Reklama

"Ocean strachu": PRODUKCJA

Autor scenariusza i reżyser Chris Kentis oraz producentka Laura Lau nakręcili zapierający dech w piersiach thriller psychologiczny, oparty na prawdziwej historii pary nurków przypadkowo porzuconych na środku oceanu. Zdjęcia do "Oceanu strachu" odbywały się w weekendy i święta, a sam film nie zawiera ani jednej sceny wygenerowanej komputerowo. Blanchard Ryan i Daniel Travis spędzili ponad 120 godzin w wodzie, daleko od brzegu, a za to blisko jak najprawdziwszych rekinów, które zagrały same siebie, przyprawiając najpierw ekipę, a potem widzów o gęsią skórkę.

Reklama

Utrwalając powalające piękno oceanu, od jego hipnotycznego błękitu po zdradliwą czerń, film przypomina nam, jak miło jest odczuwać ten pierwotny lęk, co też czai się pod powierzchnią wody.

Film pokazuje nasze pospieszne komfortowe życie, zaniedbane relacje emocjonalne, a z drugiej strony obnaża słabość i bezbronność współczesnego człowieka wobec sił natury.

Tandem filmowy Chris i Laura, podobnie jak ich bohaterowie, są małżeństwem i oboje mają dyplom nurka. Choć ich obowiązki na planie często się zazębiały, Laura zajęła się produkcją i zdjęciami, podczas gdy Chris napisał, wyreżyserował i zmontował film, oraz odpowiadał za wszystkie podwodne zdjęcia.

Ocean pełni w filmie taką samą tytułową rolę, jak paranormalne zdolności chłopca w "Lśnieniu". Wszechobecny, piękny, przerażający i zmienny - ocean i światło odbijające się w nim - stał się inspiracją i środkiem przekazu..

"Wszystko było skrupulatnie zaprogramowane – mówi Lau. Jak tylko zmieniało się niebo, przeskakiwaliśmy do innej sceny. Pod koniec zdjęć właściwie zmarnowaliśmy parę dni z powodu fantastycznej pogody, błękitnego nieba i cudownego słońca, ponieważ pogoda ta była zbyt nieskazitelna do scen, jakie pozostały do nakręcenia."

"Jednak przez większość czasu Matka Natura była po naszej stronie – wspomina Kentis. Na przykład dzień, który przewidzieliśmy na scenę z meduzą. Pojawiła się jak na zamówienie, i był to jedyny raz, kiedy ją widzieliśmy.".

Pomysł na temat filmu zaczerpnięto z branżowych czasopism nurków, w których relacjonowano przypadek nurków zagubionych na otwartym oceanie. Kentis postanowił zbadać, czy był to odosobniony przypadek, czy też podobne rzeczy zdarzają się częściej. Okazało się, że rzadko, lecz zdarzają się takie sytuacje. Ponadto zbierał materiały na temat ludzi dryfujących po morzu w czasie wojny. Dzięki temu więcej dowiedział się na temat psychologicznych i fizjologicznych zmian w ludzkim umyśle i ciele, zachodzących pod wpływem stresu i osamotnienia oraz pod wpływem długotrwałej ekspozycji na działanie żywiołu.

"Kiedy usiadłem do pisania scenariusza, nie chciałem portretować bohaterów prawdziwych zdarzeń – wyjaśnia Kentis. Nie chciałem pokazywać ich faktycznego życia, bo szanowałem ich prywatność i nie miało to znaczenia dla przesłania filmu. Chcieliśmy by otoczenie pozostało niejasne, bo jeszcze jakieś biuro turystyczne chciałoby na tym zarobić. Ważne było tylko to, że taka sytuacja może się wydarzyć, i faktycznie się wydarzyła. Ważne było pokazanie panicznego strachu wynikającego z osamotnienia na morzu, stworzenie opowieści ku przestrodze."

"Pojawiamy się w jakieś egzotycznej krainie, betonujemy ją i serwujemy sobie drinki. Przepełnieni arogancją, zapominamy, że też jesteśmy zwierzętami i elementem łańcucha pokarmowego." mówi Kentis. Temat ten przewija się przez cały film. Podczas zdjęć na otwartych wodach u wybrzeży wysp Bahama, ekipa współpracowała z lokalnym ekspertem od rekinów, który "zatrudnił" do filmu populację rekinów często stykających się z ludźmi.

Manipulowano ruchami rekinów poprzez wrzucanie kawałków krwistego tuńczyka, często w pobliżu aktorów. Nierzadko pojawiał się taki tłum podnieconych rekinów, że Laura Lau filmująca wszystko z zanurzającej się i wynurzającej z wody platformy, czasem z nogami dyndającymi w wodzie, musiała zachować zimną krew i zaufać zatrudnionym ekspertom.

Filmujący pod wodą Kentis wspomina: "Bez przerwy obijały się o mnie. Momentami, gdy spoglądałem w dół, woda nie była niebieska, lecz szara".

W większości były to szare rekiny rafowe mierzące od 2 do 4 metrów, bywało, że równocześnie kręciło się ich 40-50 sztuk.

Podstawową sprawą było bezpieczeństwo ekipy. Lau: "Chociaż budżet filmu był niski, bezpieczeństwo było najważniejsze. Najpierw robiliśmy zdjęcia rekinów, a dopiero po paru tygodniach kręciliśmy szamocących się i krzyczących ludzi. Ponadto zdecydowaliśmy się na zdjęcia na drogich wyspach Bahama, ponieważ tam pracują najlepsi światowi eksperci od produkcji filmów z udziałem rekinów".

"Praca w wodzie z prawdziwymi rekinami była dla mnie kluczem do tego filmu – dodaje Kentis. W większości współczesnych filmów wszystko robione jest metodą grafiki komputerowej. Jako widz nic już nie przeżywam tak, jak kiedyś, w latach 70. i 80., kiedy kaskaderzy dokonywali istnych cudów na planie. Pracując z rekinami zauważyłem na przykład, że ich ogony łopoczą w wodzie, jak wielkie szczury, w przeciwieństwie do hollywoodzkiej płetwy gładko przecinającej powierzchnię wody".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Ocean strachu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy