"Mulholland Drive": GŁOSY PRASY
W "Mulholland Drive" Lynch powraca do atmosfery, którą pamiętamy z Blue Velvet i Miasteczka Twin Peaks. Tak jak w tamtych filmach, reżyser zaprasza widzów do świata mrocznych tajemnic i metafizycznych zagadek (…). Wrażenie napięcia wzmacniają wspaniałe zdjęcia autorstwa Petera Deminga. Gdy kamera prowadzi nas przez ciemne i ciche pokoje, ogarnia nas prawdziwe przerażenie (…). Niezwykle wciągająca historia. Znakomite kreacje Naomi Watts i Laury Eleny Harring. Ten film was zniewoli.
Kirk Honeycutt, „Hollywood Reporter” 16.05.2001
W "Mulholland Drive" spotykają się dwa światy typowe dla twórczości Davida Lyncha - słoneczny, pełen blasku świat na powierzchni i ukryte pod nim królestwo mroku i niepokoju. Ten przerażający film demistyfikuje mit Hollywoodu powszechnie uznawanego za fabrykę marzeń i miasto nieograniczonych możliwości. Lynch podąża śladem swych odwiecznych obsesji. Ponownie obserwujemy walkę dobra ze złem i sennych marzeń z nocnymi koszmarami (…). "Mulholland Drive" w niczym nie przypomina poprzedniego filmu Lyncha "Prostej historii". Tematycznie i wizualnie ma wiele wspólnego z "Zagubioną autostradą". Tak jak w tamtym filmie, zasadniczym tematem jest tu strach, zarówno rzeczywisty jak i wyobrażony. Z "Zagubioną autostradą" łączy go też obecność dwóch równoległych wątków, które z zależności od interpretacji można uznać za powiązane ze sobą bądź całkowicie niezależne. Oba filmy otwiera także scena wypadku samochodowego. W "Mulholland Drive" scena ta jest oczywistym odwołaniem do filmu Listonosz zawsze dzwoni dwa razy.
Emanuel Levy, „Screen International” 18.05.2001
"Mulholland Drive" jest powrotem Lyncha do nurtu filmów dziwnych i niesamowitych w jego twórczości. Zachwyci z pewnością wszystkich wielbicieli reżysera, choć także i oni będą mieli niezły orzech do zgryzienia (…). W "Mulholland Drive" Lynch osiąga mistrzostwo łącząc dziwaczny humor, dramatyczny splot wydarzeń i prawdziwą tajemnicę z robiącymi ogromne wrażenie scenami, które na pewno można zaliczyć do najlepszych w jego twórczości.
Todol McCarthy, „Variety” 21-27.05.2001
Na najwięcej komplementów zasłużył film Lyncha [na MFF w Cannes 2001]. Ten amerykański surrealista po raz kolejny udowodnił, że nie zamierza tworząc pod dyktando ani widzów, ani obowiązujących w kinie standardów. Po skromniutkim filmie drogi "Prosta historia" powrócił do zdumiewających, szalonych pomysłów rodem z "Miasteczka Twin Peaks" (…). Cokolwiek by o najnowszym filmie Lyncha myśleć, jedno nie ulega wątpliwości - to zjawisko, które prowokuje i domaga się rozwiązania.
Janusz Wróblewski, „Życie Warszawy" 21.05.2001
W "Mulholland Drive" Lyncha Hollywood jawi się nam jako miasto z przerażających nocnych koszmarów ( …). Ta mroczna wizja przeżartej korupcją fabryki snów nie jest niczym nowym w amerykańskim kulturze. Atmosfera filmu przywodzi na myśl powieści Raymonda Chandlera, Nathanaela Westa czy choćby film "Chinatown" Polańskiego. W filmie współczesność miesza się z klimatem sprzed czterdziestu lat (…). Główne bohaterki przypominają postaci kobiece z "Marnie" czy "Zawrotu głowy" Hitchcocka. Także ścieżka dźwiękowa autorstwa ulubionego kompozytora Lyncha, Angelo Badalamentiego, nawiązuje do muzyki Bernarda Herrmanna z filmów mistrza suspensu. Naiwne piosenki, które słyszymy w scenie aktorskich przesłuchań są podróbkami utworów śpiewanych czterdzieści lat temu przez Connie Stevens i Lindę Scott (…). Pierwsza część "Mulholland Drive" bardzo przypomina typowe czarne filmy. (...) "Mulholland Drive" to film prawdziwego mistrza. Podobnie jak Fellini w "Osiem i pół", Lynch kreśli samoświadomą wizję własnych snów i obsesji. Ten film to pasjonująca podróż przez wesołe miasteczko Lynchowskiej wyobraźni. Jest on także refleksją nad potęgą kina otwierającą nam drogę do świata gdzie słychać przerażający ryk demona, który nigdy nie przestanie się domagać nowych ofiar.
Stephen Holden, „New York Times” 6.10.2001
„To jest ta dziewczyna”. Zdanie to podobnie jak „Teraz nastała ciemność” z Blue Velvet czy „Ogniu krocz za mną” z filmowej wersji "Twin Peaks" brzmi jak mantra w filmie Mulholland Drive, najnowszym dziele Davida Lyncha. Po raz pierwszy wypowiada je gangster, potem miły, choć zarazem wywołujący przerażenie kowboj. W końcu słyszymy to samo zdanie z ust reżysera, który został zmuszony do jego wypowiedzenia. Co tak naprawdę oznacza to zdanie? Jaki jest sens tego zdumiewającego filmu? Te pytania staną się z pewnością powodem zażartych i niekończących się dyskusji wśród wielbicieli talentu Lyncha, a także źródłem frustracji dla widzów, których przyciągną do kin pogłoski o scenach lesbijskiej miłości znajdujących się w filmie (…). "Mulholland Drive" ma w sobie wszystkie cechy typowe dla stylu Davida Lyncha. Przez dwie i pół godziny oglądamy dziwacznych bohaterów, przedziwnie splątane ze sobą wątki, niezapomniane sceny rodem ze snu. Choć akcja rozgrywa się współcześnie w Los Angeles, film ma tę samą, jakby bezczasową atmosferę, którą pamiętamy z Blue Velvet. "Mulholland Drive" to niesamowite filmowe przeżycie. Będziecie się śmiać, wstrzymywać oddech i drżeć ze strachu. Będziecie bez przerwy zaskakiwani. Zakochacie się w tym filmie (…). To film pełen zagadek i pytań, z których część pozostaje bez odpowiedzi. Niezwykle silnie oddziałuje na emocje. Po wyjściu z kina miałem wrażenie że rzeczywisty świat wygląda bardzo dziwnie (…). "Mulholland Drive" przypomina trochę pierwszy film Lyncha, "Głowę do wycierania". Tak naprawdę Lynch bez przerwy kręci ten sam film. Reżyser nie potrafi się uwolnić od dręczących go obsesji. Oby ten stan trwał jak najdłużej.
Glenn Kenny, „Premiere” 2001/10