Reklama

"Ostatnia akcja": WYWIAD Z REŻYSEREM

WYWIAD Z REŻYSEREM - MICHAŁEM ROGALSKIM

Debiutuje Pan w filmie fabularnym komedią sensacyjną. Dlaczego wybrał Pan właśnie ten gatunek filmowy? Komedia to, wbrew pozorom, poważne wyzwanie.

Właściwie sprawił to przypadek. Miałem, i mam, kilka projektów filmowych, okazało się jednak, że komedia sensacyjna jest gatunkiem, który najbardziej interesuje producentów. I tak zamiast "poważnego" filmu, zadebiutowałem właśnie komedią sensacyjną. Gdyby ktoś w czasie studiów w szkole filmowej powiedział mi, że tak będzie - nie uwierzył bym mu.

Reklama

Swoją działalność scenariuszową "na serio" zaczynałem od napisania z Xawerym Żuławskim pierwszej wersji scenariusza, który został później przez niego zrealizowany jako "Chaos". Potem były filmy szkolne i? kilkuletnia czarna dziura - jak to zwykle bywa po szkole.

W końcu zrozumiałem, że jeśli sam nie napiszę sobie scenariusza, to nikt inny tego za mnie nie zrobi. I tak od jakiegoś czasu piszę kilka scenariuszy na raz - tworzę sobie narzędzia. Niektóre z nich spotkały się z uznaniem PISF i dostałem stypendia na ich napisanie. Więc jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i system finansowania filmów w Polsce nie załamie się, mam nadzieję, że uda mi się zrealizować w najbliższych latach kilka z zamierzonych projektów.

O tym zaś, że komedia jest faktycznie gatunkiem trudnym dowiedziałem się na planie

i później w montażu walcząc o pointy. Jednak - z drugiej strony - nie jest to, mam nadzieję, typowa polska komedia opierająca się na niewyszukanym i dość prostym poczuciu humoru. Wzorowaliśmy się pisząc, wraz z Krzysztofem Rakiem, scenariusz - i realizując go z ekipą na planie - na klasycznych komediach z lat 60. i 70. gdzie ważniejsza była atmosfera pewnego dystansu do rzeczywistości, niż chęć zmuszenia widzów do śmiechu za wszelką cenę.

Temat "Ostatniej akcji" jest bardzo współczesny, ale opowiada Pan go przez pryzmat tradycji polskiego kina. Co w historii filmu polskiego jest Panu szczególnie bliskie?

Wydaje mi się, że najważniejsza jest ironia i dystans do rzeczywistości, bez tej rzeczywistości zbytniego wykrzywiania (w stronę komediową). Zresztą zawsze bardziej mnie interesowały losy małych ludzi w trybach historii niż eposy bohaterskie. Dlatego bliższe było mi kino np. Munka, niż Wajdy. Niestety, wizja Munka nie znalazła zbyt wielu naśladowców w polskim kinie (zapewne również z powodu jego przedwczesnej śmierci) i dominującym bohaterem, który zawładnął wyobraźnią całego właściwie narodu, stały się postaci romantyczne rodem z "Kanału", "Popiołu i diamentu", czy "Człowieka z żelaza". Swoją drogą ciekawe jak np. lata 70. czy 80. skomentowałby Munk... Są w naszym filmie cytaty z "Zezowatego szczęścia" - nawet jedno ujęcie z takim samym ustawieniem kamery: na Żoliborzu, na ul. Suzina. Są też odwołania do "Popiołu i diamentu". Bliski jest mi również Has ze swoim wizjonerstwem i wyobraźnią plastyczną - no, ale siłą rzeczy, do niego w tym projekcie odwołań nie ma.

Nie często debiutantowi udaje się pozyskać gwiazdorską obsadę, tymczasem w "Ostatniej akcji" oglądamy same tuzy polskiego aktorstwa: Jana Machulskiego, Mariana Kociniaka, Barbarę Krafftównę, Alinę Janowską, Wojciecha Siemiona. Jak Pan tego dokonał?

Magia dobrego scenariusza, hehehe... Po prostu po przeczytaniu tekstu wszyscy zgodzili się entuzjastycznie. Z późniejszych rozmów wynikło, że dostrzegli w tym tekście wiele możliwości i warstw znaczeniowych. Bo pisząc, nie chcieliśmy by była to tylko czcza rozrywka. Staraliśmy się podjąć dyskusję ze współczesnością, pokazać konflikt bezideowych czasów współczesnych ze światem wartości, w których było wychowane starsze pokolenie. Można by też powiedzieć, że istotny był, szeroko obecnie komentowany, motyw roli

i przydatności ludzi starych w społeczeństwie. Najczęściej słyszanym komplementem było: "Nareszcie scenariusz "o czymś" " Mam nadzieję, że to wszystko zostanie zauważone przez publiczność.

Jana Machulskiego nie ma już z nami. Jak Pan go zapamiętał?

Janek był wspaniałym, bezpośrednim, otwartym człowiekiem, entuzjastycznie nastawionym do wszelkiej działalności filmowej. Był też perfekcjonistą dbającym o wiarygodność postaci - także w kostiumie i detalach zachowania. Pamiętam, że gdy graliśmy sceny bez jego udziału słyszałem na słuchawkach jak powtarzał rolę siedząc gdzieś z boku z włączonym mikroportem.

Czy dobrze domyślam się, że przed rozpoczęciem realizacji z taką obsadą towarzyszyła Panu trema: w końcu to Pana pierwszy film fabularny, a Oni wystąpili w co najmniej kilkudziesięciu. Nie obawiał się Pan, że będą pouczać, patrzeć na ręce. A może ich doświadczenie okazało się bardzo pomocne, a aktorzy swoim zachowaniem wspierali Pana w pracy?

Tremy nie było - nie przypominam sobie. Nie muszę chyba jednak mówić, że był to dla mnie rodzaj zaszczytu, że zgodzili się ze mną współpracować. Gdy stanęli na planie byli po prostu świetnymi aktorami, którzy zaufali mi osobiście i zaufali pomysłowi na opowiedzenie tej historii. Znaleźli się w moich rękach i - zawsze to sobie powtarzałem na planie - będę się smażył w piekle, jeśli zawiodę ich zaufanie. Nie miałem z nimi żadnych problemów - nie zachowywali się jak gwiazdy i nie pouczali mnie. To było czyste partnerstwo i za to jestem im najbardziej wdzięczny. Ja czerpałem z ich doświadczenia, a oni czerpali ze mnie. Co? Nie wiem. Energię, debiutancką bezczelność. Dość, że wciąż dzwonimy do siebie rozmawiając o filmie i staramy się podtrzymać nasze relacje.

Zwykle plan zdjęciowy, poza ciężką pracą, jest miejscem rodzenia się anegdot, które później żyją własnym życiem, nierzadko tworząc specyficzną "historię kina". Czy na planie "Ostatniej akcji" miały miejsce zabawne, a może dramatyczne wydarzenia? Proszę o nich opowiedzieć.

Mnóstwo takich wydarzeń miało miejsce - niektóre do publikacji, inne pewno nie. Przytoczę tu jedno zdarzenie: pierwszego dnia zdjęciowego na plan podjechała taksówka z Marianem Kociniakiem. Otworzyły się drzwi i wyszedł Maniek. Kompletnie pijany. Nogi się pode mną ugięły, bo to ważna scena była. I już chciałem jakoś interweniować (nie wiem nawet jak i gdzie) gdy okazało się, że Maniek wygłupiał się i był oczywiście zupełnie trzeźwy. Ale jaki przeżyłem stres - tego nie wie nikt.

Jak skomentuje Pan twierdzenie, że kiedy ekipa realizująca komedię bawi się na planie, to widzowie nie bawią się w kinie. I na odwrót.

W skrócie - śmiech na planie - płacz na ekranie. Absolutna prawda. Jest w tym filmie scena (nie powiem która) gdy cała ekipa śmiała się do rozpuku. W montażu okazało się, że scena jest słaba, ale ponieważ była ważna dla narracji, więc nie wyleciała z filmu. Ale tylko dlatego.

Co okazało się najtrudniejsze podczas realizacji, a co nieoczekiwanie okazało się lekkie, łatwe i przyjemne?

Najtrudniejszy jest czas i presja z nim związana. Na wiele rzeczy czasu nie starczyło. Najważniejsza jest również konsekwencja we wdrażaniu swoich pomysłów w życie. Jeśli coś ominęliśmy, zapomnieliśmy o czymś - to bardzo trudno jest to powtórzyć, zmienić, bo przecież obiekt zdjęciowy został już zdemontowany, jesteśmy gdzie indziej itd. Dla mnie nieoczekiwanie lekka, przyjemna i satysfakcjonująca okazała się współpraca z aktorami.

Film pokazuje bardzo interesująco Warszawę. Pomysł na portretowanie miasta powstał na etapie pisania scenariusza, czy stolica dała natchnienie już podczas kręcenia?

Pomysł na Warszawę był już w scenariuszu. Jako warszawiak od pokoleń jestem z tym miastem związany emocjonalnie i nie wyobrażałem sobie, aby sama Warszawa nie była bohaterem filmu. Zmiany miasta, jego nieznane zakątki, zaskakujące perspektywy znane tylko koneserom, którzy przywiązują wagę do takich odkryć, trudno uchwytny charakter - to wszystko dodaje historii zarówno wiarygodności, jak i atmosfery. Możemy niemal przejść wraz z bohaterami ich trasę, rozpoznać miejsca i identyfikować się z opowiadaniem. Jakiś czas temu modne było psioczyć na to miasto. Że brzydkie, że bez charakteru, że martwe. Od pewnego czasu to się zmienia: ludzie zaczynają dostrzegać jego urok. A nie jest to przestrzeń łatwa. Zniszczone przez wojnę i nieudaną odbudowę powojenną - jednak zachowuje swój charakter i coraz wyraźniej go ujawnia. Poza tym sami bohaterowie - sól ziemi warszawskiej - powstańcy, niosą w sobie wspomnienie tej innej Warszawy - nie zniszczonej i piękniejszej. To miasto zasługuje na to by o nim opowiadać, by tworzyć jego legendy. Duch "Złego" Tyrmanda towarzyszył nam w czasie kręcenia i staraliśmy się wykorzystać to towarzystwo. Są miasta, gdzie niemal każdy zaułek ma swą legendę wplecioną w kulturę. Warszawa też zasługuje na takie potraktowanie.

Jest Pan wykształconym dziennikarzem i reżyserem, pracuje jako scenarzysta, producent, dokumentalista, za Panem pierwsza fabuła. Co Pana najbardziej "kręci"?

Jak już wspomniałem, interesują mnie "mali ludzie". Może jest to inspiracja Munkiem, może mój background dokumentalisty. Z drugiej strony kręci mnie kino w ogóle, we wszystkich jego odmianach. Dlatego bardzo nie chciałbym - i było to moją początkową obawą - zostać zaszufladkowany jako facet od komedii. Moje następne projekty są absolutnie nie komediowe, chociaż po "Ostatniej akcji" bardzo zasmakowałem w tym gatunku i mam większą świadomość jego możliwości. Chciałbym jeszcze zrobić coś takiego, będąc lepiej przygotowanym do specyfiki gatunku i bogatszym o doświadczenia z realizacji "OA". Nie chciałbym również zapominać o dokumentach, bo dzięki nim można utrzymać zdrowy kontakt z rzeczywistością i wchodzić w miejsca oraz poznawać ludzi, do których normalnie nie miałbym dostępu. Jeśli chodzi o filmy, które lubię oglądać to najważniejszym i najbardziej inspirującym okresem dla mnie jest wciąż amerykański przełom lat 60. i 70. Czasy, gdy zaczynali Scorsese, Coppola, Spielberg i wielu, wielu innych, którzy potrafili połączyć ważne problemy z atrakcyjną formą czyli kino tzw. ambitne, z kinem atrakcyjnym dla szerokiej widowni.

Wygrał Pan polską edycję konkursu scenariuszowego Hartley Merril, zajął drugie miejsce w edycji światowej. Proszę zdradzić co to za scenariusz i czy jest szansa, na jego realizację.

Scenariusz "Letnie przesilenie" jest dziejącą się w czasie wojny historią miłości i przyjaźni niemożliwych. Jest to historia Polaka, Niemca, Żydówki i Polki, którzy starają się za wszelką cenę zignorować otaczający ich świat, aby przeżyć w pełni swoją młodość. Przyjdzie im za to zapłacić wielką cenę. Obecnie mam już producenta, trwa doskonalenie scenariusza

i poszukiwanie koproducentów zagranicznych. Szukam też aktorów i lokalizacji. Wszystko wskazuje na to, że zdjęcia ruszą w lecie przyszłego roku.

Jest jeszcze jeden projekt związany ze studiem Kalejdoskop. Jest to historia oparta na faktach związanych z głośną 12 lat temu sprawą porwania i zabójstwa maturzysty w Warszawie przez bandę dowodzoną przez kobietę. Ten projekt jest w stadium developmentu - dokumentacji i pisania scenariusza.

A teraz - w kilku zdaniach - jak zarekomendowałby Pan widzom "Ostatnią akcję"?

Hm? Oprócz tego, że mamy w filmie doborową obsadę, że jest to ostatnia rola Janka... Mam nadzieję, że film ten będzie pewnego rodzaju powrotem do kina sensacyjno-komediowego w dobrym gatunku, czerpiącego z bogactwa rodzimej i zagranicznej popkultury. Próbą udowodnienia, że możliwa jest inteligentna rozrywka nie opierająca się na wulgarnym słownictwie i niewyszukanych gagach.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Ostatnia akcja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy