Reklama

"Nie ma takiego numeru": PRASA O FILMIE

Błyskotliwy atak kina niezależnego!

Intrygujący tytuł, nieszablonowi twórcy, niebanalna - choć mocno trzymająca się konwencji - rozrywka. (...) Błyskotliwa konfrontacja kina niezależnego z oficjalną rodzimą produkcją. Brzeskot nie ukrywa, że jego fascynacje kinem dotyczą wczesnych filmów Juliusza Machulskiego jak "Seksmisja" czy "Vabank". Te źródła widać na ekranie, a szczególny ukłon wobec twórczości Machulskiego juniora, reżyser-debiutant składa zapraszając do jednego z dwóch nadspodziewanych epizodów samego Machulskiego seniora, mianowicie Jana w roli... No cóż to już pastisz, o którym najlepiej samemu się przekonać.

Reklama

Film "Nie ma takiego numeru" ma odważne ambicje zaistnieć w Polskich kinach i chwała mu za to. Powiew świeżej krwi? Może środowisko się obrazi, ale z pewnością jest to duch pasji i pozytywnego myślenia, a ponadto chęć podarowania zgłodniałemu tożsamej rozrywki widzowi, propozycji strawnej i bezkompromisowej. (...)

O czym jest film? Temat, który kino na całym świecie przemieliło na wiele możliwych sposobów i wciąż ma z tego niezły użytek. Mało jest historii tak samonośnych, jak opowiastki o sprytnych kasiarzach, ekstrawaganckich szulerach, sympatycznych i eleganckich włamywaczach. Cała ta parada oszustów tworzy główną partię obsadową "Nie ma takiego numeru", do której należą: mózg zmyślnej operacji wyprowadzenia z kasyna kilkudziesięciu milionów złotych, Melchior (oglądany ostatnio w "Seksie w mniejszym mieście" Marcel Wiercichowski) i jego pomagierzy: Hrabia (Bogusław Semotiuk - Dyrektor Nowego Teatru w Słupsku), Peter ([Piotr Plewa] - aktor krakowskiego teatru STU, również "Grupa Rafała Kmity"), Szpula (Agnieszka Ćwik- aktorka teatralna BTD w Koszalinie, Nowy Teatr w Słupsku,) i Gruby (Tomasz Wywioł, naturszczyk, który "..zachowuje się jak prawdziwy aktor" wg słów samego Jana Nowickiego - również epizod w "Nie ma ?"). Plan intrygi jest przewrotny, jak to w tym specjalnym gatunku zazwyczaj bywa, ale inaczej przecież być nie może. W jednym z hoteli jest kasyno, które pierze brudne rządowe pieniądze. Właściciel hotelu to niejaki Koniakowski (sam Bartek Brzeskot), gbur i pyszałek w mocnym uścisku megalomanii i samouwielbienia. Ten to pan kontroluje nie tylko hotel, ale przede wszystkim kasyno i jego dochodową działalność. Jak takiego faceta nie okraść. No właśnie, jak? Tu już rozpoczyna się zabawa, która ma służyć widzowi, więc z przyczyn oczywistych, co już nie raz stwierdzałem, kontynuował wątku nie będę.

Przejdźmy do obrazu jako całości. To po prostu dowód, że można robić kino, które może być odtrutką na zgnuśniałe rozrywkowe propozycje polskiej kinematografii. Przy czym nie bawmy się tu w politykę, niech zwycięży po prostu kino. I ono zaiste zwycięża. Wspominałem o bezkompromisowości, ale przede wszystkim zwraca uwagę bezpretensjonalność tego dzieła. Uwagę na to zwrócił również Juliusz Machulski, który mam nadzieję będzie dobrą wróżbą dla filmu Brzeskota. Stworzyć film z klisz tak znanych i w kółko powtarzanych i nie popaść w tanią kalkomanię, to sztuka najwyższych lotów. Obraz kosztował 2,5 mln zł przy trwającej blisko dwa lata produkcji. Tajemnica sukcesu? Talent? O, niewątpliwie, ale też pasja i zaangażowanie.

Kiedy zapytałem Brzeskota, skąd pomysł na film, przekornie odpowiedział mi: "z głowy". Po czym już trochę bardziej serio stwierdził, że trzeba było zrobić coś samemu. W myśl zasady, chcesz zrobić coś dobrze, zrób to sam. Tak oto zostały odświeżone schematy, które nie drażnią i przede wszystkim nie nudzą. Jeśli akcja zwalnia, to następuje sprytny i zaskakujący jej zwrot zwany często wątkiem pobocznym. Efekt to zabawny i świadczący o dużym dystansie do siebie samego ze strony twórcy obrazu. Klisze przecież można, a czasami nawet trzeba wykorzystywać, ale za tym musi iść historia i zręczna narracja. W tym filmie to wszystko jest. Jest również czytelny i zabawny dialog, choć nie brak w nim też przekleństw. Te z kolei są zmyślnym wytknięciem pewnych dialogowych nadużyć w polskim kinie.

Parodia "macho" w wykonaniu Brzeskota jest tego najdobitniejszym przykładem. Jeśli natomiast podsumować inne składowe języka filmowego, a pamiętać należy, że rękodzieło to jest z pogranicza produkcji amatorskich, to mamy dodatkowo do czynienia z wysmakowaną i nader profesjonalną fotografią, choć film nie został "skręcony" na taśmie. Kolejna ważna uwaga, elektronika wyglądająca jak celuloid. Przemyślany każdy kadr, przyspieszone ruchy kamery, coś z teledysku, coś z reklamy, ale z umiarem i wyczuciem. Duże uznanie. A na deser zostawiłem sobie poezję dla uszu. Muzyka!

To już prawdziwie szampański akcent w wykonaniu członka zespołu "Tomasz Stańko Quartet", Sławomira Kurkiewicza. Czego chcieć więcej? Nostalgiczny klimat takich projektów jak "Vabank", "Żądło" - Georga Roya Hilla czy "Ocean's Eleven" - Stevena Soderbergha musi być oprawiony subtelną, poruszającą jazzową nutą. Prawdziwy smakołyk!

Artur Cichmiński (Stopklatka.pl)

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Nie ma takiego numeru
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy