Reklama

"Nad jeziorem Tahoe": WYWIAD Z REŻYSEREM

FERNANDO EIMBCKE - Urodził się w Meksyku w 1970 roku. W 1996 roku ukończył studia filmowe National University w Meksyku. Ma na swoim koncie kilka filmów krótkometrażowych i klipy muzyczne. W 2004 roku zrealizował swoja pierwszą fabułę "Sezon na kaczki" - obraz pokazywany był podczas Tygodnia Krytyki w Cannes w 2004 roku i na niemal 90 międzynarodowych festiwalach.

FERNANDO EIMBCKE - Urodził się w Meksyku w 1970 roku. W 1996 roku ukończył studia filmowe National University w Meksyku. Ma na swoim koncie kilka filmów krótkometrażowych i klipy muzyczne. W 2004 roku zrealizował swoja pierwszą fabułę "Sezon na kaczki" - obraz pokazywany był podczas Tygodnia Krytyki w Cannes w 2004 roku i na niemal 90 międzynarodowych festiwalach.

"Zawsze będę wolał kawałek dobrze upieczonego chleba zamiast trzy warstwowego, fantazyjnego ciastka z polewa lukrową, udekorowanego owocami i ozdobami z marcepanu". Fernando Eimbcke używa tego porównania opowiadając, że "Lake Tahoe" to kino artystyczne a nie komercyjne. Reżyser chce robić filmy, w których odwołuje się do pewnej "pierwotności" - chce łączyć kolejne sceny, jedna za dugą i dopiero wtedy nadawać im sens.

- JAKI JEST GŁÓWNY TEMAT TWOJEGO FILMU? STRATA?

- Głównym tematem filmu jest ucieczka. Czasami chcemy uciec od rzeczywistości, ale wcześniej czy później musimy skonfrontować się z prawdą. Sam to przeżyłem: kiedy umarł mój ojciec przeszedłem bardzo długi proces negowania wszystkiego. To trwało kilka lat. Do czasu kiedy potrafiłem zaakceptować jego śmieć jako pewien fakt. "Lake Tahoe" jest silnie związane ze mną, moim życiem. Jak Juan, główny bohater, wziąłem samochód i rozbiłem go. Co działo się wtedy w mojej głowie? Igrałem z losem? Do tej pory nie wiem, ale wiem, że próbowałem po prostu uciec. Juan jest w trakcie ucieczki od początku filmu: ucieka od mechanika, od David, Lucii, z własnego domu, do czasu kiedy jest w stanie płakać i pokazać swoje prawdziwe uczucia. Wtedy jest gotowy na powrót do domu.

Reklama

- JAK NARODZIŁ SIĘ SCENARIUSZ?

- Po pokazie w Cannes "Sezonu na kaczki", napisałem "Revolutions per Minute" albo RPM. To była historia o chłopaku, który idzie na imprezę i gubi "Abbey Road LP" zespołu The Beatles, ulubioną płytę swojego ojca. Próbuje znaleźć album, odwiedzając wszystkich, którzy byli na przyjęciu. Ci, których spotyka są bardzo różni. W końcu udaje mu się znaleźć płytę, wraca do domu i razem z bratem słuchają płyty.

Rozmawiałem na ten temat z Paulą Markovitch, współscenarzystą. Pozmienialiśmy trochę, a ponieważ oboje straciliśmy bliskich dość wcześnie, postanowiliśmy dodać temat śmierci. Dwa miesiące później skończyliśmy pierwszą wersję scenariusza. To był dość skomplikowany proces. Prawda jest taka, że byłem przerażony faktem, że muszę dotknąć tematu śmierci swojego ojca. Spędziłem dwa lata przerabiając i zmieniając scenariusz. W końcu się udało, a na marginesie dodam, że ostateczna wersja była identyczna z pierwszą.

- POZA HECTOREM HERRARA (DON HEBER), AKTORZY KTÓRYCH WYBRAŁEŚ NIE SĄ ZAWOOWCAMI. STOSOWAŁEŚ JAKĄŚ SZCZEGÓLNĄ METODĘ PRACY Z NIMI?

- Przed rozpoczęciem zdjęć mieliśmy tylko jedno wspólne czytanie scenariusza. Podczas kręcenia, dzień przed, a raczej w noc przed - dawaliśmy aktorom sceny na następny dzień. Mieli moment na przemyślenie scen. Planowaliśmy zdjęcia, a potem próbowaliśmy i kręciliśmy do momentu, kiedy udało nam się nakręcić to, co chcieliśmy.

- JAKICH WSKAZÓWEK UDZIELAŁEŚ AKTOROM-AMATOROM?

- Mówiłem im, jak mają się poruszać, na przykład: "Weź ten magnetofon, włącz go i zacznij śpiewać tak, jakbyś to robił każdego innego dnia". Poza tym dużo uwagi poświęcaliśmy mowie ciała, ale nie pozwalałem im grać. Bo kamera zawsze to uchwyci. Pozwalałem im po prostu "być". Jako reżyser nadaje znaczenie temu, co robią aktorzy. Uczyłem się i przyzwyczajałem do tego, kim oni są.

- SCENA, W KTÓREJ JUAN PŁACZE JEST BARDZO KLIMATYCZNA. JAK CI SIĘ UDAŁO STWORZĆ TĘ SCENĘ - AKTOR, KTÓRY MIAŁ JĄ STWORZYĆ JEST W KOŃCU AMATOREM?

- Diego Catano musiał oddać subtelny dramatyzm sceny. Wypadła świetnie. Rozmawialiśmy i udało nam się osiągnąć taki poziom koncentracji, że nakręciliśmy scenę po dwóch dublach. To dla mnie, jako reżysera, realizacja idei-fix bycia reżyserem. W tej scenie była prawdziwa magia.

- PIES DONA HEBERA NAZYWA SIĘ SICA. MA TO JAKIŚ ZWIĄZEK Z VITTORIO DE SICA?

- Tak, to taki mały hołd, a postać Don Hebera została zainspirowana przez Umberto D i jego relację z psem ("Umberto D.").

- DLACZEGO TA HISTORIA DZIEJE SIĘ W PUERTO PROGRESO, NA YUCATANIE?

- Kiedy pisałem scenariusz, pierwotnie, "Lake tahoe" miało dziać się w Toluca - nowoczesnym, industrialnym mieście w pobliżu Mexico City. Jednak, po rozmowach z naszym operatorem, zaczęliśmy szukać innego miejsca, rozpatrywaliśmy wszystkie lokaizacje w Meksyku - od północy po południe. Mieliśmy wizję miejsca, w którym życie i śmierć idą ze sobą ramię w ramię, miejsca, które jest industrialną fortecą, w ciągu lata pełną życia, ale przez resztę roku opuszczoną i zawieszoną w czasie. Trafiliśmy na Yucatan. Są tam rozpadające się ściany, muskane przez bryzę znad morza, ale jednocześnie "pełna życia" wegetacja. Poza tym Yucatan jako Półwysep ma piękną linię horyzontu, która "towarzyszy" głównemu bohaterowi.

- WARTO ZWRÓCIĆ UWAGĘ NA RUCH KAMERY. STATYCZNE UJĘCIA, OTWARTE SCENY?

- Ja to nazywam podglądaniem przez kamerę. Takie jej użycie pozwala oglądać film jakby przez pewną ramę, jakby przez gałęzie drzewa, które co jakiś czas porusza wiatr. To oczywiście wiąże się z pewnym sposobem narracji. Główny bohater jest sam, wydaje się mały i bezbronny, próbuje uciec od czegoś. Kamera próbowała uchwycić go z dystansem, od pierwszej sceny. Kiedy pokazaliśmy film Alejandro Gonzálezowi Inárritu, określił obraz jako "nieprzerwaną frazę muzyczną". Dlatego "Lake Tahoe" nie wywołuje w widzu nagłych reakcji szybkimi zwrotami akcji, dopiero kiedy film się kończy i pojawiają się pytania, obraz oddziałuje na odbiorcę. Najpierw widzimy chłopaka, który ma obsesję, żeby naprawić samochód, oczywiście on chce, żeby samochód po prostu ruszył, ale w miarę rozwoju "akcji" dowiadujemy się, że naprawa samochodu to tak naprawdę najmniej istotna w tym momencie rzecz, że jego obsesją powinno być naprawienie zupełnie czegoś innego, co dotyczy jego życia.

- STOSUJECIE WYCIEMNIENIA OBRAZU?

- To akurat kwestia przypadku wynikającego z technicznych zagadnień kręcenia filmu. Dopiero w montażowni wykorzystaliśmy ten trik, wyciemnienia stosowaliśmy jako sposób narracji, czasem jako napięcie dramatyczne, wyciszanie, a nawet jako pewien bodziec do poruszenia wyobraźni.

- A MUZYKA?

- Kocham muzykę i uważam, że powinna mieć specjalne miejsce w filmie. Soundtrack powinien być zbudowany na zasadzie rytmu, od subtelnego, niemalże niewykrywalnego szumu wiatru po mocne dialogi. Ideałem jest stworzenie struktury muzycznej złożonej z tych wszystkich elementów na raz, tak że możesz pracować bez muzyki, wykorzystując formę piosenki.

- UWAŻASZ SIEBIE ZA MINIMLISTĘ?

- Staram się robić filmy w najbardziej szczery sposób. Uważam siebie za twórcę niezależnego. Bardzo chciałbym, choć mam świadomość, że może mi to zająć lata, robić kino minimalistyczne, w którym najważniejsza jest myśl, która zostaje po obejrzeniu filmy, po tym jak składają się w całość kolejne obrazy. Moim marzeniem jest dojście do źródeł, do tych najbardziej podstawowych, czystych zasad kina i wydobyć z nich sedno. Jeśli obedrze się film z tych wszystkich rzeczy, które są tylko ozdobą, można skoncentrować się na opowieści i na tym, co dzieje się z bohaterami.

- UDAŁO CI SIĘ STWORZYĆ BARDZO ZGRANY ZESPÓŁ. TO JEDEN Z FUNDAMENTÓW SUKCESU?

- Rzeczywiście, w trakcie pracy tworzyliśmy zgraną grupę. Wszyscy byliśmy zaangażowani w projekt, moi współpracownicy są artystami. W końcu nie robimy kina komercyjnego, tylko artystyczne, więc każdy kto uczestniczy w procesie tworzenia, jest jego bardzo ważnym elementem.

- DLACZEGO NAZWAŁEŚ SWÓJ FILM "LAKE TAHOE"?

- Tytuł jest tylko wymówką, swego rodzaju fetyszem dla głównego bohatera. To naklejka samochodowa, nie mająca żadnego, większego znaczenia, poza tym, że przypomina chłopakowi ojca i to nadaje jej ważność. Ja nawet nie byłem nad jeziorem Tahoe.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Nad jeziorem Tahoe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy