Reklama

"Moskwa, Belgia": PRASA O FILMIE

STEPHEN HOLDEN, New York Times

Pogoń za szczęściem to skomplikowana sprawa

Werner (Johan Heldenbergh), mąż Matty, nieco od niej starszy, jest nauczycielem sztuki. Zostawił żonę kilka miesięcy temu dla dwudziestodwuletniej studentki, Matty wciąż cierpi z tego powodu. Kiedy się spotykają, narasta napięcie, a ona nie omieszka czynić złośliwych uwag na temat kryzysu wieku średniego, na który cierpi Werner. Pomimo, że oficjalnie ich małżeństwo nie dobiegło końca, Matty zachowuje się, jakby już zdecydowała, że resztę życia spędzi samotnie.

Patrzymy jak Matty gotuje obiad dla dzieci: kaszankę z musztardą jednego wieczoru, innym razem gulasz. Vera (Anemone Valcke) jest zbuntowaną siedemnastolatką, która spotyka się ze swoją rówieśnicą. Matty nie ma nic przeciwno temu, że jej córka jest lesbijką. Jej młodsza córka, Fien (Sofia Ferri), uczy się tarota i daje swojej matce wyczytane z kart rady, do których ta przywiązuje zbyt dużą wagę. Peter (Julian Borsani), syn Matty, także nastolatek, chce w przyszłości być pilotem.

Reklama

Reżyser skupia się na szczegółach w sposób rzadko spotykany w filmach dotyczących problemów rodzinnych. Bezbłędnie czuje, kiedy należy powiedzieć dużo, a kiedy lepiej pozostawić widza z wzbudzającą zainteresowanie niewiedzą.

Naturalne i pełne ekspresji aktorstwo Barbary Sarafian sprawia, że obserwujemy Matty z ostrością typową dla fotografii cyfrowej. Już w połowie filmu mamy wrażenie, że znamy bohaterkę od wielu tygodni.

Życie Matty zmienia się w ciągu jednego popołudnia, gdy opuszczając parking przy supermarkecie wjeżdża w ciężarówkę. Dochodzi do sprzeczki z drugim kierowcą - Johnnym (Jurgen Delnaet). Następnego dnia on niespodziewanie zjawia się, aby naprawić jej samochód, a właściwie żeby zaprosić ją na drinka. Zaczyna się ostrożne podrywanie. Johnny, którego dziewczyna zostawiła dla zamożnego prawnika, coraz częściej widziany jest w pobliżu Matty. Ona, początkowo niechętna, z czasem przekonuje się, że warto dać mu szansę.

Oboje wcześniej stracili wiarę, w to, że można mieć udany związek. Matty nie jest pewna swoich uczuć, ponieważ on, mimo, że spokojny przez większość czasu, ma za sobą okresy pijańskich ekscesów (teraz jest abstynentem) i czasem zdarza mu się stracić kontrolę.

Matty, na pierwszy rzut oka cyniczna i twarda, tak naprawdę jest pełną pasji, gotową na miłość osobą, która czeka, aż ktoś obudzi w niej uczucia. Gdy tylko Werner zdaje sobie sprawę, że w jej życiu pojawił się inny mężczyzna, staje się zazdrosny i chce mieć ją znów dla siebie. W najbardziej zabawnej scenie, Werner i Johnny dosłownie walczą o gulasz z kurczaka. Śmiech miesza się tu z obrzydzeniem.

W niektórych momentach, szczególnie w powracającym motywie poczty, film jest zbyt wyrachowany. Ale nawet wtedy zachowano psychologiczne prawdopodobieństwo. To odróżnia ten film od innych, bardziej schematycznych dramatów. Prawda na temat bohaterów jest tutaj podana w wiarygodny sposób, a Matty, Johnny i Werner są lustrzanymi odbiciami nas samych, widzów.

(http://movies.nytimes.com/2008/12/19/movies/19belg.html)

KENNETH TURAN, Los Angeles Times

"Moskwa, Belgia"

Ten film jest jak dziesięciotonowa ciężarówka prowadzona przez rozkojarzonego kochanka. Tylko czekamy na zderzenie, na nieuniknioną kolizję...

"Moskwa, Belgia" już w tytule jest przyjemnie niemożliwa. Jest to romantyczna komedia, stawiająca na realizm, pełna nonszalanckiego uroku. Perypetiom miłosnym przygląda się z ludzką wyrozumiałością. Widz z pewnością doceni niekonwencjonalny rytm opowieści dziejącej się na ekranie.

Tytuł to nie pomyłka, ani też miejsce na mapie geografii fantazyjnej. To po prostu miejscowość w Belgii, w pobliżu Gent, gdzie umieszczona została akcja filmu. Debiut Christophe'a Van Rompaey'a, reżysera mówiącego po flamandzku, robi wrażenie. Twórca stara się odpowiedzieć na pytanie skąd bierze się miłość i dokąd odchodzi. Film przypomina twórczość braci Dardenne. Gdyby interesowało ich zrobienie wielkomiejskiego romansu, mogliby nakręcić "Moskwę, Belgię".

Film został zauważony podczas Tygodnia Krytyki na festiwalu w Cannes, a powodzenie w dużej mierze zawdzięcza aktorce grającej główną rolę. Barbara Safarian tak olśniła jury festiwalu w Mińsku, że specjalnie dla niej ustanowili nową nagrodę: "wyróżnienie za rolę przedstawiającą współczesną kobietę". Fakt nie wymagający dalszego komentarza.

W pierwszej scenie widzimy jak Matty (Sarafian) wędruje alejką lokalnego supermarketu z ponurą miną, jak gdyby właśnie wróciła z pogrzebu. Wydaje się, że towarem, którego najbardziej potrzebuje, a którego nie znajdzie w sklepie, jest nadzieja.

Matty swoją rozpacz traktuje w uczciwy sposób. Ma 41 lat, troje dzieci, a jej mąż odszedł właśnie do 22-letniej studentki. Wie, że nie powinna liczyć czasu, który upłynął od odejścia Wernera (pięć miesięcy, dwa tygodnie i trzy dni), ale wciąż go kocha i chce, żeby wrócił.

Zanim w jej życiu zaświeci słońce, Matty powinna się przygotować na okres burz. Wyjeżdżając z parkinku przed supermarketem, uderza w olbrzymią ciężarówkę kierowaną przez rudego, brodatego Johnny'ego (Jurgen Delnaet). Kolizja jest niczym w porównaniu z awanturą, która następuje po niej.

Matty nie przebiera w słowach, ma już dość swojego życia, z furią atakuje Johnny'ego wyładowując na nim swoje frustracje. On z kolei również ma za sobą serię niepowodzeń z kobietami, więc też ma powody, żeby krzyczeć. W rezultacie rozpętuje się burza.

(http://articles.latimes.com/2009/feb/20/entertainment/et-moscow20)

JAKUB SOCHA, stopklatka.pl

"Moskwa, Belgia" debiutancki film belgijskiego reżysera Chritophe'a Van Rompaey'a choć nie zaczyna się jak komedia romantyczna, jest właśnie czystą komedią romantyczną, na dodatek świetną. Zamuleni, zaczadzeni przez polskie podroby zapomnieliśmy chyba, że w obrębie tego gatunku można nakręcić kino zabawne, wzruszające i niegłupie.

Matty, 41-letnia mężatka z trójką dzieci, właśnie zrobiła weekendowe zakupu w lokalnym supermarkecie. Po tygodniu pracy i zajmowania się dziećmi pod nieobecność ich ojca, który wyprowadził się z domu, bo wdał się w trwający już bez mała pół roku romans ze swoją studentką, na jej twarzy wypisane jest wszystko, tylko nie radość: zmęczenie, frustracja, smutek. Matty pakuje do bagażnika produkty, sadza na tylnym siedzeniu swoje dzieci i powoli rusza z przysklepowego parkingu. Manewr włączania się do ruchu kończy się katastrofą - jej samochód uderza w bok wielkiego żółtego tira. Rozpoczyna się kłótnia. Facet z ciężarówki - później okaże się, że na imię mu Johnny - pierwszy podnosi głos, Matty szybko dopasowuje się do jego tonu. Po krótkiej rozgrzewce już na dobre zaczyna się sceniczny występ. Obydwoje obrzucają się coraz bardziej wymyślnymi, inteligentnymi wyzwiskami, wbijają sobie kolejne szpilki. Występ kończy się tym, że on zaprasza ją na kawę. Na co ona odpowiada: jasne, i odjeżdża razem z dziećmi swoim pokiereszowanym samochodem.

Dalej nie czeka na nich tylko cud, miód, droga mleczna. Nie rozpoczyna się żadna romantyczna miłość. Van Rompaeny prowadzi swoją historię wyboistą drogą. Matty ucieka od jakichkolwiek nowych znajomości - ciągle desperacko wierzy, że przechodzący kryzys wieku średniego mąż wreszcie wróci. Wszystko jeszcze dodatkowo komplikuje się, gdy zdradziecki mąż dowiaduje się o Johnnym i w jednej chwili przypomina sobie o żonie, mami ją, że może jednak do niej wróci, tylko prosi ją, żeby dała mu kilka dni na podjęcie decyzji. Jakby tego było mało, wychodzi na jaw kryminalna przeszłość nowo poznanego kierowcy ciężarówki.

Miłość między kobietą po przejściach i mężczyzną z przeszłością rodzi się opornie. Żeby ją osiągnąć trzeba podjąć decyzję, żeby podjąć decyzję trzeba wychylić głowę na świat, pogodzić się z tym, że wytęskniony spokój musi jeszcze trochę poczekać. Nic nie jest łatwe i przyjemne. Matty musi zdobyć się na to, by zaakceptować wady Johnny'ego, wszystkie krzywdy, których był sprawcą. Na dokonanie tego wszystkiego nie ma jednak specjalnie za dużo czasu, musi przecież gotować obiady dla dzieci, pilnować, by odrabiały lekcje, chodzić do pracy.

Oglądając belgijski film "Moska, Belgia" ani przez chwile nie ma się wrażenia, że oto znajdujemy się tęczowej bańce mydlanej, w wymyślonym świecie pięknych domów, pięknych ulic, pięknych ciał. Tytułowe miasteczko Moskwa wygląda jak każde inne średnie miasto. Główną atrakcją jest tu mały bar, a resztę krajobrazu wypełniają supermarkety, blokowiska i urzędy pocztowe, otoczone przez betonową sieć dróg i górujące nad wszystkim wiadukty.

W tym szarym i nieciekawym miejscu o miłość nie zabiega żaden Maciej Zakościelny ani żadna Julia Roberts. Odtwarzający główne role Barbara Serafian i Jurgen Delnaet nie są wycięci z żurnala. On jest blady, ma mocne zakola, ona w lustrze patrzy ze smutkiem na swoje obwisłe piersi.

Belgijski reżyser nie koloryzuje, nie próbuje uwznioślać ani uczucia między Matty i Johnnym, ani ich samych. Nie jest też tak, że nawet jeśli zejdą się ze sobą to będą dalej szli przez życie jak przez łąki umajone, że nauczą się czegoś na swoich błędach. I może dlatego ten uśmiech, który w końcu pojawia się na twarzy Matty, jest w filmie "Moskwa, Belgia" tak cenny. Niełatwo go było z siebie wykrzesać, nie wiadomo czy zostanie na zawsze albo chociaż na długo.

(http://www.stopklatka.pl/film/film.asp?fi=40598&sekcja=recenzja&ri=6320)

KENNA McHUG, Screenhead

Film jest określany jako komedia dramatyczna. Powaga przeważa jednak nad śmiechem. Reżyser, Christophe Van Rompaey, sprawnie prowadzi akcję i umiejętnie ukazuje jak dwoje zmęczonych życiem ludzi potrafi doprowadzić siebie nawzajem do pasji.

(http://www.screenhead.com/reviews/moscow-belgium/)

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Moskwa, Belgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy