"Niemożliwe": O PRODUKCJI
"Niemożliwe" powstawało przez prawie dwa lata, natomiast sam okres zdjęciowy trwał 25 tygodni, na ponad 60 planach zdjęciowych w Hiszpanii (w studiu Ciudad de la Alicante) i Tajlandii. Co więcej, ekipa kręciła w wielu miejscach, które kilka lat wcześniej były niemymi świadkami katastroficznego tsunami. Bayona chciał jak największego realizmu, ażeby uhonorować wszystkich, którzy doświadczyli tego horroru na własnych skórach. "Tworzenie filmu opartego na faktach jest w pewnych aspektach łatwiejsze, a w pewnych trudniejsze", mówi reżyser. "Łatwiejsze jest to, że przemawia się głosem prawdy, ale istnieje także wielka presja, żeby ukazać wydarzenia wiarygodnie, żeby nie zaszkodzić ludziom, którzy naprawdę to przeżyli. Czuliśmy na sobie odpowiedzialność". Słowa te potwierdzają Watts i McGregor. "Nigdy wcześniej tak się nie czułem. Chciałem złożyć hołd tym, którzy umarli i tym, którzy przeżyli", opowiada szkocki McGregor.
Bayona nalegał na kręcenie w prawdziwych lokacjach, zatrudniając jako statystów ludzi, którzy przeżyli tsunami. Kluczowym miejscem był ośrodek Orchid, w którym rodzina Alvarez Belon spędzała w 2004 roku ferie świąteczne. Maria Belon pojechała tam po raz pierwszy od feralnych wydarzeń. "W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że siedzę w tym samym miejscu, w którym siedziałam, gdy uderzyło tsunami. Dźwięk podawanego śniadania, luz turystów, zaufanie gości względem hotelu, planowanie pobytu na kolejny dzień - było dokładnie tak, jak kilka lat wcześniej", mówi Belon. "Odczuwam wiele sprzecznych emocji, ale okres zdjęciowy nie poszedł na marne. Miałam okazję porozmawiać z niektórymi lokalnymi mieszkańcami, którzy przeżyli tsunami. To był dla mnie szok, ale dzięki temu filmowi zrozumiałam, że wszystko będzie dobrze", dopowiada Belon. Watts dodaje, że w pełni rozumiała uczucia Belon i podziwiała fakt, że kobieta powróciła do miejsca, w którym nieomal nie zginęła. "Dla mnie nawet lądowanie na lotnisku w Phuket wyzwalałoby negatywną energię", wyznaje aktorka. "Powrót był dla nich niesamowicie ciężki, ale dał im także sposobność, by nareszcie poradzić sobie z traumą, by poczuć się bezpiecznie".
W celu odtworzenia potęgi monstrualnego tsunami ekipa współpracowała z sześcioma firmami zajmującymi się kreacją efektów specjalnych. Stworzenie piorunującej dziesięciominutowej sekwencji, w której pierwsze fale zalewają wybrzeże Tajlandii, zajęło cały rok. Artyści od efektów wizualnych Felix Berges i Pau Costa otrzymali zadanie stworzenia bodaj najważniejszego bohatera filmu - bezosobowego, obojętnego na cierpienie tsunami. "Nie zastanawialiśmy się nad tym długo, cyfrowa woda nie jest po prostu realistyczna", mówi Berges, który od początku optował za jak największą wiarygodnością. Decyzja ta doprowadziła jednak do wielkich wyzwań produkcyjnych, w tym codziennej walki z ponad 35.000 galonami wody, która "grała" brutalne tsunami. Ekipa Bergera przeprowadziła szeroko zakrojone testy, by stworzyć odpowiednio drapieżne, dzikie fale, jednocześnie nie topiąc aktorów. "Naszym założeniem było wytworzenie około sześćdziesięciometrowej ściany wody, ale szybko zrozumieliśmy, że możemy pozwolić sobie jedynie na 10-15 metrów", opowiada Berges. "Od samego początku scena miała trwać około ośmiu minut i zawierać się w około 100 ujęciach, więc wszystko musiało być niezwykle elastyczne". Sceny, w których rodzina zostaje zmieciona przez fale, a także zbliżenia Marii przegrywającej walkę z wodą, zostały nakręcone w zbiorniku w Hiszpanii. Cały proces trwał około półtora miesiąca, Berges określił go później mianem "koszmarnego".
"Scenę powodzi kręciliśmy dwiema ekipami, były niezwykle skomplikowane zarówno pod względem aktorskim, jak i technologicznym", informuje Berges. "Zbiornik miał 100 x 80 metrów, z tyłu zamocowaliśmy jasnoniebieski blue screen. Nie mogliśmy używać green screena, ponieważ mieliśmy w kadrze zbyt wiele zielonych elementów, a tradycyjny blue screen okazał się zbyt ciemny - stworzyliśmy więc własny. Najtrudniejsze w kręceniu sceny powodzi jest to, że woda płynie z zawrotną szybkością, poruszając dosłownie WSZYSTKO. Każda zmiana wymagała olbrzymiego dźwigu, ponieważ przesuwaliśmy rzeczy ważące po kilka ton", dodaje artysta od efektów wizualnych. Choć ekipie udało się kontrolować przepływ brutalnej wody, samo doświadczenie aktorskie nie stało się przez to łatwiejsze, w szczególności dla Naomi Watts. "Wyzwanie było ogromne. Nie jestem w wieku Toma, bycie rzucaną na boki nie jest dla mnie normalką", wspomina z grymasem aktorka. "Do tego nie można się przyzwyczaić, a musiałam znosić to przez cały miesiąc. Pamiętam, że pewnego razu J.A. dawał mi wskazówki względem moich kwestii, a ja mu na to, że przecież i tak nie mogę mówić, bo mam usta pełne wody!".
Z kolei dla scenografa Eugenio Caballero największym wyzwaniem okazało się stworzenie wiarygodnej wizji tego, co zostało po katastroficznym tsunami. "Bardzo długo pracowaliśmy nad odtworzeniem samego tsunami, tym większą niespodzianką było dla nas odkrycie, że to nic w porównaniu z tym, co przyszło później", wspomina Caballero, który tak jak Berges starał się ograniczać efekty komputerowe do minimum. "Próbowaliśmy nakręcić ten film w tradycyjny sposób. Budowaliśmy prawdziwe plany zdjęciowe, aktorzy odczuwali fizyczne dolegliwości swoich bohaterów, nad całością unosiło się poczucie autentyzmu". Dążenie Caballero do jak największego autentyzmu polegało między innymi na odtworzeniu zniszczonego krajobrazu. Najtrudniejsze, paradoksalnie, okazało się "proste" drzewo, które w trakcie tsunami staje się azylem bezpieczeństwa dla Marii i Lucasa. "To był faktycznie najcięższy plan zdjęciowy - duży, ciężki do ogarnięcia", kontynuuje scenograf. "Kiedy dotarliśmy do odpowiedniej lokacji w Tajlandii, okazało się, że poziom wody jest bardzo wysoki. Musieliśmy wykopać rów, aby nie zostać zalanymi w trakcie przypływu. Było ciężko, ale nie mogliśmy zrezygnować, gdyż koncepcyjnie to drzewo było sercem filmu".
"Kiedy oznaczyliśmy już dokładnie całą przestrzeń planu z drzewem, zaczęliśmy kopać rów na potrzeby betonowej fosy, ażeby móc kontrolować przepływ wody, a także jej przejrzystość. Zdaliśmy sobie jednak sprawę, że w ten sposób możemy narazić aktorów na niebezpieczeństwo, więc zbudowaliśmy ją od poziomu ziemi do góry", opowiada z ekscytacją Caballero. "Następnie zbudowaliśmy podstawę drzewa Marii, które miało około 7 metrów długości. Wielokrotnie sprawdzaliśmy wytrzymałość gałęzi, na której aktorzy mieli się znajdować, żeby nie musieli przejmować się tym, co dzieje się wokół nich", mówi scenograf, dodając, że kluczową częścią kreacji świata przedstawionego "Niemożliwe" była reakcja lokalnych mieszkańców, którzy pracowali przy filmie. "Mieliśmy na planie rodziny, które straciły bliskich podczas tsunami, reakcje były więc bardzo różne", wspomina Caballero. "Pamiętam taksówkarza, który zajechał niedaleko Orchid w momencie, kiedy przygotowywaliśmy się do jednej ze scen destrukcji. Patrzył się na nasz plan przez bite dwie minuty, kręcąc z niedowierzaniem głową. Stracił wtedy żonę, która pracowała w hotelu, poczuł się więc tak, jakby cofnięto czas. Podobne reakcje pojawiały się również na planie w szpitalu. Wiele pielęgniarek i lekarzy uczestniczyło w akcji ratunkowej w 2004 roku". Tak się bowiem złożyło, że zdjęcia kręcono w tym samym szpitalu, w którym Maria dochodziła do zdrowia - ekipa pod wodzą Caballero przywróciła go więc do stanu post-tsunami. "Oglądaliśmy mnóstwo zdjęć i innych materiałów referencyjnych, mam więc nadzieję, że udało nam się oddać poczucie chaosu, które towarzyszyło temu miejscu kilka godzin po uderzeniu tsunami", mówi Caballero.
Z kolei autor zdjęć Oscar Fauro chciał, by widzowie "poczuli tropikalny żar Tajlandii, tamtejszą wilgoć, pot, którym ociekają ludzie itd." Zdjęcia okazały się więc bardzo bogate w detale. "Bohaterowie są w nieustannym ruchu. Kręciliśmy w wodzie i na wodzie, z użyciem kranów, podwodnych kamer, zdjęć lotniczych... w pewnym momencie równocześnie pracowały trzy ekipy, kręcąc na lądzie, na morzu i w powietrzu", opowiada Fauro, dla którego największym wyzwaniem było utrzymanie "wizualnej płynności i spójności". Autor zdjęć opowiada, że zawsze stara się "kontrolować kontrast pomiędzy obrazem oraz natężeniem światła, ażeby jedno ujęcie płynnie przechodziło w kolejne. Na planie wypracowaliśmy więc kilka różnych systemów pracy, które pomogły nam w tym wyzwaniu", informuje z niejaką dumą. "Jeden z nich polegał na wysłaniu operatora pod wodę wraz z aktorami, dla których bezpieczeństwa stworzyliśmy w zbiorniku specjalne platformy. Operator stał na jednej z nich, poruszając się równolegle do ich pozycji. Efekt jest powalający! Zbudowaliśmy także odpowiednie szyny, dzięki którym mogliśmy używać najnowocześniejszych kamer sterowanych ręcznie. Mieliśmy teleskopowy kran do cudownych ujęć z powietrza. Nie da się odtworzyć prawdziwego tsunami, ale dzięki nowoczesnej technologii byliśmy w stanie uzyskać uczucie towarzyszące takiej sile natury".
Ekipa stworzyła także specjalną platformę, dzięki której możliwe stało się kręcenie zdjęć kobiety uwięzionej w mało przejrzystej wodzie - sceny te były kręcone nie w zbiorniku, lecz w malutkim rowie wykopanym specjalnie na tę potrzebę. "Musieliśmy być w stanie kontrolować gęstość i mętność wody, aby oddać jej prawdziwe oblicze. Nie mogła być przejrzysta, ale nie mogliśmy także kręcić w zbiorniku z brudną wodą, bo nic by nie było widać", opowiada Fauro. "W mniejszym rowie nie było widać nawet ścian, trzeba było zbliżyć się bardzo blisko postaci, żeby dostrzec szczegóły. Umieściliśmy więc Naomi na ruchomym krześle, które nazwaliśmy "giratutto", i zafiksowaliśmy tam kamerę. Mogła obracać się wraz z kamerą, a my tylko dorzucaliśmy do wody fizyczne obiekty, ażeby podkreślić horror całej sceny. Chcieliśmy przy okazji tej postaci pokazać podróż od światła do mroku, która jest na ekranie bardzo dosłowna. Tak więc nagle jedna ze ścian hotelu się rozpada, a kobieta jest w stanie uciec z tej śmiertelnej pułapki", dodaje Fauro.