Reklama

"Naciągacze": WPROWADZENIE

"Ludzie są zafascynowani oszustami równie mocno, co mafiosami - przynajmniej tymi fikcyjnymi" - mówi powieściopisarz Eric Garcia, którego rękopis Naciągacze znajdował się w centrum zainteresowania kilku wytwórni filmowych jeszcze przed wydaniem książki przez wydawnictwo Random House.W postaciach takich ludzi jest coś niemal mitycznego, coś, co nas przyciąga, co sprawia, że chcemy obserwować ich przy pracy.

"Może to dlatego, że zarabiają na życie dzięki sprytowi, podczas gdy wszyscy inni ludzie muszą ciężko harować" - zastanawia się pisarz. "Wydaje mi się, że tego rodzaju sposób na życie przemawia do nas, ponieważ doskonale wiemy, że któregoś dnia możemy stracić pracę albo przestaniemy móc spłacać zaciągnięte kredyty…. Chcielibyśmy wtedy zarobić trochę łatwego szmalu, bez specjalnego wysiłku - nawet jeśli tylko po to, by sprawdzić, czy potrafilibyśmy to zrobić.

Reklama

Garcia znany jest ze swojej książkowej serii "Rex", której bohaterem jest współczesny prywatny detektyw z Los Angeles, będący w rzeczywistości przebranym w lateksowy kostium dinozaurem. Agentem pisarza jest znana firma, reprezentująca także producentów i scenarzystów Teda Griffina i Seana Bailey’a. Agent Garcii, któremu rękopis "Naciągaczy" bardzo się podobał, wysłał jego kopie do Bailey’a i Griffina, przypuszczając, że książka może przypaść im do gustu.

"Ta książka, pomimo tego, że czyta się ją jednym tchem, ma prawdziwą głębię, a to nie jest zbyt częste" - mówi niedawno nominowany do nagrody Emmy Bailey, producent wykonawczy serii HBO "Project Greenlight". "Książka bardzo spodobała się i mi, i Tedowi."

Griffin, który wcześniej współpracował z Bailey’em przy okazji produkcji filmu "Best Laid Plans", a ostatnio napisał scenariusz do filmu Stevena Soderbergha "Ocean’s Eleven: Ryzykowna gra", ma podobne wrażenia, jeśli chodzi o film powstały na podstawie książki. W żartach nazywa go nawet "Papierowym księżycem w kolorze". "To przede wszystkim opowieść o człowieku, który dzięki spotkaniu z córką i więzi, jaka wkrótce ich łączy, odnajduje siebie. Cała reszta, opowiadająca o oszustwie, jest miła, ale odgrywa drugorzędną rolę."

Bailey zdecydował się wyprodukować film, natomiast Griffin zajął się produkcją i pisaniem scenariusza. Wkrótce dołączył do niego brat, Nicholas, był to pierwszy przypadek współpracy tych braci nad jednym scenariuszem. Kiedy słucha się jak mówią o tym, jak przebiegała współpraca, przed oczami staje jeden z odcinków serialu "Frasier", w którym bracia Frasier i Niles próbowali wspólnie napisać książkę, co skończyło się bijatyką na podłodze.

"Nick jest starszy, ale ja jestem cięższy od niego o dobre 10 kg, mam wrażenie, że w tym przypadku waga jest ważniejsza od wieku" - mówi Ted. "Jak pisało nam się razem? Pisaliśmy w oddzielnych pokojach. Gdybyśmy pracowali w tym samym pomieszczeniu, wkrótce zaczęlibyśmy się zachowywać jak dziesięciolatki jadące koleją na wycieczkę klasową."

Nicholas Griffin w ramach przygotowań spotkał się z dwoma agentami FBI, z którymi rozmawiał na temat oszustów. "Ten rodzaj oszustów, o jakim mowa w filmie, nie jest wcale ani tak rzadki, ani tak staromodny, jak ludziom może się wydawać" - mówi, z uśmiechem dodając, że tego rodzaju drobni naciągacze nie są wcale znakiem charakterystycznym lat trzydziestych ubiegłego wieku, tak doskonale przedstawionych w "Żądle". "Tacy oszuści wciąż działają, wciąż też korzystają ze starych sztuczek, tyle że teraz zabrali się za Internet i telezakupy."

Podczas gdy bracia pracowali nad scenariuszem, pogłoski o realizacji nowego projektu dotarły do znanego filmowca Roberta Zemeckisa ("Forrest Gump", "Cast Away: Poza światem"), który zajął stanowisko producenta wykonawczego, a jego wspólnicy z firmy ImageMovers Productions - Jack RapkeSteve Starkey - zostali producentami. Pozostało jedynie znaleźć reżysera, który pasowałby do tego znakomitego grona twórców filmowych.

