"Mniejsze zło": WYWIAD Z JANUSZEM MORGENSTERNEM
Sukcesem jest dobrze dobrać ludzi, z którymi się pracuje"
Rozmowa z Januszem Morgensternem, reżyserem i współautorem scenariusza
Po latach powraca Pan na ekran filmem zrealizowanym na podstawie prozy Janusza Andermana. Co Pana skłoniło do nakręcenia tego obrazu?
Janusz Morgenstern: Ja po prostu zawsze chciałem mówić o tym, co jest prawdziwe i leży w kręgu mego zainteresowania. Chodzi o to, żeby nie szukać jakiś drętwych argumentów, aby je potem za wszelką cenę uzasadniać tylko móc ustosunkować się do postawionej w filmie tezy. Moją zasadą jest tworzyć kino, które powoduje takie napięcie, że nie można oderwać od tego wzroku. Tym się też kieruję przy wyborze projektu. Musi być to coś, co będę mógł dać widzowi i co jest dla mnie interesujące.
Czy w takim razie oczekiwanie na przyjęcie przez widzów jest dla pana czymś niepokojącym?
Biorąc pod uwagę mój ulubiony film "Do widzenia do jutra" czy ostatni, "Mniejsze zło" widać, jak różnią się one od siebie. Za każdym razem starałem się odkrywać coś nowego. Opowiadać inną historię. Przy tym "Do widzenia..." nie od razu wszystkim się podobało. Młodzież ten film kupiła, starsi już mniej. Po latach jednak jest on doceniany, a nawet uważany za kultowy. Przyjęcie może być więc różne, ale wszystko może się też w międzyczasie zmienić.
Obecny film to wartko opowiedziana historia, którą dobrze się ogląda. Wydaje się mieć on spory potencjał na solidną widownię?
Nie mam nic przeciwko temu, że ktoś robi rzeczy komercyjne. To jego sprawa. Poza tym to też jest potrzebne. Tymczasem rozdźwięk moich filmów jest bardzo obszerny. "Mniejsze zło" różni się wyraźnie nie tylko od "Do widzenia do jutra", ale też "Trzeba zabić tę miłość" czy "Życie raz jeszcze". W swoim najnowszym filmie bardzo wiele zmieniłem w stosunku do książki. Jest to bardzo gęsty tekst, mocno opisowy. W scenariuszu skróciłem okres rozgrywania się akcji. Sama historia natomiast wydała mi się niezwykle ciekawa. Miałem tu okazję zrobienia bardzo wielu swoich scen, przeze mnie, a nie przez kogoś innego, wymyślonych.
Robienie filmów dziś, a dawniej?
Większość moich projektów było ocenzurowanych. Dlatego nie robiłem zbyt wielu filmów. W końcu, po kolejnych odrzuconych scenariuszach zrozumiałem, że w ten sposób przegrywam. Wtedy praca była też inna. Współpracowaliśmy ze sobą, dzieliliśmy się spostrzeżeniami, co do obsady, ekipy, tekstów. Toczyła się wówczas nieustanna burza mózgów. Munk, Wajda, Kutz, Kawalerowicz czy Konwicki i paru innych mocno się wspieraliśmy, aby przebrnąć przez tamtą nomenklaturę. Ale i tak był to naprawdę dobry okres naszego kina. Mieliśmy dużo czasu, były też pieniądze, kręciło się filmy. Dziś jest już inaczej. Obecna produkcja to ciągły pośpiech.
Pana powrót na plan.?
Każdy film jest trochę inny. Zawsze pojawi się coś, co zaskakuje. Takie jest też "Mniejsze zło". Sukcesem jest dobrze dobrać ludzi, z którymi się pracuje. Na przykład w przypadku muzyki, moje pierwsze filmy robiłem z Komedą. Potem on wyjechał do Stanów, ale ja dalej miałem swoje wyobrażenie o muzyce więc musiałem dobrać kogoś takiego, kto będzie mi bliski w tym, co robi. Stąd też w obecnym filmie autorem muzyki jest Michał Lorenc.
Jego kompozycje przypominają ten charakter utworów Komedy tak, jak Pana film przywołuje najlepsze lata Polskiej Szkoły Filmowej.
Cała linia dramaturgiczna, to jak zmieniłem bohatera, było efektem warunków pod jakimi robiłem ten film. Wiele rzeczy było dla mnie nie do przyjęcia, dlatego nie mogłem zrobić tego obrazu w ciemno. Musiałem to dostosować do swojej wrażliwości i wyobraźni. Nawet na planie zdarzało mi się coś zmieniać. Zależało nam na czystości każdego słowa czy zdania. Na co dzień nie mogę słuchać tych bluzgów, ma się tego normalnie dosyć. Zależało mi też na zindywidualizowaniu tego bohatera. Istotne są przecież jego relacje z kobietami. Również koniec wymagał osobnego podejścia, na który było wiele pomysłów.
"Mniejsze zło" przywodzi na myśl obrazy z nurtu kina moralnego niepokoju. Czy dziś nie jest ono tym bardziej aktualne?
Niestety nie mogę się do tego ustosunkować. Nigdy nie byłem wielkim admiratorem kina moralnego niepokoju. Po prostu nie jest to kierunek, który mnie interesował.