"Ogniem i mieczem": O TRYLOGII
W 1883 roku zaczęła ukazywać się w "Słowie" powieść w odcinkach zatytułowana "Ogniem i mieczem". Jej autorem był Henryk Sienkiewicz. Wydania książkowego doczekała się już rok później. Po niej przyszły dalsze części - "Potop" i "Pan Wołodyjowski", które były drukowane w "Słowie" do 1888 roku. Trylogia, choć weszła na stałe do historii literatury i kultury polskiej, od początku wzbudzała liczne kontrowersje. Dość niechętnie odnosili się do niej współcześni Sienkiewiczowi pisarze i krytycy, natomiast z entuzjazmem powitali ją czytelnicy. Trylogia stała się szybko najchętniej czytaną polską powieścią, a jej popularność dotrwała i do naszych czasów. "Ogniem i mieczem", przetłumaczone na 26 języków, pierwszej adaptacji scenicznej doczekało się już w 1904 roku, w teatrze Sary Bernhardt. Pierwsza filmowa wersja powstała we Włoszech w 1961 roku.
Jerzy Hoffman o Trylogii
Są takie momenty w życiu człowieka, które na zawsze pozostają w pamięci. Polski uczyłem się w nowosybirskiej obłasti i Ałtajskim kraju. Uciekając na Wschód przed Niemcami. Ja i moja rodzina znaleźliśmy się pod okupacją radziecką i w roku 1940 zostaliśmy wywiezieni na Syberię. Moja matka, lekarka, wyjeżdżała do odległych osad leczyć mieszkających tam Polaków. Zostawałem pod opieką dziadków, a matka zadawała mi różne lektury. Na pamięć musiałem się uczyć fragmentów "Pana Tadeusza", "Konrada Wallenroda", "Grażyny", wierszy Słonimskiego i Broniewskiego. Musiałem, bo potem recytowałem te wiersze w domu starców, odległym od nas o kilkanaście kilometrów. Drogę powrotną wieczorem przemierzałem zimą na nartach, latem na piechotę. Kiedy tak szedłem przez ten las, każde świecące w ciemności próchno przypominało wilcze oczy albo jeszcze coś gorszego. Coś z tych "straszyłek", które opowiadały sobie dzieci przysiadające na przyzbach w księżycowe noce, z tych opowieści o duchach, wiedźmach, czarownicach i diabłach. Pierwszy raz zetknąłem się z Sienkiewiczem jeszcze tam, na Syberii.
Ojciec, który wstąpił do I Armii Wojska Polskiego im. Tadeusza Kościuszki, przysłał mi jego książki z frontu. "Pan Wołodyjowski" przyszedł pierwszy, "Potop" jako drugi. "Ogniem i mieczem" nie dotarło nigdy - nie przeszło przez cenzurę wojskową. Podobne losy spotykały moje filmy. Realizację "Trylogii" zacząłem od końca. Najpierw był "Pan Wołodyjowski", potem "Potop". Wydawało się już, że "Ogniem i mieczem" nigdy nie powstanie... W chwili, kiedy piszę te słowa trwa ostatni etap postprodukcji, a w lutym 1999 film wchodzi na ekrany polskich kin... Realizując film "Ogniem i mieczem" miałem świadomość, że zmienił się widz i czytelnik, chociaż "Trylogia" jest ciągle najczęściej wypożyczaną książką w polskich bibliotekach. Minęły czasy, kiedy na sienkiewiczowskiej "Trylogii" wychowywane były całe pokolenia, ale jednocześnie pracowałem na planie z dwudziestokilkulatkiem, którego znajomość "Trylogii" zachwycała wszystkich i który został w końcu moim asystentem.
Zmienił się język kina i mój ostatni film, będący ekranizacją pierwszej części sienkiewiczowskiej "Trylogii" musi odpowiadać oczekiwaniom nie tylko tych, którzy Sienkiewicza czytali lub znają na pamięć całe ustępy jego książek. Muszę także odpowiedzieć na zapotrzebowania tych, którzy nigdy "Ogniem i mieczem" nie przeczytali. Może film sprawi, że sięgną po książkę. Z Sienkiewicza wybrałem tylko te wątki, które opowiadają o losach bohaterów. Mówię o sprawach, które wydają się uniwersalne. Proponuję opowieść o ludzkich namiętnościach - o miłości, nienawiści, żądzy władzy. Są to problemy ogólnoludzkie - niezależnie od miejsca i czasu. "Ogniem i mieczem" różni się od filmowych wersji "Pana Wołodyjowskiego" i "Potopu", bo inne jest tempo akcji, inna narracja. Mówiąc o różnicach między tymi filmami używam konsekwentnie "końskiego" języka. "Pan Wołodyjowski" robiony był stępa, a "Potop" kłusem. "Ogniem i mieczem" musiało być w galopie. Nie wolno mi było nie skorzystać ze zdobyczy współczesnego kina i techniki, która z powodzeniem temu kinu służy. W moim filmie nie zabraknie efektów specjalnych, proponuję też dynamiczny montaż. Nie wydaje się, aby z powodu unowocześnienia języka filmowej opowieści film miałby być niedostępny dla starszych pokoleń widzów, o których nie zapomniałem ani przez chwilę przy realizacji "Ogniem i mieczem". Chciałem bardzo przenieść do filmu atmosferę dzikich pól, siedemnastowiecznych kresów. Starałem się ocalić sienkiewiczowski humor - przede wszystkim w kwestiach Zagłoby czy Rzędziana. Musiałem z konieczności zrezygnować z łaciny, która - od dawna będąc językiem martwym - przez młode pokolenie nie jest rozumiana. Miejscami film jest brutalny, ale tylko wtedy, kiedy jest to dramaturgicznie uzasadnione, ale jest też liryczny, bo przecież jest to film o miłości. Ocenę filmu zostawiam krytyce i publiczności. Ja jestem reżyserem. Zrobiłem dwa filmy na podstawie Sienkiewicza, które do widowni trafiły. Mam nadzieje, że ten trzeci trafi również. W czasie realizacji filmu często musiałem odpowiadać na pytanie: czy film wzbudzi kontrowersje. Myślę, że wzbudzi jak każda opowieść poruszająca tematy drażliwe. Na Ukrainie w pewnych kręgach ciągle książka Sienkiewicza uznawana jest za antyukraińską. Rozumiem ten problem, ale kiedy byłem w Kijowie na wielkim forum intelektualistów, spotkało się ze mną kilkaset osób, przedstawicieli różnych kręgów, o różnych zapatrywaniach. W czasie kilkugodzinnej dyskusji padł tylko jeden głos przeciwko realizowanemu filmowi. Nie dano mi szansy odpowiedzi na zarzuty - odparła je sala. Poza jednym przypadkiem wszyscy uważali, że chwała i sława, że wreszcie wyszliśmy z okresu, kiedy artystom cenzurowano tematy. Wszyscy byli zwolennikami podjęcia tego problemu.
Wielu z moich rozmówców uważnie czytało "Ogniem i mieczem". Cytowali całe fragmenty, w których autor "Trylogii" równie ostro traktował szlachtę polską, jak i Kozaczyznę. Dla obu stron jasne było, że rezultatem tej tragicznej wojny był fakt upadku zarówno Rzeczypospolitej, jak i Siczy Zaporoskiej. Mam świadomość, że film może wzburzyć na Ukrainie tych, dla których wszystko, co złe, to Polska, a u nas ludzi, którzy dopatrują się zła wyłącznie u Ukraińców. Mój film nie przekona pewnie zwolenników ekstremalnych postaw. Mam nadzieję, że poruszy tych, którzy zechcą nad nim trochę pomyśleć. Filmowa opowieść "Ogniem i mieczem" zaczyna się od czytanego zza kadru wprowadzenia o dziwnym roku 1647, w "którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia". Te słowa ilustruje panorama po okręgu 360 stopni, pokazująca Dzikie Pola. Film kończę też Sienkiewiczem, ostatnim akapitem z powieści kończącym się słowami: "Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą - i żadne usta długo nie mówiły: 'Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli'". Od siebie dodałem tylko jedno zdanie: "150 lat później Katarzyna II, caryca Rosji, podbiła Chanat Krymski, zlikwidowała Sicz Zaporoską i walnie przyczyniła się do upadku Rzeczypospolitej". W scenie uczty u Chmielnickiego, gdzie ostateczną klęskę ponosi z gruntu ugodowy Kisiel, świadomie umieściłem wśród ucztujących trzech bojarów, którzy uważnie wszystkiemu się przyglądają. O realizację "Ogniem i mieczem" walczyłem 11 lat. Tych lat nie przetrwałbym, gdyby nie moja żona Walentyna, która okazała wielki hart ducha, wspierając mnie w sytuacjach wydawałoby się beznadziejnych i gdyby nie producent Jerzy Michaluk, który związał się ze mną na dobre i na złe. Wywołane przez media zjawisko "ogniomieczomanii" po prostu cieszy i może spowoduje że dorastające pokolenia, tak żądne mocnych wrażeń, znowu sięgną po Sienkiewicza.