"Nadzieja": KRZYSZTOF PIESIEWICZ O ?NADZIEI?
10 lat temu spotkałem się w Rzymie z Lilianą Cavani, ówczesnym prezesem włoskiej telewizji RAI, która poprosiła mnie, abym napisał coś z okazji przełomu tysiąclecia. Zaproponowałem jej to, co moim zdaniem jest jednym z fundamentów trzech cnót naszego kręgu cywilizacyjnego, czyli wiara, nadzieja i miłość. Cavani zgodziła się na to, a ja wykonałem częściowo swoją pracę, pisząc na początku "Wiarę". Niestety,
w wyniku niefortunnych komplikacji produkcyjnych realizacja projektu nie doszła do skutku. Po paru latach zainteresował się tym jednak producent niemiecki, który zajął się "Nadzieją". "Miłość" trafiła z kolei w ręce norwesko-amerykańskie, jedynie "Wiara" wciąż jeszcze nie ma producenta.
Trzeba podkreślić, że wszystkie te trzy scenariusze i powstające na ich podstawie filmy, nie mają absolutnie nic wspólnego z aspektami teologicznymi, co się często im przypisuje. Są to historie, które starają się w sposób jak najbardziej przekonujący i wiarygodny opowiedzieć o trzech bardzo istotnych w naszym życiu pojęciach i to niezależnie od tego, kto skąd pochodzi. To, co nas wypełnia w kontekście tych pojęć, staram się tłumaczyć antropologicznie lub - mówiąc wprost - po ludzku. Tematyką tą zajmowało się już bardzo wiele wspaniałych osób. Swego czasu fantastycznie pisał o tym między innymi Dostojewski, a mianowicie, że bez nadziei nie można wręcz żyć. Ten wybitny rosyjski pisarz postawił tę kwestię na ostrzu noża. Tymczasem my mówimy o tym, że jeśli bardzo się chce, to można ludzkie mikrokosmosy czy mikroświaty przekształcać tak, by nadzieja trwała, a przez to dalsza perspektywa była coraz jaśniejsza. O tym jest to opowiadanie, w którym znalazło się też miejsce na suspens i wątek kryminalny. Są to jednak jedynie dramaturgiczne zabiegi, służące szybkiej, wartko oraz interesująco opowiedzianej historii. Wszystko to pozostaje w kontrapunkcie do tego, co najczęściej dane jest nam obserwować dziś w kinie. W tym filmie zdecydowanie chodzi o coś innego. Mianowicie, świat i ludzie, którzy nas otaczają, to wszystko zależy od przemiany spersonifikowanej, indywidualnej. Często podaję przykład, że wszyscy jesteśmy naznaczeni historią XX wieku. Mówi się o takich zbrodniarzach, jak Adolf Hitler czy Józef Stalin. Pamiętajmy jednak o tym, że oni najprawdopodobniej nie mogliby funkcjonować w swoich przestrzeniach, gdyby nie ci, którzy te przestrzenie wypełniali. Te miliony ludzi nosiły w sobie coś, co tamci personifikowali lub czym byli. Postawiłem sobie kiedyś nawet taką tezę, że najmniej odpowiedzialnym za Holocaust był akurat Hitler, tylko ci, którzy go w sobie nosili. To oni go powołali do życia i pozwolili mu funkcjonować. Oni byli wiernymi wykonawcami jego poleceń, byli jego siłą. Wydaje mi się więc, że umiejętność czy możliwość przemiany w ludziach, tworzy lepszą lub gorszą rzeczywistość. To wszystko naprawdę zależy od nas samych. Kiedy natomiast mówimy o nadziei, zawsze takową posiadamy w odniesieniu do kogoś, kto jest blisko nas, z którym chcemy być lub od którego zależymy, że przeszedł on oczekiwaną przez wszystkich przemianę. Oczywiście przemianę ku dobremu, ku temu, żeby obu stronom było lepiej, aby mogły one czuć się spokojniej i bezpieczniej.
Jeśli chodzi o przyszłość całego tryptyku chciałbym, żeby "Wiara" powstała przed "Miłością". Dobrze by było też, gdyby kolejny film ponownie zrobił Stanisław Mucha.
To młody, bardzo utalentowany reżyser, mający doświadczenie w filmie dokumentalnym, posiadający dużą przenikliwość i spostrzegawczość. Myślę, że ponowne obsadzenie go na stanowisku reżysera byłoby bardzo dobrym i ciekawym posunięciem. Tymczasem realizacja "Miłości", którą zainteresowana jest także strona niemiecka, nie nastąpi wcześniej niż za półtora do dwóch lat. Będzie to film mówiący o miłości. Tej ojca do córki, córki do ojca, kobiety do mężczyzny. Historia o odpowiedzialności za ten stan rzeczy. Jest to właśnie tego rodzaju scenariusz. Mam też bardzo subiektywne wrażenie, że to najciekawsza rzecz, którą udało mi się do tej pory napisać.