"Nie ma tego złego": WYWIAD Z REŻYSEREM
Mikkel Munch-Fals jest duńskim reżyserem, scenarzystą i gospodarzem w wybranych programach telewizyjnym. Zdobywał wykształcenie na uniwersytecie w Kopenhadze na wydziale filmoznawstwa. Jako reżyser rozpoczął pracę dla Nimbus Film już w 2001 roku. W latach 2002-2003 był rysownikiem dla tytułu "Politiken". "Nie ma tego złego" jest jego pełnometrażowym debiutem reżyserskim.
Możesz w kilku słowach streścić, o czym jest "Nie ma tego złego" i dlaczego ten film jest wyjątkowy?
Mikkel Munch-Fals: - Zaraz po głodzie i pragnieniu, samotność jest największym bólem ludzkości. Taki rodzaj samotności, która wisi nad nami i taki, na którą jesteśmy niejako skazani. Oba jej rodzaje mogą sprawić, że zaczniemy się zachowywać niegodnie, wpadniemy w złość i staniemy się (samo)destruktywni. Wykorzystujemy siebie i innych, żeby się z niej wydostać. Jest to i skończenie tragiczne, i boleśnie śmieszne. Bronię moich bohaterów. Oni zasługują na przebaczenie. Wszyscy zasługujemy. Nie przypominam sobie wielu tytułów, odnoszących się w pierwszej linii do samotności. Może "Taksówkarz". Samotności nie wrzuca się na duży ekran. Ona nie uderza w widza tak, jak efektowna akcja. A może samotność jest zbyt wielkim wyzwaniem dla kina... Byłem wystarczająco głupi, żeby dać tej samotności szansę.
Jak trudno było zdobyć finanse dla tego filmu i go wyprodukować?
- Filmy o samotności są jeszcze trudniejsze do finansowania, niż filmy o szpinaku albo seksownych przybyszach z kosmosu... Ale chyba przy wszystkich filmach ciężko jest o pieniądze, zdaje się...
Po swoim debiucie pełnometrażowym możesz powiedzieć, co w robieniu filmów lubisz a czego nie?
- Najbardziej lubię kreatywne przyjaźnie z obsadą i twórcami. Najgorsza jest tymczasowość filmu. Wszystko się kończy, kiedy kończą się zdjęcia. I czeka powrót do samotności i kradnącego czas pisania scenariusza. Wszystko wydaje się raczej irracjonalne i masochistyczne.
Jaka była twoja reakcja, kiedy dowiedziałeś się o nominacji do nagrody europejskiej?
- Byłem pijany, słuchałem sesji perkusyjnej "Sing, sing, sing" i odkurzałem, kiedy zadzwonił do mnie znajomy z tą wiadomością. Byłem zachwycony. Wolę jednak być nominowanym do nagród, niż odkurzać.
Czego oczekujesz, jako młody filmowiec, po tej nominacji?
- Nagroda i nominacja są ważne. Również ze względów zawodowych, ale dla mnie przede wszystkim, osobistych. To sprawia, że czuję się doceniony, jako artysta i akceptowany, jako człowiek, ponieważ film w części jest autobiografią. (...)