"Obcy we mnie": WYPOWIEDŹ REŻYSERKI
Wszyscy dorastamy z pewnymi wyobrażeniami - jednym z nich jest wyobrażenie dotyczące instynktownej miłości matki do nowonarodzonego dziecka. Jest w tym coś ze sfery sacrum - idealizujemy wizerunek matki, powinna być taka, a nie inna. Ja też miałam w głowie taki obrazek.
Rebecca, moja bohaterka, też została wciągnięta do tego ogólnego stereotypu. Wydawało jej się, że wraz z narodzinami maleństwa doświadczy jakiejś świętości. Ale kiedy stało się inaczej, straciła grunt pod nogami. Brak tej pozytywnej energii, wielkiego szczęścia izoluje ją od ludzi. Ona sama zaczyna postrzegać siebie jako potwora. Dochodzi do punktu, w którym jedynym rozwiązaniem jest śmierć.
Tylko w Niemczech odnotowuje się co roku 80.000 przypadków depresji poporodowej. Wciąż bardzo mało wiemy o tej chorobie, wciąż zbyt mało się o niej mówi. Wieź z dzieckiem zostaje nadwyrężona, ale konsekwencje depresji, jej społecznego i osobistego wpływu na kobietę, dają o sobie znać nawet po terapii. Ten problem ma bardzo głębokie podłoże. Ten temat mnie dręczył. Poruszał. Nie mogłam przestać o tym myśleć.
Jednak nigdy nie chciałam zrobić filmu poświęconego depresji poporodowej. Chciałam stworzyć bardzo osobisty portret kobiety, która przechodzi bardzo ciężki kryzys. Chciałam także zobaczyć, kogo, poza nią samą, to wszystko dotyka. To trudne dla Juliana. Nagle zderza się z sytuacją - katastrofą, której kompletnie się nie spodziewał. Nie ma czasu na to, żeby dojrzeć do nowej roli - roli ojca. Cała odpowiedzialność spada na jego barki.
W końcu, ten film to taka subtelna love story o dwojgu ludzi, którzy stają się sobie obcy, przechodzą kryzys, i w rezultacie - zbliżają się do siebie tak bardzo, jak jeszcze nigdy nie byli.
Emily Atef