Reklama

"Nawiedzony dwór": Z PLANU FILMOWEGO

Chyba każdy widz zna to uczucie: napięcie narasta, a gdy dochodzi do zenitu, kończy się niespodziewanym wybuchem śmiechu – mówił producent Don Hahn. To właśnie chciał osiągnąć, przystępując do pracy nad „Nawiedzonym dworem”. – Myślę, że to bardzo interesująca kombinacja: mamy tu trochę komedii, nieco historii miłosnej, trochę strachu, tajemnicę zabójstwa i mocny baśniowy nastrój. A także zombie. – kontynuował Hahn. Zgadzał się z nim reżyser Minkoff: Ważnym elementem filmu jest wariacja na temat Romea i Julii. W połączeniu z fantastyczną postacią Madame Leoty oraz ze scenerią cmentarza i krypty chcieliśmy stworzyć nową jakość.

Reklama

Właściwie wszystkie historie o duchach mają w podtekście nie odpuszczone, tajemnicze winy. Trudno jest zachować równowagę między tym, co zagadkowe, niesamowite i tym, co zabawne. Pisząc scenariusz cały czas o tym myślałem – wyznawał z kolei scenarzysta David Berenbaum.

Eddie Murphy był jednym z kilku gwiazdorów, którym zaprezentowano tekst. Podobno właśnie on okazał największy entuzjazm. Murphy od lat sprawdza się w filmach familijnych. Doskonale wypada w rolach zwykłych ludzi postawionych w niezwykłych sytuacjach. A to właśnie Jim Evers – pracoholik, któremu dopiero niesamowite okoliczności pozwolą w pełni docenić potrzebę rodzinnych więzi – komentował reżyser. Eddie jest doskonały jako „nieobecny” ojciec, który w gruncie rzeczy nie jest taki zły – dodawał producent Andrew Gunn. – Jak wielu współczesnych ojców uważa, że najlepsze, co może zrobić dla swojej rodziny, to pracować bez wytchnienia. Tymczasem to, czego najbardziej potrzeba jego żonie i dzieciom to jego czas i zainteresowanie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Nawiedzony dwór
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy