Reklama

"Mój Nikifor": ROZMOWA Z KRZYSZTOFEM KRAUZE

NIKIFOR NIOSˇCY ZWYCIĘSTWO

Dlaczego zainteresował się Pan postacią Nikifora?

Po „Długu” miałem poczucie, że pora znaleźć nową perspektywę spojrzenia na świat – przejść na „słoneczną stronę ulicy”. Przez ostatnie lata umacnia się we mnie przekonanie, że trzeba patrzeć i żyć na „tak”. Nikifor dawał taką szansę... Jego życie to zwycięstwo w najczystszej postaci.

Podobno było aż czternaście wersji scenariusza.

W pewnym momencie przywiązaliśmy się, z Joanną Kos - współautorką scenariusza - do pomysłu filmu nowelowego. Pięć historii opowiadało o ludziach, którzy kupili obrazki Nikifora i to zdarzenie odmieniło ich życie. Akcja toczyła się od współczesności do ’45 roku. Była efektowna, ale gubiła wiele z Nikifora. Były też inne pomysły. Od realizmu magicznego, do skrajnego weryzmu.

Reklama

Ostatecznie skupił się Pan na ostatnich latach życia Nikifora.

To czas, kiedy życie Nikifora nabrało największego przyspieszenia. Z pogardzanego malarza, znanego w Krynicy ze swoich obrazków, których nikt nie cenił (kryniczanie doradzali kuracjuszom – „proszę tego nie kupować, my tego za darmo nie bierzemy”), stał się światowym nazwiskiem. W tym czasie, też spotkał Mariana Włosińskiego, młodszego o trzydzieści lat malarza, który zaopiekował się nim. Wręcz uratował mu życie. Ta historia tak nas poruszyła, że uczyniliśmy z niej osnowę fabularną filmu. Wreszcie, to też jest nie bez znaczenia, mam sentyment do lat sześćdziesiątych. To moje dzieciństwo. Myślę, że nie jestem osamotniony. Tych, którzy przyjdą do kina spotka niespodzianka. Piosenki z tamtych lat. A na koniec Niemen z 1967 roku. „Dziwny jest ten świat”. Niemen i Nikifor, przy wszystkich różnicach mieli wiele wspólnego. Byli obcy, inni, wyśmiewani. Obaj odważni i nieustępliwi. Wielcy artyści. Kiedy pierwszy raz podłożyliśmy tę piosenkę, był to pomysł Krzysia Ptaka (operatora), przeszedł nas dreszcz. To zaśpiewał Nikifor. Wyśpiewał cały swój ból i swoją prostą optymistyczną wiarę.

O czym, z pańskiej perspektywy, jest ten film?

O geniuszu i poświęceniu. I sensie poświęcenia. Kiedy spotykamy po raz pierwszy Mariana Włosińskiego, jest sfrustrowanym plastykiem w Domu Zdrojowym, takim od transparentów, pogrążonym w kryzysie twórczym. Właśnie otrzymał propozycję awansu, przeniesienia do Krakowa, na odpowiedzialne stanowisko w Wydziale Kultury. Od niego będą zależały losy malarzy. On będzie decydował, kto jest artystą, a kto nie. Będzie mógł zorganizować własną wystawę. Dla frustrata to bardzo pociągające. Faustowska sytuacja. I wtedy wkroczył przypadkowo w jego życie Nikifor. Wszedł do pracowni Włosińskiego na chwilę, został przez siedem lat. Kiedy okazało się, że ma otwartą gruźlicę, zamknęły się przed nim wszystkie domy w Krynicy, powszechnie palono jego obrazki. Włosiński pozostał mu wierny, choć praca pod jednym dachem z gruźlikiem była w tamtych latach obarczona wielkim ryzykiem. Tym bardziej że miał rodzinę. Włosiński zapłacił za to osobistym dramatem. A mimo wszystko, opieka nad Nikiforem przemieniła jego życie na „tak”. Odnalazł wewnętrzny spokój. Zaczął malować. I to dobrze malować. Jest takie powiedzenie: „To co ofiarujesz - zachowasz, to co zatrzymasz - stracisz”. Taki jest sens poświęcenia, ofiary.

W „Moim Nikiforze” zadaje Pan pytanie – czym jest talent, a czym szaleństwo?

Nikifor został hojnie obdarzony talentem – ten kaleka, z językiem przyrośniętym do podniebienia, przytępionym słuchem i nikczemną posturą, miał wielką wewnętrzną wolność. Nigdy nie miał dylematów czy to, co robi, komuś się podoba, czy nie. Większość ludzi na pewno uzna postawę Nikifora za szaleństwo. A może to my jesteśmy szaleni z naszym nigdy nie zaspokojonym pragnieniem akceptacji? Marnotrawimy czas mizdrząc się do świata, nadskakując mu, goniąc za swymi ambicjami. I co po nas pozostaje? Wydeptana ścieżka wokół własnego grobu i złe wspomnienia.

Wolność Nikifora polegała także na jego artystycznej bezkompromisowości.

Najwyższy wymiar sztuka zyskuje dopiero wtedy, kiedy uwalniamy się od własnego „ja”. Wtedy nie istnieją tzw. „błędy”. Nikifor nigdy niczego nie poprawiał, nie znał gumki. Trzeba usunąć to „ja”. Zdobyć się na bycie „nikim”. Pełnię sztuki osiąga się tą sama drogą jak pełnię człowieczeństwa. Tylko kiedy porzuci się „ja”, można rozpoznać w drugi człowieku siebie samego. Odwaga „bycia nikim” to jeden z głównych tematów naszego filmu. To jest lekcja, która bierze Włosiński. Na tym polega jego duchowa przemiana. Od „ja”, do „nikt”. Od brać do dawać. Włosiński wraz z otwarciem serca otrzymuje wolność.

Film ostatecznie został zatytułowany „Mój Nikifor”? „Mój” – tzn. czyj?

Włosińskiego. To Nikifor widziany jego oczami. Poprzez jego doświadczenie. Jego osobiste dramaty i jego duchową przemianę. Także przemianę jako artysty. A była to ciernista droga. Nikifor, choć żebrak, wkroczył do pracowni Włosińskiego jako mistrz malarski. Stanął przed planszą, którą malował Włosiński, machnął ręką i powiedział: Nie umie malować! Włosiński potraktował go jak czubka. Przy drugiej wizycie Nikifora przyniósł swoje obrazki, pokazał i oświadczył: Nikifor nauczy malować. Włosiński przeszedł długą drogę od urażonej ambicji, przez zazdrość. Przeszedł przez wszystkie piekła, które odwiedza artysta. Aż wreszcie osiągnął spokój. Pod koniec życia Nikifor uznał, że Włosiński umie malować. Osiągnął wtajemniczenie.

Nikifor namalował, jak się oblicza ponad czterdzieści tysięcy obrazów.

W tej liczbie kilkaset zawdzięczamy z pewnością Włosińskiemu. Jego opiece nad Nikiforem. Patrząc na to przewrotnie - pan Marian mam nadzieję za to się nie obrazi- być może są to „jego” najważniejsze obrazy. Te namalowane ręką Nikifora. Moje własne doświadczenie podpowiada mi, że to wielka pycha mówić „mój film”, „mój obraz”. Na film, czy obraz składa się tyle zaskakujących okoliczności, że tylko Pan Bóg ma prawo czuć się jedynym autorem.... W historii malarstwa znane są obrazy malowane kilkaset lat (średniowieczne gruzińskie ikony). Gdzie tu autorzy? Nie ma malarzy, są tylko obrazy. Nawiasem mówiąc, nawet ikony Rublowa są mu tylko przypisywane. Obsesyjne podpisywanie się zawsze i na wszystkim (nawet cudzym), przyszło później, z Zachodu Europy, wraz z renesansem.

Jak wyglądał przeciętny dzień Nikifora?

Przez pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat malował średnio po trzy obrazki dziennie. Większość zaginęła, została spalona, albo zniszczona. Nikifor wstawał rano, pluł wodą na palce, mył oczy i wędrował z kasetą malarską do Krynicy (mieszkał w Krynicy Wieś). Zaczynał od żebrania. Obchodził z listem proszalnym kuracjuszy na deptaku, albo w pijalni. Następnie siadał na murku przed Nowymi Łazienkami i malował, to co poprzedniego dna w domu narysował. Na murku dokonywał też swoich transakcji. Wartości pieniędzy nie znał, najchętniej brał bilon. Po południu schodził z murku, dreptał do drzwi pensjonatowej kuchni, gdzie wystawiano mu (albo i nie) miskę ciepłej zupy i wracał do domu. Siadał do stołu i znowu rysował. Tak przez cały tydzień, tylko w niedzielę nie pracował. Niedziela była dla Pana Boga. Ubierał się wtedy w czarny garnitur i szedł do cerkwi. Czytać nie potrafił, więc modlił się z własnoręcznie narysowanej książeczki do nabożeństwa.

Twórczość Nikifora jest mocno osadzona w tradycji malarstwa cerkiewnego.

Nikifor był Łemkiem (nazywał się, jak dowodzą ostatnie badania: Epifan Drowniak), grekokatolikiem. Od dzieciństwa chodził do cerkwi, jego matka żebrała właśnie pod cerkwiami. Do końca życia pozostał człowiekiem głęboko uduchowionym, żył na pograniczu dwóch światów. Realnego i metafizycznego. Nie była to ze strony Nikifora żadna artystyczna poza – on zwyczajnie tak postrzegał świat. Dla niego byt metafizyczny był jedynym realnym bytem. Gdyby na jego oczach ktoś zmartwychwstał, przyjąłby to bez zdziwienia. Kiedy domorośli artyści podglądający jego pracę na krynickim deptaku krytykowali go, kiedy się z niego naśmiewano, zupełnie się tym nie przejmował. Zmartwił się jednak, kiedy ktoś, półżartem, powiedział, że święci na jego obrazkach są mało eleganccy. Na następnych pracach jego święci mieli białe, czyste koszule i krawaty. Robił to dla Boga, nie dla ludzi. Przejmował się sacrum, profanum traktował jak zło konieczne.

Związek Nikifora z malarstwem cerkiewnym, to nie tylko forma, symbolika, czy temat. To jest związek głębszy. Na poziomie postawy: moralności i wiary. W okolicach siódmego i ósmego wieku ukształtowały się zasady postępowania malarza ikon przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie. Jest to dziewięć zasad spisanych w osiemnastym wieku. Nikifor z pewnością nie znał ich. A jednak, żył i malował zgodnie z nimi. Oto kilka z przykładów.

- Módl się przed rozpoczęciem pracy – daruj swym winowajcom. (Niedzielne wizyty w cerkwi były Nikifora modlitwą przed tygodniem wytężonej pracy. Nie nosił w sercu długo urazy).

- Pracuj nad każdym szczegółem jakbyś pracował przed samym Bogiem. (Nikifor tylko tak potrafił pracować. Z zegarmistrzowska dokładnością, cierpliwością i uporem).

- Unikaj zbędnych słów i zachowaj ciszę. (Słuchał radia, ale w czasie pracy milczał).

- Modlitwy kieruj do tego świętego, którego malujesz. Nie rozpraszaj umysłu, a święty będzie blisko ciebie. (Gadał ze swymi świętymi, był z nimi na „ty”).

- Gdy masz wybrać kolor, wyciągnij z głębi swego serca rękę do Boga i spytaj go radę. (Dajemy temu w filmie świadectwo w scenie wspólnego malowania Nikifora z Włosińskim).

- Nie bądź zazdrosny o pracę swego bliźniego. Jego powodzenie należy również do ciebie.(Nikifor mógł „sprzeczać się” z czyjąś twórczością, ale nie znał zazdrości. Jest to zasada, według której zbudowaliśmy w filmie osobowościową przemianę Włosińskiego).

- Niech twoja ikona będzie poświęcona przez umieszczenie jej na ołtarzu. Pierwszy się przed nią pomódl, nim ja przekażesz innym. (Nikifor obwieszał się świętymi, wierzył w ich opiekuńczą, sprawczą moc).

Na obrazach Nikifora święci pływają łódkami, jeżdżą dorożkami, spacerują po deptaku, ramię w ramię z mieszkańcami Krynicy i kuracjuszami sanatorium. Malarstwo Nikifora było świadectwem porządku świata, któremu ufał.

Nikifor widział własną słabość wobec otoczenia i przywoływał Niebo na pomoc. Obrazy miały mu pomoc zapanować nad rzeczywistością. Przedmioty malowane przez niego to talizmany, a nie odwzorowanie rzeczywistości. One mu pomagały żyć. Były zaklęciami. Uważał - było to głębokie, starotestamentowe przekonanie - że jeżeli coś zostanie namalowane, to się urzeczywistni, urealni. W Biblii czytamy, że „na początku było słowo”, Nikifor był przekonany, że „na początku był obraz.” Malował stację, żeby pojechać, most, żeby przejść. Malował coś, co powinno być, bo było dobre. To biała magia malarstwa. Albo, jak kto woli, współczesna teoria wizualizacji. W filmie zaznaczamy to kilkakrotnie. Nikifor maluje żonę Włosińskiego tyłem, bo chce, żeby wyszła z pracowni i nie przeszkadzała. I ona wychodzi. Nie tylko z pracowni, ale z życia Włosińskiego. A kiedy pod koniec życia maluje ją przodem, ona wraca.

Włosiński, po rozstaniu z rodziną, maluje dziecięce zabawki. Stoją na sztalugach w ostatniej pracowni, w 1967 roku. Dla kogoś to po prostu tęsknota, dla nas tęsknota i biała magia Nikifora. Owo wtajemniczenie, którego dostępuje Włosiński.

Najlepsze dzieła Nikifora pochodzą z lat dwudziestych i trzydziestych.

Najpiękniejsze obrazy pochodzą z czasu, gdy mieszkał w stajni. Te czasy wspominał też najlepiej. Prawdziwa bieda i choroba zaczęła się wraz z deportacją Łemków (Akcja „Wisła”). Łemkowie, choć nie cenili wówczas swego przyszłego bohatera narodowego, ale wyciągali pomocną rękę, dawali dach nad głową, a w niedzielę nawet kawałek mięsa w zupie. Sam został także deportowany. Na wieś, na Pomorze. Ale uciekł. Wrócił do Krynicy, bo nie mógł żyć na wsi. Na wsi nie było domów, które malował. Wracał prawie rok, głównie na piechotę. Kiedy w latach sześćdziesiątych pojawiali się pierwsi poważni kupcy jego obrazów, zaczął się spieszyć. Sam czuł, że nie maluje już tak dobrze, jak dawniej.

Sprawy doczesne niewiele dla Nikifora znaczyły – podobno lubił słuchać radia.

Jeżeli tylko była taka możliwość słuchał dwóch odbiorników jednocześnie. Pod koniec życia miał trzy radia lampowe i dwa tranzystorowe. Przypuszczam, że radio miało w sobie dla niego coś matafizycznego. Było transmisją nie z tego świata. Może traktował je jak jeszcze jeden głos w swojej głowie.

Pod koniec życia, kiedy był już bardzo chory, Nikifor zyskał wreszcie sławę.

Nikifora odkrywano w Polsce kilkakrotnie. Najpierw, przed wojną – odkryli go kapiści i zawieźli jego obrazki do Paryża, po wojnie – dla Polski i świata - małżeństwo Banachów.

Pod koniec życia był tak samo popularny jak gwiazdy sportu i estrady. Zaispirował Gałczyńskiego, Harasymowicza, Herberta. Zespół „NO TO CO” nagrał o nim piosenkę. Do dziś miał około trzysta wystaw w kraju i zagranicą. Jest zaliczany do piątki najwybitniejszych „naiwnych” w historii malarstwa.

Istnieje obszerna literatura na jego temat. Pierwszy tekst napisał, w 1938 roku, Jerzy Wolff w „Arkadach”, po wojnie przyszły cztery książki Banachów. Pisali o nim: Jan Józef Szczepański, Władysław Rymkiewicz, Juliusz Kydryński, Janusz Osęka, wielokrotnie na łamach „Sztuki Ludowej” – Aleksander Jackowski. Począwszy od lat sześćdziesiątych pojawiły się teksty Łemków, którzy zaczęli nadrabiać stracony dystans i dopominać się o łemkowskość Nikifora. Powstał obszerna literatura w języku ukraińskim. Bibliografię o Nikiforze, do czerwca 1995 roku, podaje to za Tadeuszem Zagórzańskim, oblicza się na przeszło 1000 tekstów. Za życia Nikifora powstały trzy filmy poświęcone jego twórczości, około dziesięciu programów telewizyjnych, kilkanaście felietonów w Polskiej Kronice Filmowej.

W roli Nikifora oglądamy Krystynę Feldman.

Przyszło nam to głowy w Krynicy. Zbieg okoliczności sprawił, że w tym samym czasie w Krynicy przebywała Krysia. Grała w „Bożych skrawkach” Jurka Bogajewicza. Wystarczyło przejść 200 metrów. Wybraliśmy się wspólnie, pan Marian Włosiński, Joanna i ja. Kiedy pan Marian zobaczył Krysię, szepnął: „Oto Nikifor”. Krysia „odziedziczyła” po Nikiforze nie tylko posturę i gesty. Podobieństwo fizyczne przełożyło się na podobieństwo mentalne. Krysia ma bowiem własną, bardzo konsekwentną wizję ludzi i świata, skrystalizowaną hierarchię wartości – jest bezkompromisowa i skromna. Później dowiedzieliśmy się, że żyje też trochę jak Nikifor: nie ma pralki, lodówki. Ma tylko to, co jest niezbędnie potrzebne do życia. A wymagania ma znacznie mniejsze niż każdy z nas. Krysia, może to najważniejsze, jak Nikifor, jest głęboko wierząca.

To pierwsza główna rola filmowa Krystyny Feldman, którą nazywa się często „królową epizodu” w polskim kinie.

Z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że Krysia stworzyła kreację. Ona niosła Nikifora w swoim sercu, w każdym geście. Nie miała na planie własnych myśli, była i zachowywała się jak Nikifor.

A jak pani Feldman znosiła uciążliwości produkcyjne?

Znakomicie. Ma ogromne poczucie humoru, jest młoda, dużo młodsza od nas. Ma 84 lata, przeszła wojny i wszystkie możliwe biedy, a jest pełna optymizmu, radości. Nigdy nie była w szpitalu. Aż do tej wiosny. Podczas przerwy w zdjęciach została napadnięta, przeszła operację biodra. W półtora miesiąca później już była na planie. Lekarze twierdzili, że tak szybkie wyzdrowienie było możliwe tylko dzięki jej pogodnemu usposobieniu. Krysia mówi, że dzięki temu wypadkowi lepiej poznała Nikifora, bo poznała bezradność, zależność od innych, ból.

Na zdjęciach archiwalnych Nikifor i Feldman są w zasadzie nie do odróżnienia.

Istnieje sporo materiałów filmowych oraz zdjęć dokumentujących postać Nikifora. To bardzo pomogło naszej charakteryzatorce, Marysi Dziewulskiej. Charakteryzacja Krysi każdego ranka trwała przeciętnie półtorej godziny: od zarostu, włosów w uszach, po układanie fryzury. Zmiana rzeczywiście była tak niewiarygodna, że po rozcharakteryzowaniu, jeszcze przez kilkanaście minut myśleliśmy o Krysi jak o Nikiforze.

Z rolą Mariana Włosińskiego zmierzył się Roman Gancarczyk, znakomity, ale głównie teatralny, aktor krakowski.

Roman Gancarczyk pojawił się na zdjęciach próbnych w Krakowie, startował do jednej z ról drugoplanowych, ale nagle odkryliśmy w nim idealnego odtwórcę roli Mariana Włosińskiego. Romek znakomicie potrafi wypełnić ciszę. I dokonał wielkiej sztuki – jako postać przechodzi wiarygodną przemianę. To wymaga wielkiej świadomości i dojrzałości. Nie tylko aktorskiej. Tak się gra, jak się żyje. A nie odwrotnie. Do tej roli Romka przygotowało życie. Na dodatek okazało się, że trafem losu, Romek skończył rok architektury i jest uzdolnionym grafikiem. Jakby powiedziała Krysia Feldman: „Nikifor tym wszystkim tak pokierował”.

W Pana filmie w ogóle jest dużo ciszy, przestrzeni, spokoju.

Wydaje mi się, że przyszło znużenie szybkim kinem, że jest w nas potrzeba przyjrzenia się światu uważniej, dłużej. „Mój Nikifor” jest filmem spokojnym. Tak jak spokojne jest malarstwo Nikifora. Delikatne, stonowane, oszczędne w środkach. Operator, Krzysztof Ptak, wykreował świat w nieruchomych kadrach, z kilkoma zaledwie jazdami kamery. W filmie, nieprzypadkowo, pojawiają się pewne kolory, specyficzna kompozycja, figuratywność i symetria, bezkresne pejzaże. Złapaliśmy się na tym, że postępujemy dokładnie tak, jak Nikifor. Zanim narysował dom, obchodził go ze wszystkich stron. My, zanim postawiliśmy kamerę, też. A ja nawet... „prosiłem o kolor”.

W „Długu” (’99) pokazał Pan okoliczności, które nawet najlepszych ludzi zmuszają do robienia rzeczy najgorszych, w „Moim Nikiforze” przeciwności uszlachetniają, stają się wewnętrzną siłą Artysty.

Imię Nikifor pochodzi greckich słów: „nike” i „foros” – „niosący zwycięstwo”. Nikifor nie poświęcił nawet pięciu minut na promocję swojej twórczości, a trwale zapisał się w historii światowego malarstwa. Przyjął postawę, która jest wyzwaniem dla każdego artysty. Claudel napisał: „Nic nie dorówna życiu pokornemu, nieświadomemu, upartemu”. To zdanie mogłoby być mottem naszego filmu.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Mój Nikifor
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy