"Niepokonany Seabiscuit": NIEZWYKŁA TRÓJKA I INNI
Reżyser i scenarzysta Gary Ross twierdził, że pragnął zachować w swym filmie równowagę pomiędzy widowiskowymi scenami wyścigów, w których pragnął oddać ich "czysto kinowe piękno", a kameralną, lecz równie ważną historią psychologiczną.
"Mieliśmy do czynienia z trzema zupełnie niezwykłymi i bardzo skomplikowanymi ludźmi, których los zetknął ze sobą. Nie ukrywam, że w pierwszej kolejności pomyślałem o obsadzeniu roli Pollarda. Scenariusz pisałem z myślą o Tobey'u, z którym doskonale mi się pracowało przy Miasteczku Pleasantville. Naprawdę rzadko trafia się połączenie takiej wrażliwości z aktorską siłą i dociekliwością. Przesłałem mu książkę, potem scenariusz i czekałem na reakcję" - wspominał Ross.
"To był rodzaj propozycji nie do odrzucenia" - żartował Maguire. "Dostajesz tekst pisany dla ciebie i w dodatku widzisz, że jest bardzo interesujący. Co miałem zrobić? Nie miałem wyjścia. Poza tym, postać Pollarda mnie zaintrygowała. Więc powiedziałem: zróbmy to". W rezultacie Maguire został jednym ze współproducentów filmu.
"Myślę, że wybór Tobeya był doskonałym posunięciem - komentowała Hillenbrand. "Pollard był człowiekiem przeżywającym liczne wewnętrzne wahania, szarpały nim sprzeczne emocje. Tobey, moim zdaniem, potrafił to oddać w precyzyjny i pozbawiony łatwych tricków sposób".
Ta rola wymagała od aktora sporych poświęceń. Przede wszystkim musiał przestrzegać bardzo restrykcyjnej diety. Pod kierownictwem słynnego dżokeja Chrisa McCarrona pracował półtorej godziny dziennie z treningowym "fałszywym koniem" (używanym przez zawodowców), a potem z prawdziwymi zwierzętami.
Instruktor był dumny ze swego podopiecznego: "Moim zdaniem, Tobey miał postawę i trzymał się w siodle jak prawdziwy dżokej" - mówił. Maguire poświęcił też dużo czasu na bardziej tradycyjne metody aktorskich poszukiwań. Obejrzał wiele dokumentalnych filmów, pokazujących ówczesne wyścigi konne, i kronik z udziałem swego bohatera. Poznał sposób jego zachowania się i mówienia, na ile to tylko było możliwe. McCarron wprowadził go także w środowisko współczesnych dżokejów, by poznał ich mentalność i zawodowe nawyki.
Reżyser uważał, że dwie pozostałe główne postaci są równie istotne: "Howard to człowiek, który osiągnął wielki życiowy sukces, a potem przeżył życiową tragedię - utratę syna. Był obrotnym handlarzem samochodów, który stracił właściwie wszystko. Zależało mi na tym, by oddać jego stan ducha bez uciekania się do melodramatycznych efektów. Jeff wydał mi się idealny do tej roli. Muszę też przyznać, że szereg scen, dotyczących Howarda, sprawiło mi kłopot w inscenizacji. Długo rozmyślałem nad tym, jak ustawić kamerę, kiedy zastosować zbliżenie, żeby pokazać jego stan emocjonalny, bez wymuszania wzruszenia".
Bridges konsultował się często z Hillenbrand, dużo czytał na temat Howarda, poznał też jego wnuczkę i ludzi, którzy go jeszcze pamiętali. "Rozumiem jego fascynację końmi" - mówił aktor. "Mnie samemu te zwierzęta są bardzo bliskie. Często jeżdżę konno na naszym ranczu w Montanie. W koniach jest coś niezwykłego. Pomiędzy nimi a ludźmi zachodzi rodzaj tajemniczego porozumienia".
Jako trener Smith wystąpił Chris Cooper. Zdaniem Hillenbrand, ma on rzadki dar przyciągania uwagi widowni samym tylko wyrazem twarzy i oczu. "Kiedy Chris nic nie mówi, a jedynie patrzy, robi to większe wrażenie, niż potok słów w wykonaniu innych aktorów. Cooper często grywał kowbojów. Pamiętne są jego role w Zaklinaczu koni, czy w słynnym serialu Na południe od Brazos (July Johnson). Moim zdaniem, Smith to człowiek, którego czas minął. Jestem przekonany, że jest on wspaniałym i smutnym reliktem dawnego Zachodu. Tworząc tę postać wzorowałem się na postaciach kowbojów, którzy występowali w różnych rodzajach Wild West Show".
Zresztą, dla Coopera ważne były także osobiste doświadczenia. "W latach 60. i 70. dobrze poznałem ten rodzaj surowego życia" - wspominał. "Wraz z ojcem brałem udział w wielkich spędach bydła i spotkałem wielu ludzi trzymających się dawnej, dla wielu już przebrzmiałej tradycji". Cooper zwrócił uwagę na bardzo istotny aspekt całej historii. "Ci trzej ludzie dążą do wspólnego celu, ale robią to w sposób dość niezwykły. Ta grupa nie ma lidera. Każdy wnosi własne przekonania i doświadczenia i nie zawsze odbywa się to w sposób bezkonfliktowy".
Rację przyznawał mu reżyser: "Dla mnie jest to film o działaniu w grupie i zdobywaniu wzajemnego szacunku. To może nawet najważniejszy element tej opowieśći. Każdy z nich ma przecież słabe punkty, lęki i ograniczenia. Potrafią je jednak przezwyciężyć. I tak rodzi się prawdziwa przyjaźń".
Postać tryskającego niemal chorobliwą energią, mówiącego z szybkością karabinu maszynowego i brawurowo imitującego dźwięki radiowego komentatora sportowego Tick-Tock McGlaughlina, zagrana koncertowo przez Williama H. Macy’ego nie pojawiła się w scenariuszu od razu. Ross wprowadził ją w połowie pracy nad tekstem, zainspirowany dokonaniami ówczesnych radiowców, którzy, według niego, odegrali wielką rolę w kształtowaniu emocji i mentalności słuchaczy.
"Czy to było trudne zadanie?" - zastanawiał się aktor. "Nie aż tak bardzo dla kogoś, kto od lat współpracuje z Dawidem Mametem, który stawia naprawdę wysokie wymagania, dotyczące operowania głosem i językiem. Dowiedziałem się niemal w ostatniej chwili, że mam także imitować dźwięki. Powiedziałem: nie ma sprawy. Ostatecznie, jednym z podstawowych narzędzi aktora jest głos, a ja od lat intensywnie się nim posługuję. Brałem przecież udział w wielu słuchowiskach, podkładałem głos w kreskówkach - wszystko to jest doskonała szkoła".
Rolę słynnego dżokeja Woolfa zagrał niemniej słynny współczesny dżokej Gary Stevens. "Musiałem - na szczęście - mało mówić, a dużo jeździć, a to nieźle potrafię" - żartował.