Reklama

"Pan i władca: Na krańcu świata": PRACA NAD REALIAMI HISTORYCZNYMI I POSTACIAMI BOHATERÓW

Peter Weir starał się pokazać widzom fragment autentycznego życia marynarzy na wojennym okręcie sprzed dwustu lat. W niestrudzonym dążeniu do autentyzmu wspomagał go sztab konsultantów historycznych.

W owej odległej epoce po pokładach ogniowych okrętów biegali mali, czasem niespełna ośmioletni chłopcy, którzy dostarczali obsłudze dział proch strzelniczy. Z kolei większość oficerów wywodziła się z dobrych, często szlacheckich rodzin. Ci młodzi mężczyźni przechodzili pod komendę dowódcy statku, gdzie jako aspiranci poznawali tajniki żeglugi oraz samodzielnie kontynuowali naukę, którą na lądzie odebraliby w którejś z prywatnych szkół.

Reklama

Zdarzało się, że aspiranci nie mieli więcej niż dwanaście lat. Tak było w przypadku lorda Blakeneya, którego zagrał debiutujący na dużym ekranie Max Pirkis. Weir rozbudował sceny z udziałem młodych aktorów, by widzowie mogli zobaczyć, iż pomimo swego wieku najmłodsi marynarze byli traktowani tak samo jak reszta załogi. Pracowali na statku, walczyli w bitwach, odnosili rany jak dojrzali mężczyźni – mówi Weir.

Rok 1805 był czterdziestym piątym rokiem panowania króla Jerzego III. W tym właśnie czasie błyskotliwa kariera legendarnego lorda Nelsona dobiegła końca. Admirał miał wkrótce zginąć w bitwie pod Trafalgarem, a wojna brytyjsko-francuska, która toczyła się nieprzerwanie przez całe jego życie, ciągnęła się aż do roku 1815.

Russell Crowe podzielał pasję, z jaką reżyser starał się odtworzyć historyczne realia. Postawił sobie za cel, by grany przez niego bohater był równie wiarygodny. Prawda jest taka, że nieodłączną towarzyszką życia marynarza jest samotność – mówi aktor. – Opowiadało mi o tym wielu kapitanów, z którymi rozmawiałem, przygotowując się do roli Jacka. Jeden z nich podzielił się ze mną takim powiedzeniem o dowódcy – „nie zawsze nieomylny, ale zawsze zdecydowany’’ – co oznacza, że w trudnych, zagrażających życiu okolicznościach dowódca nie może okazać słabości.

Crowe zapoznał się z historią żeglarstwa oraz zwyczajami panującymi w brytyjskiej marynarce wojennej. Dowiedział się, jakich umiejętności oczekiwano od dowódcy okrętu. Poznał tajniki budowy statku, nauczył się chodzić po takielunku i wspinać na maszty. W przygotowaniach do roli pomagał mu doświadczony instruktor żeglarstwa, kapitan Andrew Reay-Ellers.

Pomogliśmy Russellowi odtworzyć przebieg dwudziestoletniej kariery Jacka Aubreya – mówi Reay-Ellers. – Każdego dnia spędzaliśmy ze sobą wiele godzin, ucząc się kolejno o wszystkich węzłach i rodzajach lin na żaglowcu, o manewrowaniu statkiem, strategii wojskowej i komendach wydawanych przez dowódcę. Russell domyślał się, że Jack, który jako komandor nie musiał pomagać w podnoszeniu żagla, sam był przecież kiedyś aspirantem, musiał więc posiadać wszystkie praktyczne umiejętności wymagane od marynarza. Russell chciał mieć w małym palcu wszystko to, czego uczyłem jego filmowych podkomendnych. Dlatego podaliśmy mu w pigułce wiedzę, którą zdobywa się pływając całe życie na statku.

Determinacja, z jaką Russell Crowe zgłębiał nową wiedzę, wywarła na instruktorze wielkie wrażenie.

Godzinami ślęczał nad mapami nawigacyjnymi, czytał fachową literaturę dotyczącą nawigacji oraz strategii. Muszę powiedzieć, że sprostał temu niełatwemu zadaniu. Jednocześnie uczył się gry na skrzypcach i pobierał lekcje fechtunku, koncentrując się zwłaszcza na sposobach walki właściwych dla dowódców z tamtej epoki. To niewiarygodne, ilu rzeczy naraz musiał nauczyć się ten człowiek! Zależało mu na tym, żeby zdobyć ten stopień pewności, jaką musiał mieć człowiek taki jak Jack. Człowiek, który znał statek jak własną kieszeń.

Lekcje gry na skrzypcach wzięły się stąd, iż Jack Aubrey grywał na tym instrumencie i od czasu do czasu muzykował wspólnie z doktorem Maturinem, który grał na wiolonczeli. Przez siedem miesięcy Crowe pobierał lekcje gry u swego wieloletniego przyjaciela, a przy tym czołowego australijskiego wirtuoza skrzypiec, Richarda Tognettiego (który pomagał skomponować muzykę do filmu). Współpracował też ze skrzypkiem Robertem E. Greenem, którego poznał na planie „Pięknego umysłu”.

Przygotowujący się do roli doktora Maturina Paul Bettany zgłębiał w tym samym czasie tajniki dziewiętnastowiecznej medycyny. Wraz z Peterem Weirem wybrałem się do londyńskiego Royal College of Surgeons, gdzie czekał na nas Mick Crumplin, chirurg i historyk medycyny – wspomina Bettany. – Mick przybliżył mi ówczesne procedury medyczne, tak bym mógł potem wiarygodnie odtworzyć je w filmie.

Prócz medycyny Bettany poznawał wiedzę z zakresu botaniki i biologii. Musiał zorientować się, co wiedzieli naukowcy na temat żywych organizmów w epoce poprzedzającej odkrycia Darwina.

Zespół filmowców współpracował z liczną grupą konsultantów czuwających nad tym, by w filmie wiernie oddano realia epoki. Prócz doświadczenia i wiedzy specjalistów, filmowcy mieli do dyspozycji bogaty wybór źródeł historycznych, udostępnionych przez muzea. Twórcy zapoznawali się z przedmiotami codziennego użytku, obrazami, pamiętnikami, rysunkami, zapiskami z dzienników pokładowych oraz mapami – czyli z tym wszystkim, z czego swego czasu korzystał Patrick O’Brian. W jednym ze studiów zgromadzono bogatą bibliotekę, do której mógł sięgnąć każdy zainteresowany.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy