"Ogniem i mieczem": SPRAWY UKRAIŃSKIE
Jeśli nawet ktoś nie był na Ukrainie, nosi w sobie jej obraz. Jest to ziemia niezwykła. Przyciąga wędrowców, badaczy przeszłości, awanturniczych poszukiwaczy przygód i artystów. Trafiają tu zarówno ci, którzy chcą wypocząć, jak i spragnieni mocnych wrażeń czy też gotowi zainwestować nie tylko swój kapitał, lecz własne doświadczenie, umiejętności i pracę. Wprawdzie nie każdy znajduje to, czego szukał, ale każdy wie, że osiągnie zamierzony cel, jeśli tylko dopisze mu szczęście. Jest to ziemia niesłychanej piękności. I chociaż już wielokrotnie opiewali ją poeci i malowali mistrzowie palety, nie zdołali oddać wszystkiego. Bo przecież tak naprawdę nie wiadomo, co kryje się w ciemnym, przepastnym borze, co czeka wśród, jak dawniej, wysoko rosnących na stepie traw i co znaleźć można w porośniętych szuwarami zakamarkach dnieprowego limanu. Niemal każda miejscowość i każda jej nazwa przypomina wydarzenia sprzed wieków, jakie złączyły ze sobą losy dwóch narodów: polskiego i ukraińskiego. To prawda, że często i całkiem niepotrzebnie lała się tu krew, a emocje brały górę nad rozumem. Może jednak dlatego tak bardzo się wzajemnie potrzebujemy. Barwna przeszłość kozacka, chociaż pełna ludzkiej niedoli i osobistej tragedii jednostek, stała się nierozerwalną cząstką historii Polski i Ukrainy.
Dzisiaj, w filmie Jerzego Hoffmana, znowu do niej wracamy. Dzieło oparte na sienkiewiczowskim "Ogniem i mieczem" obejmuje najbarwniejszy i, z ukraińskiego punktu widzenia, najchlubniejszy - lecz również najbardziej krwawy - okres w dziejach Kozaczyzny, gdy ta rozpaczliwie szukała bezpiecznej możliwości zapewnienia sobie uznania pozycji, uzyskanej w ramach Rzeczypospolitej, a następnie co najmniej autonomii. Jak wiemy, dramatyczna walka Kozaków ukraińskich o wolność doprowadziła w rezultacie do ich całkowitego zniewolenia w granicach imperium rosyjskiego pod carską zwierzchnością, o którą - co za paradoks! - sami zabiegali.
Pierwsza połowa powstania Chmielnickiego i walki polsko-kozacko-tatarskie nie przesądziły jeszcze o niczym, stanowiły jednak ważne doświadczenie dla obydwu stron. Okazało się bowiem, że przeciw sobie mogą stanąć co najmniej równe siły, ścierające się z zaciekłością przypominającą gorzką prawdę, iż wojna nie jest rzemiosłem uprawianym przez ludzi słabych, a jej romantyczna legenda powstaje dopiero wówczas, gdy umilkną wystrzały, ucichnie szczęk krzyżujących się szabel i jęki żołnierzy pokaleczonych w bitwach. Wojny kozackie, także powstanie Chmielnickiego, nie stanowiły żadnego wyjątku. Przeciwnie. Były bardziej okrutne niż inne, bowiem w tej walce nie uznawano żadnych rycerskich obyczajów. Biorący w nich udział chłopi nie znali ich nawet, Tatarzy nie przestrzegali, Polacy zaś widzieli w swych przeciwnikach jedynie zwykłych naruszycieli prawa obowiązującego w Rzeczypospolitej, a więc przestępców wymagających odpowiednio surowego traktowania. Już kilkanaście lat wcześniej senatorowie na kozacką uwagę wypowiedzianą przed elekcją 1632 roku, że wszyscy są "członkami jednej Rzeczypospolitej", odpowiedzieli: "Tak, ale Kozacy jako paznokcie i włosy, które często przystrzygać trzeba, by nie wyrosły nadmiernie".
Ziemię ukraińską często najeżdżali Tatarzy, niszcząc domy, grabiąc majątki i uprowadzając licznych jeńców, w tym kobiety wraz z dziećmi. Kozackie powstania oraz krwawe po nich represje również pozostawiały po sobie ruiny, zgliszcza i mogiły rozrzucone na Kijowskiem, Wołyniu, Bracławskiem i Podolu. Mimo to jednak trwała, ba i umacniała się nawet, legenda Ukrainy - ziemi "mlekiem i miodem płynącej, gdzie ziarno w ziemię wrzucone wielokrotny plon wydaje". Może dlatego, że była ona tak daleko i że rzeczywiście, jak to na wojnie, można tam było stosunkowo łatwo dojść do sporego nawet majątku, chociaż bez porównania łatwiej - utracić życie. "Ogniem i mieczem" otwiera "Trylogię" Henryka Sienkiewicza, najpopularniejszy cykl powieściowy w Polsce, a występujące w nim osoby są dzisiaj w kraju nadal najbardziej znanymi bohaterami. Można tylko mieć nadzieję, że i zawarte w książce autorskie przesłanie, nawołujące do chrześcijańskiej miłości między Polakami a Ukraińcami, nie będzie zapomniane ani przez jednych, ani przez drugich. Hoffman w swym filmie przesłaniu temu poświęcił szczególnie wiele uwagi. To bardzo ważne.
Każdy naród inaczej postrzega dzieje, nawet te same wydarzenia i te same postacie historyczne. Jest to nie tylko jego prawo, lecz i obowiązek. Ważne jednak, aby przy tej okazji nie odbiegł od prawdy, nie usiłował przemilczeć lub fałszować faktów. Od wypełnienia tej powinności nikt nie może czuć się zwolniony: ani historyk, ani pisarz, ani filmowiec, co więcej - talent, jak i szlachectwo, zobowiązuje. W każdym filmie, jak pisałem we wstępie do swej książki "Na płonącej Ukrainie", i to wydaje się najważniejsze w całej sprawie ukraińskiej, postrzeganej z polskiego punktu widzenia, mimo rozlicznych sporów, kłótni, a nawet starć zbrojnych między Polakami a Ukraińcami, okazało się, że są oni skazani na wspólne bytowanie, a ich dziejów w żaden sposób nie da się rozerwać i traktować oddzielnie. Kultura polska bez Ukrainy stałaby się uboga i zaściankowa, podobnie jak ukraińska bez Polski. Również w świadomości społecznej obydwu narodów trwale istniejemy obok siebie, dla siebie i ze sobą. Zanurzmy się w tamten świat: odległy od naszego, istniejący wyłącznie w czasie przeszłym, a przecież bliski i nam, i Ukraińcom.
(Prof. dr hab. Władysław A. Serczyk, konsultant historyczny)