Reklama

"Nazwij to snem": ROZMOWA Z LYNNE RAMSAY

Ewa Cieplińska-Bertini: W Nazwij to snem pokazujesz życie chłopca w biednej dzielnicy Glasgow, twojego rodzinnego miasta. Czy film ten można nazwać autobiograficznym?


Lynne Ramsay: W dużym stopniu. Kiedy zaczynałam pisać scenariusz, myślałam, że będzie to opowieść głównie o moim bracie. W trakcie pisania również wspomnienia z mojego dzieciństwa coraz bardziej zaczęły się nakła-dać na tę opowieść. W rezultacie powstał film osobisty, z wieloma autobiograficznymi ele-mentami. Tak jak James, pochodzę ze śro-dowiska robotniczego w Glasgow. W latach siedemdziesiątych było to bardzo biedne i bardzo trudne środowisko, bez żadnych wido-ków na przyszłość. Ta wyglądała beznadziej-nie. Szanse na jakiekolwiek zatrudnienie były znikome. Żaden z moich rówieśników na pew-no nie myślał o zawodzie reżysera filmowego. Przyszłość Jamesa, jego kolegów z podwórka i także nasza odbijała się w smutnych i zde-sperowanych twarzach rodziców.

Reklama


EC-B: Dlaczego wybrałaś lata siedemdzie-siąte? To przeszłość raczej odległa.


LR: Doskonale pamiętam ‘strajk śmieciarzy’ w Glasgow. Był to jeden z bardziej drama-tycznych okresów w historii społecznej miasta. Trawione ogromną biedą sąsiedztwo zaczęło puchnąć od worków ze śmieciami, w których lęgły się szczury. Wydawało się, że wszystko - podstawowe systemy wartości, tradycyjne pojęcie dzieciństwa - zaczęło popadać w ruinę. Znikać pod rosnącą górą śmieci. Jednocześnie był to czas nadziei na nowe osiedla miesz-kaniowe, nowe szanse życiowe i zmiany na lepsze. Te też powoli rozpadały się w gruzy.


Jedynie rodzina trwała w swych tradycyjnych przekonaniach. Bez względu na trudności zewnętrzne i demoralizację przez nie spo-wodowaną, rodzice uważali, że powinni za-pewnić dziecku ognisko domowe; że powinni ze sobą zostać za wszelką cenę.

Obecnie w dalszym ciągu jest wiele biednych dzielnic w Glasgow. Także dzieci pozbawione równego startu w życiu. Mogłam właściwie mówić o teraźniejszości. Jednak czas dramatycznych zmian zachodzących w Szkocji w połowie lat siedemdziesiątych intere-sował mnie bardziej. Był bliższy mojemu sercu.


EC-B: Czy należy się dopatrywać w twoim filmie jakichś wyższych moralnych albo spo-łecznych przesłań?


LR: Nigdy o tym wcześniej nie myślałam. Po prostu opowiadałam przeciętną historię małego chłopca żyjącego w świecie, który nie daje wielkich szans na przyszłość. Jednak dzięki swojej wyobraźni i bogatemu życiu wewnę-trznemu, James umie, nie tylko za-akceptować swoją rzeczywistość, ale także wyjść ponad nią. W tragicznej egzystencji znajduje urodę świata, wielkie marzenia i ucieczkę. Jeśli jest w moim filmie jakieś przesłanie, to może właśnie to, że nie jest ważne skąd się pochodzi. Należy zawsze mieć marzenia i cele ponieważ te często się spełniają. Sama tego doświad-czyłam.


EC-B: Dziecko i jego świat jest stosunkowo ła-twym sposobem wzruszania widowni. Czy nie obawiałaś się, że zostaniesz o to posądzona?


LR: Nie. Mówiłam przecież o czymś, co mnie interesuje i dotyczy. Dzieciństwo jest bardzo wyjątkowym okresem w naszym życiu. Nie jesteśmy jeszcze w pełni ukształtowani, świa-domi zasad moralnych, które rządzą światem dorosłych. To czas trudny i często bardzo brutalny. Ale jednocześnie bardziej szczery i bezpośredni. Pozbawiony hipokryzji. Dziecko reaguje w sposób żywiołowy i otwarty. Dorośli często postrzegają dzieciństwo w sposób romantyczny. Ja przychylam się bardziej do wizji dzieciństwa przedstawionej przez Goldinga we Władcy much. Przekroczenie nieznanej granicy może okazać się tragicznym doświadczeniem. Właśnie ten tragizm i ciemna strona dzieciństwa oraz jego konfrontacja ze światem dorosłych intryguje mnie. Mój film nie jest więc sentymentalną opowieścią o dzie-ciństwie. Jest swojego rodzaju analizą granicy między dwoma światami.


EC-B: Nazwij to snem odbiega od trendu, który pojawił się ostatnio we współczesnym kinie brytyjskim. Obraz, wizualność, poezja są w nim

ważniejsze niż szybki montaż, dialog i bogata fabuła. Jest przez to bardziej europejski; kontynentalny, jak się często mówi na Wys-pach Brytyjskich. Czy jest to podobieństwo zamierzone?


LR: Krytycy często wymieniają Bressona, Malicka, Tarkowskiego czy Loacha jako źródła moich inspiracji. Niewątpliwie są to mistrzowie, których filmy zrobiły na mnie ogromne wra-żenie. Otworzyły mi drzwi do innego, nad-zmysłowego, szlachetniejszego świata. Notes on the Cinematographer Bressona były moją biblią w szkole filmowej. Tam wyczytałam, że film należy budować z takich elementów jak ‘biel, cisza i bezruch’. Pokochałam jego nagie, oszczędnościowe i nieprzeintelektualizowane kino. Tych filmów nie można drobiazgowo analizować. Można je jedynie przeżywać.

Dlatego w swojej twórczości kon-centruję się głównie na uchwyceniu momentu, nawet krótkiego stanu pomiędzy posz-cze-gólnymi momentami. W przypadku Nazwij to snem to chwila, kiedy James przestaje być już dzieckiem, ale jeszcze nie jest dorosłą, w pełni ukształtowaną osobą. Zestawienie tego typu images, opowiadanie historii, wzbudzanie uczuć i przeżyć przy pomocy obrazów jest, według mnie, najważniejszym elementem kina. Jest jego poezją.


EC-B: Czy takiej wrażliwości nauczyłaś się w szkole filmowej?


LR: Chyba raczej podczas studiów w akademii sztuk pięknych. Odkryłam wtedy fotografię i poezję. Zauważyłam, że odpowiednio zesta-wionymi słowami można wyczarować wspa-niałe wizje. Przenieść wyobraźnię i umysł człowieka do innego wymiaru. Podobny cel można osiągnąć montując poszczególne momenty uchwycone na kliszy fotograficznej. Tworzyć bardziej złożoną atmosferę i prze-strzeń między ludźmi, obiektami tych fotografii. Dać im możliwość interakcji i porozumiewania się. Stąd droga do filmu wydała mi się naturalnym kolejnym etapem mojej edukacji. (...)


Fragmenty wywiadu z Lynne Ramsay prze-prowadzonego przez Panią Ewę Cieplińską-Bertini na zamówienie miesięcznika Kino pu-blikujemy dzięki uprzejmości Autorki.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Nazwij to snem
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy