"Palimpsest": REŻYSER O FILMIE
TYTUŁ: Na początku nie podobał mi się…takie świszczące, dźwięczne słowo, trudne do zapamiętania… Tytuł wymyślił scenarzysta, ja od razu chciałem go zmieniać… Teraz myślę, że jest idealny. Palimpsest to starożytny lub średniowieczny rękopis na pergaminie, z którego zeskrobano, albo starto pewne fragmenty i zapisano na nowo puste miejsca...mniej oficjalnie, w slangu, palimpsest to amnezja alkoholowa. Oba znaczenia tak się splatają, że idealnie opowiadają film. Tym jednym słowem. Po montażu nie wyobrażałem sobie już żeby film nazwać inaczej. „Palimpsest” pojawia się już w czołówce: widzimy sprzęt fotograficzny, ktoś wkłada zdjęcie głównego bohatera do wody, to zdjęcie się rozmywa i człowiek znika.
SCENARIUSZ: Zadzwoniło do mnie pewne studio filmowe, czy nie chciałbym przeczytać tekstu Igora Brejdyganta. Po pierwszym czytaniu średnio mi się spodobał, ale wciągnął mnie bardzo wątek miłosny, zacząłem podejrzewać nawet Hannę, że wrabia bohatera w to zabójstwo… kiedy końcówka się „odkręciła”, stwierdziłem, że to jest dobry materiał wyjściowy… Jednak tekst miał bardzo dużo niespójności, więc zacząłem rozmawiać z Igorem. Z tym studiem nie zacząłem współpracować, ale zaczęliśmy przerabiać scenariusz. W międzyczasie zadzwonił Juliusz Machulski, czy nie chciałbym żeby coś mojego zrobił, wyprodukował, ja powiedziałem, że swój scenariusz właśnie kończę, ale na teraz mam inny fajny tekst. No i przyniosłem mu Palimpsest, on przeczytał, powiedział, ze bardzo mu się podoba i zaczął organizować produkcję, a my z Igorem dalej pracowaliśmy nad tekstem, bo było w nim dużo nieścisłości. Na fundamentalne pytania Igor nie był mi w stanie na początku odpowiedzieć, na przykład kim jest Maciek w stosunku do Marka, itd…to wszystko było bardziej stylistycznie dopracowane niż psychologicznie. Zaczęliśmy robić poprawki, przeróbki, pozmienialiśmy naprawdę dużo, żeby było prawdziwie, wiarygodnie. Trzydzieści stron wyleciało, dialogi pisaliśmy często od nowa, została tylko fabuła, koncepcja psychologiczno- kryminalna. W pierwszej wersji scenariusza zbyt duży nacisk położony był na wątek sensacyjny, ja chciałem pójść bardziej tropem mistyki, poprowadzić narrację w sposób bardziej odrealniony. W filmie jest też taki background, który ja stworzyłem… to bardzo misterna konstrukcja, tam są sygnały których widz nie znajdzie za pierwszym razem, i nie musi, ale jeśli się uważnie ogląda, to wszystko od początku można wiedzieć.
PRACA NAD PIERWSZYM NIEAUTORSKIM FILMEM: Nie muszę się osobiście utożsamiać z tekstem, nad którym pracuję. Ten film miał być i był dla mnie dużą lekcją warsztatu. Mimo, że zrobiłem bardzo dużo poprawek w scenariuszu, nie podpisałem się pod nim, chciałem wyłącznie rozwinąć swoje umiejętności jako reżyser, być bardzo dobrym rzemieślnikiem. Bardzo dużo się nauczyłem podczas realizacji, zresztą to widać po spójnym, konsekwentnym stylu, Symetria była dobra, a Palimpsest to już jest naprawdę górna półka, a mnie interesuje tylko robienie filmów na światowym poziomie.
OBRAZ: Dwa lata temu byłem w Mediolanie. Chodziłem po pinakotece i nagle zobaczyłem „Wieczerzę w Emaus” Caravaggia. Po tym wszystkie inne obrazy wyglądały jak komiks, plakacik. Światłocień Caravaggia niesamowity, rządzący…był tam jeszcze jeden obraz, który zrobił na mnie wrażenie: Christo morto - Andrei Mantegna, też fenomenalny. Kiedy wróciłem do Polski spotkałem się z Arkiem Tomiakiem i mówię: Arek, musimy zrobić film, ze zdjęciami jak Caravaggio. Za jakiś czas dostałem od Igora script Palimpsestu, zacząłem czytać, a wcześniej wyobrażałem sobie jak bym pokazał duszę w czyśćcu, gdybym kręcił film o czyśćcu. I pomyślałem, że to będzie wyglądało tak: wszyscy nie jedzą, nie piją, nie śpią, normalnie chodzą, rozmawiają, ale trzeba zabrać im to co jest ludzkie, fizjologiczne. Niby oglądasz film, wszystko jest takie normalne, ale brakuje takich typowych odruchów… to już wprowadza taki dziwny klimat…udało mi się stworzyć atmosferę uwięzienia w umyśle, powtarzalności czynności, samotności, osaczenia. Wchodzisz do różnych miejsc, a wszystkie wyglądają jakby to było jedno mieszkanie, przychodzisz w różne miejsca i jesteś cały czas w tym samym…to naprawdę była ciężka praca wielu osób, miałem świetnego scenografa, ale przede wszystkim genialnego operatora… Nie tylko dlatego, że wspaniale prowadzi kamerę, ale przede wszystkim dlatego, że jest mistrzem światła. Opowiadanie obrazem musi być uzupełnieniem całościowej narracji filmu, a Arek genialnie czuje opowieść i idealnie dopasowuje do niej formę zdjęć
OBSADA: Było strasznie trudno, bo tu nie chodziło o wybranie pojedynczych osób. Trójka, to jest zupełnie inna relacja. To jest taki sam mechanizm, jak przy dobieraniu aktorów w Symetrii, to nie każdy aktor osobno tworzy klimat, chemia powstaje między nimi, na styku ich wzajemnego rezonowania…tutaj trzeba było stworzyć trójkę…a właściwie czwórkę. To się strasznie wywalało, ciągle coś nie pasowało. Najlepsze pomysły przychodziły mi na bieżni; jak byłem na siłowni, to pomyślałem, że z Andrzejem można by spróbować… Magda potem…z Robertem Gonerą już wcześniej rozmawiałem i wszystko nagle zaczęło pasować. Wszyscy przygotowywali się bardzo solidnie, naprawdę, to był wymagający plan… Daję aktorom dużą wolność, ale było trochę kłótni o różne rzeczy, na przykład Andrzej i Magda przygotowali sobie scenkę, która byłaby fajna, ale w jednym dublu w teatrze, na ekranie to by się nie opowiedziało… ale to były takie twórcze kłótnie, które się potem przekładały dobrze na film. Było bardzo dużo pracy. Sam script był kilka razy przerabiany- najpierw praca ze scenarzystą trwała rok, a potem z Andrzejem jeszcze 3 miesiące.
PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ: Piszę scenariusze, zwłaszcza jeden, ale nie będę zdradzać treści. Chciałbym go zrobić tu, ale nie po polsku…już trzeci swój film mogłem zrobić w Hollywood, ale nie chciałem być tylko polskim wyrobnikiem, nie jest mi to potrzebne. Po amerykańskiej premierze SYMETRII na AFI FEST L.A w 2004 roku, otrzymałem zaproszenie od Sundance Institute Roberta Redforda i list z propozycją członkostwa od Directors Guild of America, żeby następny projekt już tam składać. Podpisali się pod tym członkowie zarządu: Steven Soderbergh, Michael Mann i Michael Apted…Jak im się chciało pisać do jakiegoś faceta w Polsce, to znaczy, że jakieś wrażenie jednak to na nich zrobiło…Będę dalej pracował nad warsztatem, nad tym scenariuszem, i jak zrobię to, czy po polsku czy po angielsku, to będzie rozrywać.….Najlepszym filmem jaki widziałem jest „Requiem dla snu”. To jest film, który obezwładnia, trzęsie człowiekiem. Myślę, że kiedy zrealizuję mój scenariusz nad którym pracuję, będę w stanie sprawić, że ludzie będą dostawać zawału w kinie. Będą wylatywać z kina. Ten film będzie im miażdżył kręgosłup moralny, będzie ich rozszarpywał, będzie naprawdę zmieniał ludzkie życie. To będzie film, który nie pozwoli funkcjonować dalej w tej rzeczywistości, która jest, czyli żyć w przekonaniu, że ludzie są dobrzy z natury. Ludzie nie są dobrzy. Ja mam całe zło w sobie, więc widzę je też w ludziach.
Przygotowuję się również do wydania książki naukowej, popularno-naukowej. Ona jest o tym świecie. To będzie kiedyś nowa biblia. Teoria unifikacyjna i zimna fuzja to dziedziny, które są moją prawdziwą pasją już od dzieciństwa.…energia która może zasilać tę planetę przez najbliższe 1000 lat, jest w szklance wody. To jest to, czego naukowcy szukają od dawien dawna. Bo to jest koniec nauki. Teoria unifikacyjna jest pięć półek wyżej nad teorią względności Einsteina, a ja ją udowodnię, przeprowadzając zimną fuzję, która jest według naukowców niemożliwa.