Reklama

"Ostatnia miłość na Ziemi": WYWIAD Z EWANEM McGREGOREM

- Pracowałeś już wcześniej z Davidem Mackenziem, co sprawiło że postanowiłeś spotkać się z nim na planie raz jeszcze?

Tak, pracowaliśmy razem nad Młodym Adamem. To był świetny scenariusz przez niego napisany, nad którym doskonale nam się pracowało, w bardzo kreatywny sposób. No i powstał piękny film. David jest bardzo interesującym twórcą, jest w nim coś wyjątkowego. To nie jest reżyser do wynajęcia, ma swój styl wizualny, ale także umiejętność stworzenia specyficznego nastroju, którym naznacza swoje filmy.

Więc kiedy dostałem scenariusz Ostatniej miłości na Ziemi od razu poczułem, że z Davidem za kamerą ten film i ta historia miłosna może być czymś niezwykłym.

Reklama

- Nie wydaje ci się, że żyjemy w tak cynicznych czasach, że mamy dość miłosnych historii? Czy jest w ogóle sens je opowiadać?

Zawsze uwielbiałem historie miłosne, wszelkie romanse i melodramatyczne opowieści. Nigdy nie miałem ich dość. W końcu miłość to wyjątkowo silne emocje. Zakochiwanie się w kimś to piękne doświadczenie, ale też całkowicie pochłaniające fizycznie i emocjonalnie. To coś co czyni nas ludźmi, mam więc nadzieję, że te historie nigdy nas nie znudzą.

Choć ostatnio wolimy ukrywać tę ekranową miłość pod maską komedii, stąd ten wysyp romantycznych komedii, jakbyśmy wstydzili się trochę prawdziwych uczuć. Mnie najbardziej interesują filmy, które właśnie nie wstydzą się bycia romantycznymi. Dla mnie właśnie taka jest Ostatnia miłość na Ziemi. W pewnym sensie to wręcz filmowa metafora zakochiwania się. Cały świat wokół bohaterów rozpada się, traci znaczenie, tak jak zakochani, którzy tracą zmysły, nie mogą jeść, spać, skoncentrować się. To właśnie pokochałem w tym filmie.

- Jak pracowało ci się z tak piękną i utalentowaną aktorką, jak Eva Green?

To wspaniała, interesująca dziewczyna i aktorka. Najpierw przekonała mnie jako osoba - jest bardzo błyskotliwa i ma szalone poczucie humoru, co bardzo mi się spodobało. Zaczęliśmy wspólne próby w Glasgow, mieście które jest mi bliskie a ona była w nim pierwszy raz. Byłem więc jej przewodnikiem, co bardzo nas zbliżyło. Potem próby były czystą przyjemnością.

- Grasz w Ostatniej miłości na Ziemi szefa kuchni i wyglądasz w tej roli bardzo przekonująco.

Sam nie jestem dobrym kucharzem, nie mam pojęcia jak siekać warzywa i generalnie, jak zachowywać się w kuchni. Nie mam na ten temat podstawowej wiedzy i umiejętności. Dodatkowo jeśli chodzi o jedzenie nie jestem w ogóle wybredny, lubię dobrze zjeść oczywiście, ale do smakosza bardzo mi daleko.

Więc do tej roli musiałem sie nauczyć podstaw gotowania, albo przynajmniej tego jak powinien wyglądać prawdziwy kucharz. Wiedziałem, że nie mam na to za dużo czasu, dlatego starałem się trzymać naprawdę świetnych szefów kuchnii z Glasgow. Spędziłem na przykład kilka dni w kuchni razem z bardzo znanym i popularnym w Szkocji Guyem Cowanem. Pamiętałem też jak funkcjonuje kuchnia w restauracji z czasów kiedy jako nastolatek dorabiałem sobie myciem talerzy w hotelu Murray Park w Crief, gdzie dorastałem.

Od czasu zdjęć do Ostatniej miłości na Ziemi nie gotowałem jednak, więc ten film nie zrobił ze mnie kucharza.

- A jak przebiegało kolejne spotkanie na planie filmowym z Ewenem Bremnerem?

Wspaniale, naprawdę uwielbiam z nim pracować, czy było to Trainspotting, czy Black Hawk Dawn. Tym razem musieliśmy razem robić jakieś przedziwne rzeczy w kuchni, wygłupy z jedzeniem, które bywały dość obrzydliwe. Ewen musiał na przykład wlać sobie do ust pięc litrów oleju a na koniec wsadzić do buzi kostkę masła.To było koszmarne a on to dzielnie znosił.

- Co sprawia, że ostatnio trzymasz się niezależnych, ambitnych i niskobudżetowych produkcji?

Mam po prostu luksus wyboru. A skoro tak to wybieram projekty, które do mnie osobiście przemawiają, które lubię. Wierzę, że niezależne kino to miejsce, gdzie można pozwolić sobie na komentarze i wypowiedzi na ważne tematy. Jeśli wziąć pod uwagę to, co Ostatnia miłość na Ziemi mówi o życiu i miłości, to okaże się, że to całkiem skomplikowany film.

- O czym według ciebie jest Ostatnia miłość na Ziemi?

Przede wszystkim jest o czymś. Dostaję ostatnio wiele scenariuszy do przeczytania, po których lekturze jedyne co jestem w stanie zrobić, to wzruszyć ramionami i powiedzieć To tylko kolejny film. Może to być nawet dobry film, ale nie mówi o niczym. Odnosi się do innych filmów i napisany został na podstawie tego, co może się spodobać hipotetycznej publiczności. Ostatnia miłość na Ziemijest zupełnie inna. Dziwna, oryginalna, zwariowana. Uwielbiam zwroty akcji w tym filmie, lubię Michaela. Przypomina mi postać z Frankie i Johnny. Główny bohater też jest kucharzem i pewnego razu ląduje w łóżku z dziewczyną. Nie są w związku, ale on cały czas przekonuje ją, że mogliby być, że może właśnie to jest dla nich szansa na miłość ich życia. Ale ona ma problem z mężczyznami... Jest w Ostatniej miłości na Ziemi coś podobnego.

Optymizm Michaela jest wręcz namacalny.Nawet gdy świat się wali on wierzy, że to nie koniec, że trzeba po prostu znaleźć nowe rozwiązania nowych problemów i że wszystko się jakoś ułoży. Uwielbiam ludzi, którzy tak podchodzą do życia. Adaptują się do nowych warunków i idą dalej.

- A koniec filmu? Czy to happy end, czy może smutne zakończenie ale z pozytywnym przesłaniem?

Dla mnie jest ono przede wszystkim pełne nadziei i pocieszenia. I tak piękne, że popłakałem się jeszcze kiedy czytałem scenariusz.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Ostatnia miłość na Ziemi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy