Reklama

"Mr. Bones": PRODUKCJA

Leon Schuster król komedii rodem z Republiki Południowej Afryki powraca! "Mr.Bones" - to pierwszy film Schustera od czasu komercyjnego hitu "Panic Mechanic". Spotykamy w nim klasycznego Leona, ale w nowym, jeszcze zabawniejszym i bardziej finezyjnym wcieleniu. Dzięki finansowemu zapleczu w postaci Videovision Entertainment, Schuster nareszcie mógł w pełni pokazać co potrafi i dać wyraz swojemu komicznemu geniuszowi.

"Mr. Bones" - to zdecydowanie moja najlepsza komedia. Zawsze marzyłem, by zrobić taki film jak "Mr. Bones", ale nigdy nie miałem dosyć pieniędzy" - mówi Leon Schuster. Początkowo miał zamiar kręcić film w Ameryce, ale uznał, że byłoby to zbyt stresujące. "Kiedy patrzę na budżet tej produkcji, zdaję sobie sprawę, że miałem w głowie potężny projekt. To jednocześnie zaszczyt i wielka odpowiedzialność, ale też cudowna sprawa - mieć możliwość zrealizować swoje marzenie i dać wyraz swoim zdolnościom artystycznym i filmowej wizji." – dodaje Schuster

Reklama

„Mr. Bones” - to pierwsza próba podbicia międzynarodowego rynku filmowego. Aktor nie chce bawić się w przewidywanie jak " Mr. Bones" zostanie odebrany w świecie. Jest jednak pewien, że jego szalony szaman ma szanse zyskać międzynarodową sympatię.

"To świetna komedia wizualna, a dla tego gatunku filmowego nieistotne są państwowe i kulturowe granice"- twierdzi Schuster. Tego samego zdania jest producent filmu Anant Singh - " Rynek filmowy jest zawsze otwarty na komedie, a rodzaj humoru, jaki proponuje Leon powinien bez trudu znaleźć międzynarodowego odbiorcę. "Mr. Bones" nie tylko w niczym nie ustępuje innym międzynarodowym komediom, ale posiada niezaprzeczalny atut, jakim jest jego afrykańskość; przybliża specyfikę i piękno tego kontynentu, z jego zapierającymi dech widokami i egzotyczną fauną ".

Schuster koniecznie chciał nadać swojemu filmowi kontekst międzynarodowy, gdyż po prostu nie jest już w stanie robić filmów wyłącznie dla publiczności południowoafrykańskiej. Koszty produkcji krajowej bez przerwy sukcesywnie rosną, natomiast budżety od lat pozostają na tym samym niskim poziomie. "Gdybym robił filmy typu "gadające głowy", pewnie mógłbym się jakoś w takim budżecie zmieścić, ale mój humor to humor wizualny; przeniesienie go na ekran kosztuje duże pieniądze."

Schuster jest przekonany, że dzięki Anantowi Singhowi, który ustanowił swoisty rekord w promowaniu południowoafrykańskiego kina na arenie międzynarodowej, "Mr. Bones" ma wszelkie szanse stać się filmem przełomowym”.

Pomysł scenariusza zrodził się już sześć lat temu i zaczął nabierać kształtów po spotkaniu Schustera z pewnym Amerykaninem, który przyjechał do Afryki, by leczyć się u pewnego szamana (w Afryce Południowej zwanego "sangoma" ) . Amerykański turysta święcie wierzył w jego moc; podczas rozmowy z nim postać Bones'a stawała się w wyobraźni Schustera coraz bardziej pełnokrwista i trójwymiarowa. Biały szaman i Amerykanin, który nagle musi stawić czoła swoim rzekomym "korzeniom" to główne motywy, na których opiera się "Mr.Bones". Na tym etapie twórczym jednym z największych wyzwań dla Leona Schustera stało się wymyślenie sytuacji, w jakiej ci dwaj bohaterowie mieliby się spotkać. I wymyślili - Sun City Million Dollar Challenge.

"Ten turniej golfowy to jedna z największych imprez sportowych w RPA; przyciąga mnóstwo cudzoziemców, zatem stanowi idealne tło dla sytuacji: "ryba wyjęta z wody" -dodaje Schuster.

"Mr. Bones" łączy z poprzednimi filmami Schustera określony typ bohatera, który wprowadza kompletny chaos w życiu swoich bliźnich. Artysta przypisuje to czasom, kiedy bawił się w candid camera i kręcił swoje pierwsze filmy z cyklu " Oh Shucks..."; twierdzi, że to on sam wówczas wprowadzał kompletny chaos i był autorem dramatów, dylematów i wybitnie niewygodnych sytuacji dla innych. "Tak właśnie pracuje mój pisarski umysł i to, jak sądzę, jest kluczem do mojego sukcesu, bo to podoba się mojej publiczności" - mówi Schuster.

Bones wywraca do góry nogami życie każdego, kogo spotka. W swoich wcześniejszych produkcjach Schuster przeważnie sam wcielał się w większość swoich postaci. Tym razem zaprosił do współpracy całą galerię znakomitych aktorów komediowych. W roli Vince'a Lee ujrzymy Davida Ramsey'a, jego menadżera Pudbeddera kreuje Faizon Love, w roli Laleti wystąpiła Jane Benney, Dory - Fem Belling, Nomsy - Keketso Semoko, a chciwego Zacha Devlina zagrał Robert Whitehead.

Obsadę uzupełnia malownicza menażeria afrykańskiej fauny, od słoni poprzez pawiany, po egzotyczne pełzające paskudztwa wszelkiej maści. "Podstawowa różnica między tym filmem, a wcześniejszymi produkcjami Schustera tkwi w postaci głównego bohatera. Tamci stanowili swoiste alter ego Schustera, podczas gdy Bones ma podwójne dno; to silna osobowość, za której fasadą ukrywa się nieco w rzeczywistości nieśmiały Leon. W poprzednich filmach bohaterowie wydawali się raczej mało wiarygodni.. Uważam, że "Mr. Bones" dał aktorom możliwość zagrania realistycznych ról w sytuacjach kompletnie oderwanych od życia - mówi reżyser Gray Hofmeyr.

David Ramsey ( "Podaj dalej", "Troje do tanga") zagrał Vince'a Lee – który na polu na polu golfowym wywołuje niemal tyle zamieszania, co sam mistrz Tiger Woods. "Kiedy wraz z Grayem Hofmeyrem polecieliśmy do Los Angeles i spotkaliśmy się z Davidem, wiedziałem od pierwszej chwili, że tylko on zagra Vince'a. Byłem wniebowzięty, kiedy powiedział, że scenariusz bardzo mu się podoba i że zagra w moim filmie. Vince Lee to nr 2 w golfie, plasuje się w światowym rankingu zaraz za Tigerem Woodsem. To w gruncie rzeczy nieśmiały i niepewny siebie chłopak, który przyjeżdża do Afryki, spotyka Bonesa i nagle jego życie zmienia się o 180 stopni. Staje się mężczyzną " - wspomina Schuster

To właśnie przemiana wewnętrzna bohatera, jego rozwój i dojrzewanie zainteresowały Ramseya w postaci Vince'a. "Ze wszystkich postaci to on przechodzi największą metamorfozę. Jest nieśmiały i zagubiony, aż wreszcie dzięki kompletnie nieprawdopodobnemu splotowi okoliczności udaje mu się odnaleźć samego siebie" - mówi aktor. David znał tylko jedną południowoafrykańską komedię, "The Gods Must Be Crazy" ( Bogowie chyba zwariowali), autorstwa Schustera właśnie.

"David to niezwykle inteligentny aktor, potrafi bezbłędnie wyczuć, co jest istotne dla całości filmu, a co dla poszczególnych scen. Sądzę, że pracując ze mną, odwoływał się do "The Gods Must Be Crazy", i znalazł wiele podobnych elementów - bądź co bądź obydwa filmy są komediami, które bazują na slapstiku w czystej postaci. Nie lubię marnować czasu ekranowego, dlatego w każdej scenie każdego mojego filmu musi być co śmiesznego” - wyznaje Schuster.

David Ramsey zagrał Vince'a Lee z widoczną przyjemnością, nadając tej postaci kluczowy w tym przypadku realizm. Kiedy po raz pierwszy czytał scenariusz, natychmiast się zorientował, że musi on trafić w ręce naprawdę zdolnego reżysera, kogoś z wyczuciem komizmu, ale i realizmu, kto sceny realistycznie potrafiłby poprowadzić w sposób nie pozostawiający wątpliwości co do ich autentyczności. "Sceny, które gram z Laleti są prawdziwe i to, co dzieje się między nami, uczucie, które rodzi się między nami, musiało wyglądać realistycznie - oczywiście, na tyle, na ile to możliwe w filmie Schustera.”- wyjaśnia Ramsey.

"Vince Lee to najbardziej złożony wątek w całej historii. To jedyna w "Mr.Bones" postać serio, o czym musiałem Davidowi od czasu do czasu przypominać, kiedy zdarzyło mu się zbytnio podryfować w stronę sitcomu. Chciałem, żeby się skoncentrował na tym, że ma być poważny, i sądzę, że to wyszło filmowi na dobre"- mówi reżyser Gray Hofmeyr.

O wiele trudniejszym zadaniem niż znalezienie Tigera Woodsa nr 2, okazało się obsadzenie roli jego agenta, Pudbeddera, który w przeciwieństwie do Vince'a miał być tak niepoważny i nierealistyczny, jak to tylko możliwe. Schuster i Hofmeyr czuli się zmęczeni liczbą aktorów, których obejrzeli i przesłuchali podczas castingu w Los Angeles. "Wreszcie zdecydowaliśmy się na aktora, który najlepiej pasował do wizji Pudbeddera, jaką miałem w wyobraźni, gdy pisałem scenariusz." - mówi Schuster.

Tym aktorem był Faizon Love. "Faizon to interesujący człowiek. Ma bardzo zdecydowane poglądy, zwłaszcza dotyczące portretowania innych ras w filmie. Jest bardzo wrażliwy na to, jak ukazuje się czarnoskórych, na to, że są wykorzystywani czy wyśmiewani na ekranie. Ilekroć czuł, że jest w jakiś sposób popychany w tym kierunku, natychmiast się wycofywał i przerywał scenę. On doskonale wie, w czym jest dobry i jeśli scena mu się podoba, jego instynkt podpowiada mu bezbłędnie, co i kiedy ma robić"."- mówi Hofmeyr. Reżyser był pod wrażeniem jego talentu komediowego. Mimo, że Faizon Love dokładnie zapoznał się ze scenariuszem, zupełnie nie był przygotowany na to, co go czekało w Afryce. Love panicznie boi się wszystkiego, co się rusza i nie zdawał sobie sprawy - do momentu, kiedy było już za późno - jak blisko najróżniejszych afrykańskich stworzeń będzie mu dane przebywać. "Tylko żeby mi nie było żadnych węży" - zapowiedział zaraz po przyjeździe. Trudno o komentarz bardziej nie na miejscu w obecności największego kawalarza RPA. Love nie zaznał spokoju na planie. Dowcipom z udziałem zwierzaków nie było końca. "Leon to wariat" wyznaje Love. "Nie boi się niczego. Lwów, pawianów, niczego. Jak chcę sobie pooglądać zwierzęta, to włączam kanał Discovery." - dodaje.

Jego niesłychane poczucie humoru, doskonałe, idealnie trafione punktowanie pointy w każdym gagu, sprawiły, że to ujęcia z udziałem Pudbeddera są najzabawniejszymi scenami w filmie, np. scena w szpitalu z siostrzyczką Nomsy ( Keketso Semoko), które nadają zupełnie nowe znaczenie stosunkom pacjent-pielęgniarka. "To były bardzo trudne sceny, bo byłem tak mocno przypięty pasami do łóżka, że jedynym organem, jakim mogłem poruszać były moje oczy" - mówi Faizon. Po wszystkich nieszczęściach, jakie przydarzyły się Pudbedderowi, Love zahartował się wystarczająco, by przetrwać na planie do końca zdjęć.

Zaanga¿owanie dwóch wybitnych aktorów komediowych, takich jak David Ramsey i Faizon Love, zadzia³a³o na Leona Schustera niczym zastrzyk œwie¿ej energii i nada³o jego kreacji now¹ dynamikê. "Bones to zupełnie nowy Leon Schuster. To kreacja bez porównania staranniej wykończona i przemyślana, bardziej dojrzała niż poprzednie. Uważam, że to jego najzabawniejsze wcielenie, i bez wątpienia również najbardziej ambitne." - mówi Hofmeyr.

Jednym z największych wyzwań artystycznych, z jakimi przyszło się zmierzyć twórcom filmu było przeniesienie na ekran szalonych wizji Schustera. " Wyobraźnia Leona jest tak nie do ogarnięcia, że musieliśmy użyć nieprawdopodobnej ilości efektów komputerowych, by uzyskać rezultaty, o jakie mu chodziło. To bardzo rozciągnęło w czasie zdjęcia, ponieważ kręciliśmy przez cały czas ze świadomością, że drugie tyle materiału będziemy musieli dodać w studio po zakończeniu plenerów. Niezwykle istotne było ustawienie światła, gdyż musiało ono idealnie pasować do tego, jakie mieliśmy uzyskać później na materiale komputerowym." – komentuje autor zdjęć, Buster Reynolds.

Van de Coolwijk przestudiował różne typy afrykańskiej architektury plemiennej, a następnie połączył ze sobą te najciekawsze. Powstał nieco dziwaczny twór, z domkami zdobnymi w wieżyczki i przestrzennymi terenami rekreacyjnymi. "Kiedy już mieliśmy główny projekt, reszta powstawała samorzutnie. Uznaliśmy, że Kavuki żyją z rybołówstwa i taki też charakter nadaliśmy wiosce; uznaliśmy również, że są pracowici i otoczyliśmy ich domy urodzajnymi ogrodami warzywnymi." - opowiada Van de Coolwijk.

Zbudowanie wioski zajęło około trzech miesięcy. Następnie projektanci zieleni zasiali i zasadzili warzywa, które w porze rozpoczęcia zdjęć zaczęły owocować. W efekcie wioska Kavuki to w pełni funkcjonalna osada, która wtapia się malowniczo w afrykański krajobraz. "To jeden z najmocniejszych punktów filmu - zabawne, pełne fantazji miejsce, idealnie oddające naturę zwariowanego plemienia Kavuki” - mówi Schuster.

Zdjęcia w plenerze zakończono zaledwie w trzy miesiące, niewiarygodnie szybko, zważywszy, że "Mr. Bones" - to film utrzymany w bardzo wartkim tempie i roi się w nim od trudnych technicznie gagów. Chociaż wyczyny kaskaderskie, jakie zastosowano w "Mr. Bones" nie były same w sobie zbyt skomplikowane, to było ich tyle, że pochłonęły bardzo wiele czasu. "Pod tym względem komedia slapstikowa bardzo przypomina film akcji. Ujęcia kaskaderskie są może mniej złożone, ale i tak przygotowanie ich zajmuje całe mnóstwo czasu." - mówi Hofmeyr. Najtrudniejszym wyczynem kaskaderskim w filmie jest moment, w którym Vince Lee zdaje sobie sprawę, że jego sąsiadem na przyczepie ciężarówki jest lew, i natychmiast wyskakuje z rozpędzonego samochodu. "Wykombinowanie, jak coś takiego sfilmować - aktor wyskakuje na 20 metrów w górę z pędzącej ciężarówki sprawiło nam trochę kłopotu" - przyznaje reżyser. Pożądany efekt uzyskano w następujący sposób: kaskader skoczył z żurawia na platformę cofającej ciężarówki, podczas gdy kamery filmowały scenę od tyłu. Na taśmie puszczanej "normalnie", wygląda to jakby człowiek wyskakiwał z ciężarówki. Innym czynnikiem, który zdecydowanie zwolnił pracę ekipy były występujące w nim zwierzęta. "Kiedy na planie pojawiają się zwierzęta, robi się naprawdę interesująco. One mają swój własny "rozkład zajęć" i to my musieliśmy się do nich dostosować". - mówi Hofmeyr. Na szczęście większość najbardziej skomplikowanych scen ze zwierzętami, takich jak sekwencje z latającą świnią, została nakręcona dzięki zastosowaniu animacji komputerowej. Oprócz świń w filmie możemy oglądać także słonia, lwa, młode lwiątka, pawiany i wszystko od żółwi po dzikie świnie stepowe.

"Mieliśmy na planie prawdziwą menażerię" - mówi poskramiacz zwierząt Karin van Munster. "Raz Leon poprosił także o tchórza, lecz gdy udało nam się zlokalizować jednego oswojonego, zmienił zdanie." Biorąc pod uwagę trudne do przewidzenia zachowanie i smrodliwe zwyczaje tych małych stworzeń, może lepiej się stało, że Leon Schuster trzymał się większych i sympatyczniejszych form życia, takich jak słonie. Te, które zagrały w "Mr.Bones" nie musiały uczyć się nowych sztuczek specjalnie do filmu; jego twórcy wykorzystali to, co zwierzęta już wcześniej opanowały. "W zasadzie wykorzystujemy zachowania słoni, które są zwierzętom dobrze znane i nie wpajamy im nowych. Najważniejsze to wybrać odpowiednie zwierzę do zadania, jakie ma wykonać - mówi treser Jim Stockley.

Po dokładnym ustaleniu z Grayem Hofmeyrem, czego oczekuje od słoni Jim nie miał problemu z dostarczeniem na plan zwierząt, które spełniały wymagania reżysera. Jedynym wyzwaniem dla filmowców było tak udramatyzować sceny ze zwierzętami, by były jak najbardziej atrakcyjne wizualnie. Brzmi to może niezbyt skomplikowanie, ale Leon Schuster nie zawsze czuł się w towarzystwie słoni całkiem komfortowo. Weźmy choćby scenę, w której ciągnie słonia za ogon, chcąc zmusić go, by ruszył do tyłu. "Stałem na wielkim kamieniu, ciągnąc słonia za ogon, i cały czas myślałem, co to będzie, kiedy on uzna, że to mu się jednak nie podoba, zepchnie mnie ze skały, i zmiażdży mi głowę swoją stopą" - opowiada Schuster.

„Na szczęście współczesna technika filmowa pozwoliła nakręcić człowieka i zwierzę osobno”. - wyjaśnia Jim Stockley. Chociaż, w niektórych scenach aktorzy musieli znaleźć się blisko słoni. Jednym z największych wyzwań podczas pracy ze zwierzętami była scena, w której lew miał powąchać dziecięcą pieluchę, a następnie skrzywić się z obrzydzenia. "Lwy miewają taki wyraz pyska, marszczą nos w przekomiczny sposób, kiedy w okresie godowym poczują zapach samicy w rui. Wychodziliśmy żywcem ze skóry, żeby uzyskać ten efekt, ale nic nie skutkowało. Wreszcie zwróciliśmy się z prośbą o pomoc do ligi ochrony zwierząt, i dzięki nim udało nam się zdobyć trochę moczu samicy w okresie godowym. Daliśmy go naszemu lwu do powąchania i natychmiast zmarszczył nos tak, jak chcieliśmy" - opowiada Stockley.

Na planie wykorzystano także trzy młode pawiany, które grały na zmianę; gdy jeden się zmęczył, zastępował go inny. To niezwykle inteligentne zwierzęta, ale kapryśne; albo się przywiązują do ludzi, albo nie. Rola Bonesa wymagała od Leona Schustera bliskiego obcowania z pawianami, więc dobry kontakt z tymi zwierzętami był dla niego kluczową sprawą. Na długo przed rozpoczęciem zdjęć wybrał się na fermę pawianów, z której miała pochodzić filmowa trójka, i tam udało mu się zaprzyjaźnić z jednym z nich. Mimo to na planie zwierzęta czasami bywały popędliwe, szybko wpadały w rozdrażnienie i usiłowały ugryźć Leona. Sam Schuster ma do pracy z pawianami podejście filozoficzne: "Bardzo polubiłem wszystkie nasze zwierzęta; ten film nauczył mnie, że trzeba brać je po prostu z dobrodziejstwem inwentarza. W końcu nieczęsto zdarza się człowiekowi uprawiać małpie figle z małpami."

Połączenie komicznego talentu Leona Schustera z niezwykłością i...dziwacznością Czarnego Lądu sprawia, że "Mr. Bones" to komedia, w której każdy, niezależnie od wieku, znajdzie coś dla siebie. Dzięki Videovision Entertainment reszta świata nareszcie ma możliwość poznać i docenić komiczny geniusz ulubionej gwiazdy Republiki Południowej Afryki.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Mr. Bones
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy