"Milion dolarów": WYWIAD Z REŻYSEREM
Dlaczego tak długo kazał Pan czekać na swój kolejny film?
Byłem za granicą. Założyłem w Austrii uczelnię i robiłem filmy ze swoimi studentami. Dwa lata temu wróciłem do Polski. Najpierw przyglądałem się tej mojej nowej ojczyźnie. Przez długi czas nie mogłem się w niej odnaleźć. Dlatego postanowiłem zrobić film o nowych Polakach, nowym kraju, nowych zabawach tych ludzi, nowych problemach, o tym, jacy są dzisiaj. Ludzie mają się śmiać. Zresztą ta komedia jest szczególnie zbudowana. Umówiliśmy się z aktorami, że nie będziemy grali tak, jak zwykle gra się w komedii, nie będzie min. Aktorzy mają zachowywać się jak w normalnym życiu. To sytuacja, w której się znajdą, doprowadzi ich do absurdu. Każdy ich wybór może okazać się zły i wprowadzić ich w nowe tarapaty.
Skąd pomysł na "Milion dolarów"?
Z życia. Ta historia wydarzyła się w Sopocie. Pewna kasjerka z banku, kobieta miła i uczciwa, zauważyła "bezpański" milion i postanowiła się nim zająć. Na takie pieniądze musiałaby pracować 120 lat! Była kasjerką, więc umiała kalkulować i wyszło jej, że może ponieść takie ryzyko. Nagle pojawiła się szansa, żeby się wzbogacić. O tym jest ten film.
W tę kasjerkę wcieliła się Kinga Preis. Czy od początku wiedział Pan, że ona zagra tę rolę?
Ta rola była dla niej pisana. Widziałem ją w kilku innych filmach, widziałem jak ogromne ma możliwości i bardzo chciałem z nią pracować.
Jak było z resztą obsady?
Pawełka szukałem długo. W samym Wrocławiu obejrzałem koło 800 młodych ludzi. W końcu zdecydowałem się na Kubę Gierszała. Bardzo bym również chciał, żeby ludzie zobaczyli, co potrafi Karolak, kiedy jest dobrze obsadzony. To jest aktor całą gębą, ale szczęście aktora zależy od tego, kto go i w czym obsadzi oraz jaki tekst dostanie. Myślę, że to jest Tomasz Karolak, na którego czekaliśmy.
W filmie pojawią się też nowe twarze - Hanna Konarowska, Joanna Kulig...
Piekielnie zdolne dziewczyny. Czysty talent. I w dodatku jakie ładne! Kiedy oglądaliśmy materiał na taśmie montażowej pytali mnie: skądś ty wziął takie laski?
A w głównej roli... walizka pieniędzy.
Walizka pieniędzy jest symbolem bardzo prostego marzenia. Dlatego gramy w totolotka, dlatego idziemy na całość w życiu. Dla "grosza marnego" robimy często świństwa.
Pana filmy słyną ze znakomitych obserwacji rzeczywistości. Świat Pana smuci czy bawi?
I tak i tak. Ale chcę się pocieszyć, kiedy jest mi smutno. Zawsze lepiej śmiać się niż płakać. Poza tym nie lubię smutnych filmów. Mam tego na co dzień dookoła po uszy! Są filmy, z których wychodzi się zadowolonym, rozładowanym i są takie, z których wychodzi się wściekłym. Ja chcę wyjść z kina jako odrobinę lepszy człowiek.
Wyniki Box Office'ów pokazują, że Polacy też chcą komedii.
Bo dobrych komedii jest mało. To bardzo trudny gatunek. Od strony czysto realizacyjnej, warsztatowej dramat robi się z lewej ręki. Natomiast komedia wymaga matematycznej precyzji. Trzeba przewidzieć reakcje ludzi, wyczuć czy się będą śmiali i w którym miejscu pojawi się śmiech. To bardzo skomplikowana i mozolna praca. Dlatego ci, co robią komedie, są na ogół smutni i zestresowani, natomiast ci, którzy robią dramaty, kasują pieniądze i idą na wino.
Czy to znaczy, że przy tej realizacji nie było miejsca na przypadek?
Bywa tak, że napisany tekst bardzo dobrze brzmi w dzień słoneczny, ale kiedy pada, to ten sam dialog już nie pasuje. Zapis filmu to tylko nuty, które można wykonać na różne sposoby i w różnym tempie. Na planie bardzo dużo rozmawiam z aktorami. Sprawdzamy, co im przeszkadza. Słowo, przecinek, a może cała sytuacja jest fałszywa? Czasem trzeba coś usunąć, czasem coś dodać, a czasem nawet zmienić całą sekwencję.
Jak sprawdzili się przy tej metodzie aktorzy?
Pierwszy raz w życiu byłem w sytuacji, kiedy w trakcie montażu coraz bardziej lubiłem aktorów. Na ogół jest odwrotnie - tu aktor odstawił szklankę inaczej niż w poprzednim ujęciu, tam źle zagrał i trzeba wyciąć. Często przerzuca się odpowiedzialność na aktorów i w trakcie montażu się ich nie lubi. Tym razem miałem odwrotne uczucie. Świetnie nam się razem pracowało. Nie było żadnych napięć, często zaskakiwali mnie na planie.
Czym?
Czasami musieli grać w tak ryzykownych i bardzo "odjazdowych" scenach, że sam wahałem się, czy im to zaproponować. A oni, nie dość, że poszli na te wszystkie numery, to jeszcze proponowali więcej! Jestem im za to ogromnie wdzięczny.
W filmie można usłyszeć największe polskie przeboje lat siedemdziesiątych...
Lat siedemdziesiątych? To są piosenki, które do dzisiaj są grane na wszystkich zabawach. Byłem ostatnio na Sylwestra w jednym z mazurskich hoteli, gdzie bawi się taka prawdziwa, proszę Pani, "Polska" - ludzie, którzy się dorabiają ciężką pracą i przyjechali zabawić się z żonami, z babciami, z dziećmi. Na początku był dance, hip-hop, inne międzynarodowe kawałki i sztywna atmosfera. Wreszcie jakiś rzemieślnik z Radomia podszedł do orkiestry, coś im podszepnął, sięgnął do kieszeni i zaczęli grać te kawałki. Jak sala poszła w taniec! Jaka była zabawa! Pomyślałem - ja też tak chcę. I użyłem tych utworów w filmie.
"Tylko dens dziś ma sens"?
A nie? Podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękami.