"Nasza Ameryka": PRZEPROWADZKA DO "NASZEJ AMERYKI"
"Przemierzyliśmy cały Manhattan szukając mieszkania, aż wreszcie znaleźliśmy je w domu rozwrzeszczanego faceta"
Akcja dwóch najsłynniejszych produkcji reżysera i scenarzysty Jima Sheridana - nagrodzonych Oskarami filmów: "Moja lewa stopa" i "W imię ojca" - toczy się w jego ojczystej Irlandii, z której wyjechał na długo zanim owe filmy powstały. Sheridan porzucił zieloną wyspę dla Ameryki, gdzie miał nadzieję zaistnieć jako reżyser sztuk teatralnych. Szybko okazało się, że przyjazd do Nowego Jorku w samym środku upalnego lata i bez grosza przy duszy jest najbardziej szalonym, komicznym i trudnym doświadczeniem jego życia. Wspomnienia tych pionierskich lat, bardzo płodnych pod względem twórczym, długo pozostawały zbyt świeże, by uczynić z nich temat filmu. Reżyser zdecydował się spojrzeć wstecz dopiero po roku 1989, gdy miał już na swym koncie nominację do Oskara za film "Moja lewa stopa".
Wszystko zaczęło się od podróży do Los Angeles. Sheridan, który miał wziąć udział w oskarowej gali, spotkał przypadkiem dawnego sąsiada z burzliwych lat spędzonych w Hell’s Kitchen (Przedsionku Piekła). Kiedy zaczęli wspominać wspólnych znajomych, zarówno tych, którym udało się zrobić karierę, jak i tych mniej fortunnych, odżyły wspomnienia domu, w którym obaj mieszkali. "To miejsce naprawdę było błogosławione", stwierdził sąsiad.
Zdanie to na tyle mocno utkwiło Sheridanowi w pamięci, że niebawem zaczął rozważać nakręcenie filmu o niezwykłych czasach, gdy jego rodzina przekonywała się, iż w życiu rzeczy straszne przeplatają się z cudownymi. Z połączenia tamtych doświadczeń oraz wspomnień o rodzinnej tragedii (brat reżysera, Frankie, zmarł na raka mózgu) wyłonił się pierwszy zarys fabuły. Wkrótce pojawili się główni bohaterowie, nie będący wszakże wierną kopią poszczególnych członków rodziny reżysera, a jedynie zlepkiem ich cech charakteru, wzbogaconych o elementy zapożyczone od wielu interesujących ludzi, których Sheridan poznał w swych wczesnych nowojorskich latach.
Chcąc, by opowieść była pełna i autentyczna, reżyser zaprosił do współpracy nad scenariuszem swoje córki - Naomi i Kirsten Sheridan, które idąc śladem ojca również zajęły się reżyserią i pisaniem scenariuszy. Ich twórczy wkład przydał się zwłaszcza przy pisaniu scen z udziałem małych córek Johnny’ego i Sarah. Owocem rodzinnej współpracy jest film "Nasza Ameryka", najbardziej osobisty ze wszystkich, jakie do tej pory nakręcił Jim Sheridan. Film będący pochwałą elektryzującej energii Nowego Jorku oraz obietnicy, którą to niezwykłe miasto daje każdemu z tysięcy przybyszów. Jednocześnie jest to próba dotarcia do istoty ludzkiego żalu oraz rozumienia potęgi miłości, która nie pozwala stanąć w miejscu.
"Większość zdarzeń pokazanych w filmie to nasze autentyczne przeżycia", mówi Sheridan. "Naprawdę taszczyłem klimatyzator przez pół Manhattanu, straciłem mnóstwo pieniędzy próbując wygrać lalkę w parku rozrywki i naprawdę urodził nam się wcześniak - jednak wiele faktów zmieniłem lub wzbogaciłem o nowe wątki. Prawdę powiedziawszy, niektóre autentyczne sytuacje były tak niewiarygodne, że nie nadawały się nawet na fikcję. Dlatego odrzuciliśmy je, uznając, za zbyt niezwykłe".
Reżyser przyznaje, iż praca nad scenariuszem trwała bardzo długo, gdyż nie wiedział w jaki sposób zabrać się do opisywania bardzo osobistych doświadczeń oraz autentycznych faktów ze swojego życia. Miał świadomość, że budowanie fabuły na bazie osobistych wątków jest przedsięwzięciem ryzykownym. "Pisząc tradycyjny scenariusz autor pilnuje, by jego pomysły były logicznie oraz intelektualnie spójne. Niestety, prawdziwe życie nie narzuca sobie żadnych rygorów", wyjaśnia i dodaje: "Życie kieruje się głębszą logiką, z której istnienia nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Tego, co nam przynosi, nie da się gładko wpisać w klasyczne trzy akty. Fakt, że muszę pisać o sobie samym stanowił jedno z największych wyzwań. Nie chciałem, żeby ktoś skwitował moje wysiłki zdaniem: no, proszę, facet zajrzał w głąb własnej duszy i nie znalazł w sobie żadnych wad. Z drugiej strony trudno uniknąć pokusy uczynienia bohatera trochę bardziej sympatycznym od pierwowzoru". Sheridan widzi postać Johnny’ego jako kompilację cech własnych, cech swojego ojca oraz aktorskiej kreacji Paddy’ego Consisdine’a.
Przyznaje, że chciał pokazać, iż prawdziwe zagrożenie integralności rodziny nie przychodzi z zewnątrz, lecz płynie z jej wewnętrznych uwarunkowań. "Choć mieszkaliśmy w wyjątkowo obskurnym miejscu pełnym degeneratów i transwestytów, nie czułem się zagrożony. Zdawałem sobie sprawę, że największym zagrożeniem jest mechanizm wypierania prawdy", wspomina . "Johnny musi pogodzić się z tym, że nawet za cenę prawdy nie zdoła uchronić bliskich od cierpienia i niepewności. Może ich natomiast kochać; miłość jest najlepszą ochroną".
W trakcie prac nad scenariuszem okazało się, że film będzie czymś więcej niż zwykłym zapisem osobistych wspomnień. Historia szybko zaczęła żyć własnym życiem, wzbogacając się o nowe elementy: magiczny realizm oraz tajemnicę ukrytą poza otoczką szarej codzienności. "Dla mnie ten film jest opowieścią o cudzie", mówi Sheridan. "Próbą spojrzenia na otaczający nas świat oczami dziecka, które widzi magiczny wymiar rzeczywistości. To również wizja Manhattanu jako wyspy marzeń, gdzie rodzina na nowo odkrywa łączące ją prawdziwe głębokie więzi. Lubię myśleć o Naszej Ameryce jak o poemacie miłosnym, dedykowanym mojej żonie i dzieciom".
Według Sheridana Jonny i Sarah reprezentują nową falę emigrantów. "Jak ich przodkowie przed wiekami, tak i oni w akcie desperacji opuszczają ojczyznę i wyruszają do nowego świata. Nie robią tego jednak z przyczyn ekonomicznych czy politycznych. Za ich radykalną decyzją stoi głęboka potrzeba emocjonalna; oni potrzebują cudu, prawdziwej przemiany", wyjaśnia. "Muszą uwolnić się od cierpień związanych z przeszłością, gdyż bez tego nie mają szans wspólną przyszłość".
Johnny i Sara, a także ich córki, usiłują wyrwać się z zaklętego kręgu smutku, który uniemożliwia im rozpoczęcie nowego życia. Chwilami wydaje im się, że obdarzony potężną mocą, prześladuje ich, idąc za nimi jak groźny cień. Pracując nad scenariuszem Sheridan zmagał z własną żałobą po stracie brata. "Bardzo przeżyłem chorobę i śmierć Frankiego", wyznaje. "Straciłem wiarę, mój świat się zawalił, niebo przestało istnieć. Jednak w ostatecznym rozrachunku to bolesne przeżycie pomogło mi skupić się na tym, co w życiu prawdziwe i ważne".
Aby nieco złagodzić wzruszenie wywołane emocjonalnym ładunkiem opowieści, Sheridan wprowadził do scenariusza wiele komicznych sytuacji. "Intuicyjnie wyczuwałem, że dramatyczne napięcie musi być zrównoważone odpowiednią dawką humoru. Większość zabawnych scen wynika z syndromu "ryby wyrzuconej na suchy ląd", wspomina. "Można do nich zaliczyć nasze pierwsze nowojorskie Halloween oraz konfrontację z koszmarną duchotą w lecie".
W pracach nad filmem towarzyszył Sheridanowi Arthur Lappin, producentem i jego wieloletni współpracownik. Lappin wspomina, że gdy zapoznał się z ostateczną wersją scenariusza, zdumiał się nad łatwością, z jaką reżyser i scenarzysta w jednej osobie przetworzył swe prywatne doświadczenia w uniwersalną historię o poszukiwaniu wewnętrznej siły, dzięki której można zacząć wszystko od nowa.
"Myślę, że to niezwykle złożony proces: wykorzystywanie własnych doświadczeń w taki sposób, by nie powstała z tego filmowa autobiografia", mówi Lappin. "Jim nigdy nie obawia się dokonywania adaptacji i wprowadzania zmian do istniejącego materiału, o ile wynikiem tych zabiegów jest bardziej przekonującą i wciągająca historia. We wszystkich swoich filmach stara się pokazać prawdę o postaci, która go zainspirowała - czy będzie to Christy Brown w Mojej lewej stopie, czy Gerry Conlon z W imię ojca - nie będąc przy tym niewolnikiem mniej istotnych detali".
"Dla mnie historia opowiedziana w Naszej Ameryce jest budująca", twierdzi Lappin. "Pokazuje bowiem drogę, którą przeszło wielu z nas: od żałoby do nowego życia. Najbardziej cenię w filmie Sheridana to, że daje nadzieję, której w tej chwili bardzo wszystkim nam potrzeba. Pokazuje, że zawsze, nawet w obliczu największej tragedii należy głęboko wierzyć w sens życia i szukać lepszej przyszłości".