Rapke, który rozpoczął karierę producenta filmowego trzy lata temu filmem "Co kryje prawda?", wcześniej przez 15 lat odnosił sukcesy jako agent. Z wielkim zadowoleniem przyjął fakt, że na propozycję reżyserowania pozytywnie zareagował jeden z jego dawnych klientów, trzykrotnie nominowany do Oskara Ridley Scott.

"Od wielu lat zajmowałem się prowadzeniem interesów reżyserów, producentów i aktorów, ponieważ kocham utalentowanych ludzi, uwielbiam wspierać ich działania, uczestniczyć w realizacji ich wizji" - mówi Rapke. "To wspaniałe, że mam okazję ponownie współpracować z Ridley’em, choć tym razem nasza współpraca odbywa się na całkowicie innym gruncie."

Rapke zauważa: "Ridley znany jest z wielkich, epickich filmów realizowanych z naprawdę dużym rozmachem, takich jak GladiatorHelikopter w ogniu. Z całą pewnością to jeden z tych reżyserów, którzy do perfekcji opanowali operowanie obrazem. Mimo to, jest równie dobry w pokazywaniu historii o mniejszych wymiarach, lecz równie sugestywnych, jeśli chodzi o fabułę. Doskonałym przykładem jest film Thelma i Louise - coś znacznie mniejszego pod względem produkcyjnym, niemniej jednak równie wielki pomysł i wykonanie, jeśli chodzi o aspekt czysto filmowy."

Starkey, który pracował przy realizacji filmów "Kontakt", "Cast Away: Poza światem" i "Forrest Gump", podkreśla jak bardzo sposób reżyserii Scotta pasuje do scenariusza "Naciągaczy". "Kiedy ktoś dokładniej przyjrzy się dziełom Ridley’a, zobaczy, że we wszystkich filmach występują bardzo charakterystyczne postaci, nawet w tych, które znane są głównie z rozmachu i efektów wizualnych. U podstaw wszystkich filmów Scotta tkwią bohaterowie opowieści, to dzięki nim filmy te są tak wspaniałe."

Scott potwierdza, że tym, co zainteresowało go w całym projekcie był „nadzwyczaj dobry scenariusz”. Legendarny reżyser, któremu w uznaniu zasług na polu kultury w zeszłym roku nadano w ojczystej Anglii tytuł szlachecki, zajmował się licznymi gatunkami filmowymi, w tym scence fiction ("Łowca androidów", "Obcy"), widowiskiem historycznym ("1492"), filmem akcji ("Gladiator", "Helikopter w ogniu"), czarną komedią ("Thelma i Louise"), horrorem i filmem psychologicznym ("Hannibal") a także fantasy ("Legenda"). Choć filmy te reprezentują różne gatunki, wszystkie dzielą tę samą cechę - opowiedziana w nich historia zainteresowała reżysera.

-

"Kiedy wybieram jakiś projekt do realizacji, to tak, jakby w mojej głowie nagle zadzwonił dzwon. Słucham tego sygnału, bo to odzywa się moja intuicja" - wyjaśnia reżyser. "Kiedy już go usłyszę - zaczynam dostrzegać wszelkie aspekty danego projektu."

Scott od początku zrozumiał, że cała opowieść jest - w gruncie rzeczy - dość komiczna. Reżyser mówi: "Jest to coś w rodzaju moralitetu, co jeszcze bardziej podsyciło moje zainteresowanie całą sprawą, ponieważ bohaterami są osoby, którym daleko ideału. W ich pojęciu dobry dzień to taki, kiedy oskubią na parę setek jakąś gospodynię domową. Nie można ich nazwać szumowinami, ale niewiele im do nich brakuje. Jedyne, co nieco poprawia ich wizerunek to fakt, że ich ofiarami są zazwyczaj osoby, które same chcą szybko zarobić lub takie, które robią coś niemoralnego lub nielegalnego i przyłapano je na gorącym uczynku."

Całą sprawę najlepiej podsumowuje Bailey: "Zrobiliśmy dobry film o nieuczciwych ludziach. To nie jest jakaś tam bajka, o wykradzeniu stu milionów dolarów w złotych świnkach przez jakiegoś supergeniusza świata przestępczego. Nasz film mówi o oskubaniu z paru setek dolarów normalnych ludzi. Tacy ludzie, jakich przedstawiamy w naszym filmie, naprawdę istnieją."

Mówi Scott: "Humor w tym filmie jest dość wyrafinowany, co bardzo mi odpowiada. Ale czasami lubię też popatrzeć i pośmiać się z kogoś, kto przewraca się na skórce od banana."

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Naciągacze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy