliśmy naszą niepodległość od Austro-Węgier i razem z Czechami utworzyliśmy Republikę Czechosłowacką. To właśnie wydarzyło się ze Słowacją, który powstała na bardzo niepewnych fundamentach i w rzeczywistości była państwem faszystowskim. Ta tożsamość upadła zaraz po wojnie, kiedy wszystko z poprzedniego okresu było ponownie odrzucane. Z kolei w 1993 odrzucane było właściwie wszystko, co czechosłowackie. To ciągłe negowanie naszej historii... Wiem, że ten film nie jest pełnym obrazem Słowacji, że Słowacja jest znacznie bardziej skomplikowana. Żałuję, że nasza tożsamość kulturowa ma się tak źle. Kiedy patrzysz na domy, chodzi mi o zwykle domy, domy na wsi, to były one wybudowane z pewnym zmysłem estetycznym, aczkolwiek bardzo prostym... Teraz są zupełnie pozbawione smaku. Dlatego zrobiliśmy ten film. Nie dotyczy tylko brutalizacji i wulgaryzacji związków. Penetruje wszystkie warstwy społeczeństwa. Film kończy się w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy rozpoczęła się normalizacja (okres następujący po inwazji sowieckiej w 1968). Było to kolejne zerwanie z przeszłością, kolejna negacja.

Jak teraz, dziesięć lat po Aksamitnej Rewolucji, oceniasz aktualny stan życia kulturalnego na Słowacji?

Martin ?ulík: Problem polega na tym, że przez ostatnie dziesięć lat nie udało nam się stworzyć nowego modelu funkcjonowania kultury. Kultura na Słowacji miała kiedyś dwie formy. Z jednej strony funkcjonowała jako narzędzie ideologiczne. To z powodu ideologii powstawały filmy o Rewolucji Październikowej, które pomagały budować socjalizm... Taka sama sytuacja miała miejsce na Węgrzech i w Polsce... Podobnie wyglądało to również w teatrze. Drugi poziom życia kulturalnego pojawił się, ponieważ ludzie potrzebowali czegoś więcej. I nie chodzi mi tutaj o dzieła sztuki alternatywnej będące w zupełnej opozycji. To była działalność na krawędzi tego, co dozwolone i co wciąż pozostawało akceptowalne, a jednocześnie bardzo istotne. Powstawały produkcje teatralne, na które wykupywano wszystkie bilety. Ludzie chodzili na dobre filmy, ponieważ potrzebowali ich, by przetrwać. Były wystawy sztuki alternatywnej. Dziś miejsca zajmowane wtedy przez sztukę są zastępowane przedsiębiorstwami. Z drugiej strony, mówiąc obiektywnie, życie kulturalne Słowacji było wspierane finansowo przez państwo. Teraz nie istnieje już żaden instytut kinematografii, a wszystkie instytuty muzyczne zostały zamknięte. Lado Gondar, który skomponował muzykę do kilku moich filmów, napisał mądre zdanie w jednym ze swoich ostatnich artykułów. Mówi w nim bardzo krytycznie o braku wsparcia dla współczesnej sztuki słowackiej. Winą obarcza nową burżuazję polityczną, która podejmuje tyle szkodliwych dla sztuki decyzji, a jednocześnie nigdy nie przekracza progu sali koncertowej. Sytuacja w świecie muzyki, o której Lado mówi w swoim artykule, jest podobna do tej w świecie literatury i kinematografii. Na przykład, kiedy myśleliśmy o nakręceniu Pejzażu, producent wykonał badania wskazujące jak wiele osób poszłoby na ten film. Okazało się, że 47% Słowaków nie chciałoby zobaczyć słowackiego filmu. Zaczynam się zastanawiać czy Słowacy rzeczywiście potrzebują kultury słowackiej, czy są jedynie w stanie przyswoić kulturę z zagranicy. I nie mam tu na myśli jedynie Ameryki, ale Czechy, Polskę czy Węgry.

Ale w końcu Słowacy poszli obejrzeć "Pejzaż"?

Martin ?ulík: Niewielu ludzi poszło na "Krajinkę" - do tej pory około 30 000. Ale oni nie chodzą również na amerykańskie filmy komercyjne. Obecnie grany jest film "Dinosaurs", poszło na niego tylko 100 000 osób. Kiedy porównasz to do frekwencji w Polsce, Czechach i Słowenii, okaże się, że Słowacy są daleko w tyle.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Pejzaż
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy