"Pan Ibrahim i kwiaty Koranu": REŻYSER O FILMIE
Rozmowa z François Dupeyronem
Skąd pomysł, by sztukę Erica Emmanuela Schmitta pt. "Pan Ibrahim i kwiaty Koranu" przenieść na duży ekran?
Kiedy przeczytałem powieść, bardzo chciałem poznać autora. Kierowałem się czystą intuicją. Pragnąłem spotkać się z człowiekiem, który wydaje mi się bardzo bliski. Miałem wielką ochotę kontynuować opowieść Schmitta na filmowym ekranie.
Ciężko pracowałem, by stworzyć opowieść o przyjaźni i braku religijnych uprzedzeń. Muszę przyznać, że fascynuje mnie mądrość ludów bliskiego wschodu. Spotykałem podczas moich podróży wędrownych derwiszy. Oni często pytają, czym jest życie. W moich filmach chce odpowiadać właśnie o trudnej odpowiedzi na to pytanie.
Czy Pana film jest wierną adaptacją powieści Schmitta?
Zdecydowałem oprzeć fabułę filmu na dramacie Erica Emmanuela Schmitta bez większych zmian. Autor tworzy dynamiczne sytuacje pełne humoru i trafnej puenty. Pisząc scenariusz dokonałem jedynie niezbędnych zmian, które pozwalają przenieść teatralną sztukę na filmowy ekran.
Jak ocenia Pan Omara Sharifa w roli głównej?
Na początku obawiałem się, że trafię na kapryśną gwiazdę, która wie zawsze wszystko najlepiej. Sharif miał zagrać rolę główną, wolałem więc najpierw omówić jego angaż z producentem Laurentrm Petitem. Na kolejne spotkanie zaprosiliśmy również Omara Sharifa. Przyglądałem mu się i powoli odnajdywałem w nim Ibrahima. Sposób zachowania, spojrzenia, gesty, mimika i słowa pasowały do postaci mędrca. Prawdziwe losy Omara Sharifa przypominają również niektóre wątki bohaterów filmu. Na przykład młody Egipcjanin Nasser, decyduje się rozpocząć nowe życie w Hollywood. Podobnie Omar Sharif przed laty wyruszył do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia. Tak jak Ibrahim jest bardzo tolerancyjny i otwarty wobec innych, również obcych ludzi. W filmie miał wcielić się w przyjaciela młodego chłopca, który dopiero wchodzi w życie.
Moje wątpliwości rozwiał ostatecznie jeden epizod. Pewnego dnia zastałem nieogolonego Omara Sharifa, kiedy cerował sobie starą koszulę. Spojrzał na mnie i przytoczył sufickie powiedzenie, które pada także w filmie: "To, co oddajesz, zostaje twoim. A to, co zatrzymasz, tracisz na zawsze”. Wtedy wiedziałem, że obsadzenie go w roli Ibrahima to trafna decyzja.
Następnym etapem były próby…
Pracę z aktorami na planie zawsze poprzedzam długimi próbami. Muszę mieć pewność, że się rozumiemy, że mówimy tym samym językiem. Szczególną uwagę poświęciłem próbom z Pierrem Boulanger, który przed kamerą miał się pojawić po raz pierwszy. Próby do scen w sklepie Ibrahima odbywały się aż w trzech prawdziwych sklepach w Paryżu. Ważny był również kontakt Pierre’a z Omarem Sharifem. Omar na planie pojawiał się zawsze pierwszy. Ponadto miał wyjątkową intuicję. Często korzystałem jego wskazówek związanych z reżyserią i grą Pierre’a. Myślę, że Omar zdecydował się na rolę w odpowiednim momencie swojego życia. Wstępne rozmowy o roli Ibrahima nie były łatwe. Mimo tego, że sam zaproponował swój udział w filmie, miałem do czynienia z aktorem, który zrezygnował kilka lat temu z aktorstwa. Cieszę się, że podjął wyzwanie powrotu do filmu. Podczas zdjęć był poruszony swoją grą jak debiutant.
Czy długo szukał Pan kandydata do roli Momo?
Właściwie to nie ja wybrałem Pierre’a Boulangera. Wybrałem chłopca, który sam zgłosił się na casting. Nie był jedynym kandydatem, ale właśnie Pierre przekonał wszystkich swoich zaangażowaniem. Pytanie, dlaczego przyszedł właśnie on. Na tym polega tajemnica castingów.
Pozostawało nam tylko dopracować szczegóły. Pierre jest bardzo utalentowany. Ponadto miał szczęście, że debiutował u boku tak doświadczonego aktora jak Omar Sharif.
Niemało problemów mieliśmy głównie z określeniem wieku chłopca. W dramacie Schmitta Momo ma 11 lat. To jednak trochę za wcześnie, by interesować się prostytutkami! Z kolei 15 lat za dużo, by młodzieńcem zajmowała się niańka. Chcieliśmy z Pierrem stworzyć rolę młodego człowieka, który już nie jest dzieckiem, ale jeszcze nie stał się mężczyzną. Pomocna okazała się fantazja oraz intuicja debiutującego aktora. Pokazał na ekranie trudy wchodzenia w dorosłe życie, które zna ze swoich własnych doświadczeń. Proces dojrzewania Momo spaja całą fabułę filmu. To pierwszy film Pierre’a, ale świetnie poradził sobie z nowym wyzwaniem.
"Pan Ibrahim i kwiaty Koranu" to historia oparta na faktach czy też może autorska wariacja utrzymaną w tonie realizmu magicznego?
Kiedy śnię w nocy, wszystko wydaje się jak najbardziej prawdziwe... dopóki się nie obudzę. W filmie jest podobnie. W pracy na planie wierzę w to, co widzę i co rozumiem. Pan Ibrahim i kwiaty Koranu to oczywiście opowieść fikcyjna. Usytuowałem akcję filmu, podobnie jak w sztuce Schmitta w latach 60-tych. Odciąłem się od współczesności. Chciałem jednak zawrzeć w moim dziele prawdę i siłę uniwersalnej opowieści o najważniejszych prawdach w życiu. Tak jak błazen może pokazać wszystko swemu władcy, tak opowieść ma prowadzić widza tam, gdzie chce autor. Dla mnie jedynym ograniczeniem była długość filmu. Nie chciałem wychodzić poza 90 minut. Mój film pokazuje, że za chmurami jest zawsze słońce i że wszyscy żyjemy pod tym samym niebem. Zapominanie o tych wspaniałościach życia jest śmiercią.
W jaki sposób pracował Pan nad montażem całego filmu?
Film składa się porozrywanych scen. Akcja przeskakuje od jednej postaci, do drugiej: Momo i jego ojciec, Momo i Ibrahim, Momo i dziewczyny z ulicy, Momo i córka gospodyni domu etc…
To wszystko nie tworzyłoby spójnej całości, gdyby nie muzyka. Porozrywane sceny od momentu młodości Ibrahima, po jego starość w Paryżu łączy ten sam temat muzyczny. To ludowa melodia grana na flecie przez derwiszy. Film ma być zamkniętą całością. Fabuła dobiega końca w spokoju, spokoju który, osiąga rwąca rzeka wpadająca do morza w pogodny dzień. Życie właśnie w taki pogodny dzień Ibrahim ukazuje Momo.
Czy praca nad filmem "Pan Ibrahim i kwiaty Koranu" wpłynie na Pana dalszą twórczość?
Bardzo możliwe, ale staram się być powściągliwy w komentarzach mojeo każdego filmu. Jeśli po kolejnym filmie nie zmieniałbym się, byłby to chyba koniec mojej kariery reżysera.
Skończyć film to znaczy pozostawić go bez komentarza. Dlatego jeśli mam coś interesującego do powiedzenia, zaczynam robić następny film.