Reklama

"Nasza Ameryka": DWIE MAŁE DZIEWCZYNKI ZAUROCZONE ŻYCIEM

"Mama, tata, Christy i Ariel jako szczęśliwa rodzina"

Obsadzeni w głównych rolach Samantha Morton i Paddy Considine zgodnie przyznają, że ich kreacje nie byłyby tak wyraziste, gdyby nie współudział dwóch młodziutkich aktorek, które z wielkim zaangażowaniem i talentem zagrały u ich boku córki Johnny’ego i Sarah - sprytną Christy i ciekawską Ariel. Dziewczynki są centralnymi postaciami filmu - to ich oczami widz ogląda Amerykę i obserwuje narastanie emocjonalnego konfliktu w rodzinie, wchodząc przy tym w świat niczym nieskrępowanego dziecięcego humoru i równie swobodnej dziecięcej percepcji.

Reklama

Twórcy filmu długo szukali odpowiednich kandydatek, zdawali sobie bowiem sprawę, że niełatwo znaleźć dziecko, które jest spontaniczne, a zarazem dojrzałe; aroganckie, a przy tym kochające i czułe. Podczas jednego z castingów Sheridan zwrócił uwagę na sześcioletnią Emmę Bolger, która ujęła go swoim dziecięcym tupetem i zadziornością.

"W czasie prezentacji Emmy poprosiłem inna dziewczynkę o przeczytanie tego samego fragmentu tekstu. Gdy podałem jej skrypt, poczułem, że z tyłu ktoś ciągnie mnie za kurtkę. Zerknąłem za siebie i ujrzałem pełne wyrzutu dziecięce spojrzenie, które wyraźnie mówiło mi, że zachowałem się niestosownie. Czy ona musi czytać moją rolę? - zapytała Emma, a ja zrozumiałem, że stoi przede mną wymarzona odtwórczymi roli Ariel. Emma miała w sobie mądrą pewność siebie kogoś, kto łatwo się nie podda. Emma powiedziała mi, że w samochodzie czeka jej starsza siostra. W pierwszej chwili uznałem, że Sarah jest zbyt młoda do roli Christy, zacząłem więc rozważać wprowadzenie zmian do scenariusza. Szybko jednak przekonałem się, że nie mam racji. Sarah doskonale poradziła sobie z rolą", wspomina Sheridan.

Samantha Morton tak ocenia grę obu dziewczynek: "Emma i Sarah wniosły do filmu świeżość i prawdziwe uczucia. Choć nie mają aktorskiego doświadczenia, posiadają inny niezwykle cenny dar: autentyczną radość życia. Wystarczy spojrzeć na ich buzie, i od razu świat staje się lepszy". Zdaniem aktorki największą zaletą filmu jest właśnie to, że pokazuje świat z punktu widzenia dziecka, przez co staje się on bogatszy i bardziej niezwykły. "W przeciwieństwie do większości dorosłych, dzieci potrafią bezbłędnie wyczuć dobro w człowieku. Przenikają swym spojrzeniem zewnętrzne atrybuty - nie dbają o to, czy ktoś jest bogaty, szczęśliwy czy załamany - i docierają w głąb duszy".

Sheridanowi bardzo zależało na tym, by podczas kręcenia scen dziewczynki zachowywały się naturalnie i spontanicznie. Starał się więc, by praca na planie był dla nich dobrą zabawą. "Moim zdaniem kluczem do sukcesu w pracy z dziećmi jest właśnie to, by położyć nacisk na zabawę", mówi reżyser. "Nie można traktować tego, co się dzieje na planie ze śmiertelną powagą. Trzeba zachować zdrowy dystans. Jeśli będziemy zbyt rygorystyczni, możemy bezpowrotnie utracić bezcenną wartość, jaką jest spontaniczność. Emma i Sarah były naprawdę niezwykłe w swej cudownej naturalności. Ich występu nie nazwałbym nawet grą, to było coś więcej. One naprawdę noszą w sobie jakąś magię".

Reżyser przyznaje, że obserwacja dziewczynek wcielających się w postaci jego córek i odtwarzających fragmenty ich przeszłości była niesamowitym przeżyciem. "Moje córki podejrzewają, że prawdziwym powodem, dla którego praca z dziećmi na planie filmu dała mi tyle przyjemności, było złudzenie, iż cofnąłem się w czasie. Znów mogłem bawić się z nimi jak wtedy, gdy były małe - tyle że tym razem robiły dokładnie to, co im kazałem! To nieprawda!", zarzeka się Sheridan. "Emma i Sarah, jak kiedyś moje córki, spiskowały za moimi plecami".

Djimon Hounsou, który zagrał Mateo, sąsiada i nieoczekiwanego przyjaciela dziewczynek, całkowicie uległ czarowi swoich filmowych partnerek. "Mają w sobie tyle energii i pasji, że dojrzały aktor czuje się przy nich bezużyteczny", wyznaje. "Moim zdaniem film oddaje piękno ich dziecięcych dusz".

Rola Mateo z pewnością należała to najtrudniejszych. Po trosze bajkowy szaman, człowiek straszny i tajemniczy oraz klepiący biedę nowojorski artysta, Mateo nie dawał się łatwo zaszufladkować. Tak złożona postać nie dopuszczała prostych rozwiązań i wymagała od aktora niebywałej ekspresji. Także i tym razem filmowcy długo szukali właściwego odtwórcy tak wymagającej roli. Odpowiedzią okazał się Djimon Hounsou, aktor mający za sobą trudne doświadczenia emigranta - urodzony w zachodniej Afryce, wyjechał do Paryża, by stamtąd przenieść się do Hollywood. Sheridan doskonale pamięta jego wybitną prezentację podczas castingu. "Djimon wszedł na scenę i pokazał nam zupełnie innego Mateo. Szczerze mówiąc w ogóle nie brałem pod uwagę takiej interpretacji tej roli, jednak to, co pokazał, zrobiło na mnie ogromne wrażenie".

Budując niezwykle złożoną rolę, Hounsou ścieśle współpracował z Sheridanem. "Jim pomógł mi zrozumieć Mateo i wykreować tę postać", mówi aktor. "Według mnie Mateo to bardzo interesujący człowiek odrzucony przez własną rodzinę, która nie potrafi zaakceptować go takim, jakim jest. Dosłownie w ostatniej chwili odnajduje swoje miejsce w rodzinie Johnny’ego i Sarah".

Hounsou, który ma na swoim koncie udział w najważniejszych filmach fabularnych ostatnich lat, z wielkim uznaniem wypowiada się o walorach warsztatu swoich filmowych partnerów. "Paddy i Samantha potrafili nadać głębszy sens najbardziej banalnej scenie. Cieszę się, że mogłem z nimi pracować".

Kręcąc "Naszą Amerykę" Sheridan prowadził aktorów w stronę jak najbardziej naturalnej, niewystudiowanej gry, dzięki czemu zbliżył się do cinema vérité lub filmu dokumentalnego. "W swojej pracy staram się pokazać rzeczy z pozoru niewidoczne - takie, których nie dostrzegamy, mimo iż mamy je tuż przed nosem. Poszukuję autentyzmu, choć sam nie mam gotowej recepty na to, jak go osiągnąć. Nie wszystko da się wyreżyserować w potocznym znaczeniu tego słowa. Aktorzy wcielając się w swych bohaterów muszą czuć, że sami decydują o swoim życiu, mimo iż jest ono filmową fikcją".

"Praca z aktorami to dla mnie najbardziej złożony element całej produkcji - na pewno bardziej wymagający niż opracowywanie strony wizualnej, inscenizacji czy scenografii. W końcu tu wszystko sprowadza się do wyrazu ludzkiej twarzy; do ruchu czterdziestu czterech mięśni, które mogą pokazać tysiące emocji".

Producent Arthur Lappin ocenia, że Sheridan pracuje w sposób nietypowy. "Posiada bardzo naturalny styl", wyjaśnia i dodaje: "Jim nie należy do twórców, którzy szczegółowo planują każdy detal. Zamiast precyzyjnie odtwarzać jakąś wizję, dąży do wydobycia prawdy i szczerości z każdej sceny. Ponieważ sam tworzy scenariusze, może je dowolnie zmieniać. Moja rola polega na tym, by stworzyć strukturę, która pozwoli mu na maksimum elastyczności, i da swobodę twórczą, w której może ożywić swoją magię".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Nasza Ameryka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy