Reklama

"Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa": BEZ INFANTYLNYCH CHWYTÓW!

Reżyser deklarował, że film adresowany jest zarówno do dzieci, jak i do towarzyszących im dorosłych. Twórcy „Opowieści…” postawili przed sobą zadanie powołania do życia całkowicie wiarygodnego świata Narnii, co stało się możliwe dzięki nowoczesnym technikom komputerowym. Sam twórca tego świata, Lewis, miał – jak powszechnie wiadomo – sceptyczny stosunek do kina. Twierdził, że gdy pojawia się kamera, umiera wyobraźnia. Adamson i jego współpracownicy bardzo pragnęli udowodnić, że jednak się mylił. Ich ambicją było zwłaszcza to, by fantastyczne stworzenia wyglądały jak najbardziej naturalnie i by nie przypominały infantylnych zabawek z dziecinnego pokoju. Nie biorę się za projekty, do których nie jestem przekonany – mówił Adamson. – Uważam, że reżyser, choć bierze pod uwagę także takie rzeczy, jak na przykład badania rynku, ostatecznie musi oprzeć się na własnym smaku i instynkcie. Na szczęście, otrzymałem taką możliwość. Słowa Adamsona potwierdził jeden z producentów filmu, Mark Johnson („Rain Man”): Andrew był naprawdę prawdziwym artystycznym i duchowym liderem tego filmu. Bez wahania można powiedzieć, że to jego własna, autorska wersja i osobiste odczytanie wizji Lewisa. Czy reżyserowi z jego doświadczeniem w komputerowej animacji nie sprawiło kłopotu połączenie dotychczasowego sposobu pracy z obecnością żywych aktorów na planie? Myślę, że proces twórczy jest całością – tłumaczył Adamson. – Rzecz jasna, zmieniają się techniki, lecz cel pozostaje ten sam. Pracując nad „Shrekiem” traktowałem animowane postaci jak prawdziwe. I tu, i tam chodzi przecież o to samo – o prawdę emocji. Dostrzegam tylko jedną istotną różnicę: pracując nad animacją, koncentrowałem się zwykle nad jedną postacią. Tu zaś miałem na głowie komputerowe postaci, dzieciaki, dorosłych aktorów, a często jeszcze ze 150 statystów, biegających w gumowych maskach.

Reklama

Dean Wright i Richard Taylor, eksperci od efektów specjalnych, którzy pracowali przy trylogii „Władca pierścieni”, mieli za zadanie stworzyć maski dla statystów za pomocą animatroniki. Kluczową rolę odegrał też Howard Berger, odpowiedzialny za wygląd fantastycznych stworów. To przedsięwzięcie o wiele większe, niż „Władca pierścieni”; największe w historii kina – mówił. – W tamtej trylogii mieliśmy do czynienia z dwoma podstawowymi gatunkami fantastycznych istot – orkami i goblinami. Tutaj mieliśmy ich aż 23!

Dean Wright wspominał, że jednym z zadań, do których przywiązywano największą wagę, było stworzenie Aslana. Było to trudniejsze i jednocześnie łatwiejsze niż w przypadku Golluma z „Władcy Pierścieni”. Łatwiejsze, bo Aslan nie jest humanoidem, tylko wspaniałym zwierzęciem obdarzonym głosem. Zatem fałsz w mimice twarzy byłby mniej dostrzegalny. Zarazem chodziło o to, by stworzyć wizerunek, będący kwintesencją wspaniałości lwa, bez popadania w śmieszność.

Kłopoty sprawiały też centaury. By pół-ludzie, pół-zwierzęta wyglądali naturalnie, nie można było obejść się bez kaskaderów, którzy w niewygodnych kostiumach musieli przemieszczać się w niebezpiecznym górskim terenie. Początkowo mieli być wyposażeni w buty na wysokich koturnach, ale to mogło ograniczyć ich ruchliwość i narazić na kontuzje; w końcu zbudowano specjalne platformy, po których kaskaderzy biegali do woli. Następnie komputerowo zespolono nakręcone w ten sposób sekwencje z pejzażami.

Bardzo pracochłonnym zadaniem była budowa dekoracji, nad którą czuwał Roger Ford. Stworzył on w Nowej Zelandii imponującą siedzibę Białej Czarownicy. Budowa samego tylko dziedzińca pochłonęła aż osiem tygodni – także dlatego, że musiało go zapełnić aż sześćset zamrożonych postaci: stworzeń z Narnii, na które Czarownica rzuciła czar. Artyści z Nowej Zelandii pracowali nad nimi pięć tygodni.

Przy takim rozmachu produkcja musiała się posuwać wielotorowo – mówił producent Mark Johnson. – Były takie dni, że trwały zdjęcia w Nowej Zelandii, druga ekipa kręciła w Londynie, jednocześnie szukano dodatkowych plenerów w Czechach, a w kilku studiach pracowano nad efektami komputerowymi.

Gdy znalazłam się po raz pierwszy na planie, wśród dekoracji, efekt był oszałamiający – wspominała Swinton. – Po prostu czułam się jak w innym świecie, w prawdziwie magicznej krainie.

Zgadzali się z nią młodzi aktorzy. William Moseley, grający Piotra, wspominał, że potężne dekoracje bardzo pomogły mu w grze, a to dlatego, że większość komputerowo wygenerowanych postaci powstała już po zdjęciach z udziałem aktorów. Trzeba było rzucać kwestie w powietrze. Dlatego dekoracje naprawdę pomagały wyobraźni pracować – mówił.

Szefowie studia nie zapomnieli o tym, że „Opowieści z Narnii” traktowane są przez krytykę i wielu odbiorców jako chrześcijańska alegoria. Lewis był przecież człowiekiem głęboko religijnym i w religii szukał odpowiedzi na najważniejsze pytania. Do dziś trwają spory, czy ostatecznie przeszedł z anglikanizmu na katolicyzm. Jego światopogląd znalazł odzwierciedlenie w każdym z jego utworów. „Narnia” to przede wszystkim rzecz o sile rodziny – tłumaczył Adamson. Do promocji filmu zaangażowano firmę Motive Marketing, która odegrała znaczącą rolę przy promocji „Pasji” Mela Gibsona. Urządzono też pokazy testowe zarówno dla przedstawicieli 30 wyznań chrześcijańskich z USA, jak i dla wielbicieli fantasy i komiksów oraz znawców mitologii Narnii. Jeden ze współproducentów filmu, Douglas Gresham, pasierb Lewisa, zapewniał: Nie będziemy zmieniać intencji mistrza, a nawet, w miarę możliwości – jego słów.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy