Reklama

"O mały głos": JEDNA AKTORKA, KILKA GŁOSÓW

Jak już wiemy, Jim Cartwright napisał "The Rise and Fall of Little Voice" z myślą o Jane Horrocks, wiedząc, że posiada ona rzadki dar naśladowania sławnych wokalistek - nie tylko zresztą ich głosów, ale również interpretacji piosenek, sposobu śpiewania i poruszania się na scenie. "Film >O Mały Głos< jest dzieckiem Jane", powiedział Mark Herman. "Nie mógłbym nakręcić go bez niej. Ona obcowała z "Małym Głosem" przez tyle lat, że postać ta stała się częścią jej osobowości. Na szczęście miała do mnie zaufanie jako do twórcy filmu i wiedziała, że zamierzam wydobyć w nim sens tej historii".

Reklama

Producentka Elizabeth Karlsen dodała: "Jane jest drobnej budowy, ma śliczną, dziewczęcą buzię i krótko ostrzyżone włosy. A jednak z tej wątłej figury wydobywa się niewiarygodnie silny głos".

Jane Horrocks dostrzegła w swojej bohaterce "prostą, pokorną i niedojrzałą dziewczynę na progu przebudzenia". Aktorka rozwinęła interpretację postaci: "Przypuszczam, że >Mały Głos< i jej ojciec stanowili kiedyś parę skromnych, cichych ludzi, których cieszyło słuchanie starych płyt. Po śmierci ojca matka dokucza jej tak mocno, że staje się to niewybaczalne. >Mały Głos< musi uciec, zanim odrodzi się jako osobowość".

Ukazanie przemiany bezwolnego Kopciuszka w królewnę jednej nocy wymagało od Jane Horrocks więcej poświęceń przed kamerą niż na scenie. Twórcy filmu założyli z góry, że aktorka będzie śpiewać tak jak w teatrze - "na żywo". Zrezygnowano z playbacków!


Jak zauważył Mark Herman, magiczne oddziaływanie wersji teatralnej brało się w dużej mierze stąd, że Jane Horrocks na oczach widzów tworzyła tę niewiarygodną, wielogłosową kreację. "Mimo to", podkreślił reżyser, "wielu ludzi po wyjściu z teatru zastanawiało się, czy ona naprawdę sama śpiewała tak wieloma głosami. Dlatego szczególnie zależało nam na tym, żeby widzowie nie pomyśleli, że zastosowaliśmy tu jakiś trick". Reżyser i aktorka dokładali starań, aby na ekranie recital "Małego Głosu" robił wrażenie, jakby "odbywał się tu i teraz" - mówiąc słowami Hermana. "Od strony technicznej było to nadzwyczaj trudne", dodał autor filmu, "ale warte zachodu".

Elizabeth Karlsen: "Zobaczywszy, jakie są możliwości Jane, wiedziałam, że cel da się osiągnąć".

Jane Horrocks: "W filmie śpiewanie na żywo zdarza się bardzo rzadko, a w tym wypadku publiczność musiała bezgranicznie uwierzyć, że >Mały Głos< śpiewa na żywo. Jeśli widzowie choć przez sekundę pomyśleliby, że tak nie jest, cały efekt poszedłby na marne".

Efekt nie poszedł na marne, o czym przesądził oczywiście naśladowczy talent odtwórczyni głównej roli. Mimo to Horrocks na sześć tygodni przed pierwszym dniem zdjęciowym rozpoczęła naukę pod kierunkiem nauczyciela śpiewu. Kluczowy "numer" wokalny "Małego Głosu", czyli recital w klubie pana Boo, został dla potrzeb filmu opracowany o wiele bardziej drobiazgowo niż w teatrach. "Przerabialiśmy piosenki linijka po linijce, aby każdą modulację głosu uczynić możliwie najbliższą oryginalnego wykonania", powiedziała Jane Horrocks, która intensywnie pracowała także z choreografem.


Na sfilmowanie wykonania piosenki danej wokalistki poświęcano cały dzień. Tak więc jednego dnia Horrocks śpiewała przebój z repertuaru Judy Garland, a innego - "hit" Shirley Bassey. Pozwoliło to aktorce jeszcze lepiej niż na scenie wczuć się w postać imitowanej solistki.

Rezultat przeszedł najśmielsze oczekiwania. Elizabeth Karlsen powiedziała, że zarezerwowano dla ekipy dodatkowy czas, na wypadek, gdyby w trakcie realizacji sceny recitalu "Małego Głosu" coś poszło źle. Ale wszystko udało się tak doskonale, że ekipa nie wiedziała potem, co ma z tym czasem robić.

Najtrafniej wysiłki Jane Horrock podsumował siedzący wśród słuchaczy jej klubowego recitalu, jako Ray Say, Michael Caine. Szepnął do ucha swojej sąsiadki Brendy Blethyn: "Po raz pierwszy widzę jak na moich oczach rodzi się gwiazda".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: O mały głos
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy