Reklama

"Ostrze pamięci": CARISMA

"Ostrze pamięci": Prawdziwe kłamstwo?

"Ostrze pamięci": Prawdziwe kłamstwo?

"Ostrze pamięci" rozpoczyna się jak reklamówka szampana. Zmysłowe tango, czerwona sukienka, musujący trunek w kieliszkach. Zamiast jednak logo Martini czy choćby Dorato, na ekranie pojawia się oryginalny tytuł - "True True Lie" - a widzowi w krótkiej przebitce zasugerowany zostaje zakrwawiony nóż. O co chodzi w tej grze?

Angielski tytuł filmu odsyła nas do pewnej zabawy, której w męsko-damskim towarzystwie oddają się trzy bohaterki "Ostrza pamięci". To nieco perwersyjna odmiana gry w butelkę - tu parę "przeciwników" wyznacza ostrze kręcącego się noża. Każdy z nich musi opowiedzieć trzy historie ze swojego życia, z których jedna jest fałszywa. Zwycięża osoba, która nabierze swojego partnera. Co grozi przegranemu? Zakrwawiony nóż jest dość sugestywną wskazówką...

Reklama

Główną bohaterkę "Ostrza pamięci" - Danę (znana m.in. z epizodów w serialach "Rzym" i "Jerycho" - Lydia Leonard) - poznajemy podczas lekcji tańca w klinice psychiatrycznej, gdzie przebywa od 12 lat. Wielkimi krokami zbliża się dzień, w którym opuści ona szpital i wróci do rzeczywistości. Przyczyną pobytu Dany w klinice są zaburzenia lękowe - halucynacyjne koszmary, w których zabija ona wspólnie dwoma koleżankami swego nastoletniego przyjaciela. Wyleczone farmakologicznie zaburzenia wracają jednak coraz wyraźniej po tym, jak Dana opuszcza klinikę i spotyka się z przyjaciółkami z dzieciństwa (Jamie King oraz Annabelle Wallis). Zaczyna dochodzić prawdy czy koszmarne halucynacje nie są wynikiem prawdziwego zdarzenia. Realnej zbrodni.

Reżyser Eric Styles wykorzystuje dość ograny motyw kina grozy - miesza rzeczywistość z majakiem. Pozwala mu to - choć żadna to oryginalność - wywołać w widzu rodzaj napięcia, polegający na jego niepewności co do statusu przedstawianych wydarzeń. Czy to stało się naprawdę, czy jest tylko tworem fantazji głównej bohaterki? Najciekawsze jest jednak to, że Dana wspólnie z widzem będzie starała się rozwiązać tę zagadkę. Ciekawym przesunięciem akcentów w stosunku do klasyki gatunku jest również retrospekcyjny charakter "Ostrza pamięci" - w naszym śledztwie nie będziemy bowiem podążać do przodu, z biegiem wydarzeń, lecz cofać się wstecz. Zbrodnia, jeśli w ogóle do niej doszło, została bowiem popełniona już dawno, dawno temu.

Nie sposób nie przywołać w tym miejscu klasycznego już i otoczonego swego rodzaju kultem południowokoreańskiego thrillera "Opowieść o dwóch siostrach" Kim Ji- woona (2003). Punkt wyjścia jest tam identyczny - czy wracające do domu po pobycie w klinice psychiatrycznej dwie siostry cierpią na urojenia czy rzeczywiście dom, w którym ich ojciec mieszka razem z macochą, nawiedza duch zmarłej matki? O ile jednak w filmie Stylesa staje się to także punktem dojścia, o tyle Kim Ji-woon prowadzi nas w bardziej wyszukane rejony filmowej refleksji nad kinem grozy: w "Opowieści o dwóch siostrach" nie tyle poddaje się wątpliwość halucynacje głównych bohaterek co w ogóle ich... istnienie. Kto jednak śledzi uważnie to, co dzieje się na świecie w dziedzinie filmowego horroru, ten doskonale wie, że Azjaci nie mają sobie równych w konstruowaniu i podtrzymywaniu napięcia widza.

"Ostrze pamięci" zrealizowane zostało zresztą za śmieszne w porównaniu z koreańskimi produkcjami pieniądze. 5 milionów dolarów to w nawet USA budżet, który jest niewystarczający, by film nazwać choćby niezależnym. Mamy tu więc do czynienia z rodzajem amatorskiej zabawy z konwencją, gry polegającej na oszukaniu realizacyjnych ograniczeń. Co czasem przynosi nawet nieoczekiwanie zabawne rezultaty - film, zapewne ze względów finansowych, realizowany był bowiem w... Bukareszcie. Hrabia Drakula spał sobie w niedalekim Siedmiogrodzie, głowiąc się, jakby tu tak poważnie wystraszyć ekipę.

"Ostrze pamięci" znane jest też pod alternatywnym tytułem "Girls Club". Posługując się męską intuicją, łatwo byłoby dojść do wniosku, że w produkcji sygnowanej takim tytułem ważniejsze od walorów aktorskich będą "wrażenia estetyczne". Najwyższe noty od panów dostanie z pewnością Jamie King. Z nią też najchętniej piłoby się sugerowanego przez realizatorów na początku filmu szampana.

Oprac: redakcja.film.interia.pl

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy