"Miasto słońca": WYWIAD z ASGEREM LETHEM
(fragmenty wywiadu Larsa Movina dla DFI FILM Magazine #53)
Dlaczego wybrałeś Haiti na miejsce swojego filmu?
Historia Haiti jest jak zacięta płyta. Ciągle wraca w to samo miejsce. Te same rzeczy wydarzają się w tę i z powrotem. To tutaj tak zwyczajne, że wprost ciężko w to uwierzyć. Powstanie najczęściej wybucha w Gonaives, mieście na północ od Port-au-Prince. Kiedy cąły ten karnawał zaczyna się kręcić, wiadomo że prezydent, lub ktokolwiek inny sprawujący władzę, będzie musiał opuścić państwo. Było też pewne, że rebelia, która wybuchła na przełomie 2003-04 roku w Gonaives doprowadzi wszystko do jakiegoś wyraźnego końca. Wiedziałem, że jeżeli tylko uda mi się uzyskać dostęp do szefów "Duchów" w Cité Soleil, będę miał dobre tło wydarzeń i dramatyczną historię do mojego filmu. To czego potrzebowałem do zaspokojenia moich ambicji w opowiadaniu, to były mocne osobiste historie, rozgrywające się równolegle i w związku z dramatem politycznym. Wtedy zacząłem szukać bohaterów.
Znalazłeś ich, dwóch rywalizujących ze sobą braci i szefów gangów.
To było z gruntu szekspirowskie rozwiązanie: 2Pac, z poetyckimi inklinacjami, który chciał wydostać sie ze slumsów i zacząć tworzyć rap, i który utracił wiarę w Aristide'a oraz Bily, który bardziej przypominał Che Guevarę i szczerze walczył dla Aristide'a. Wokół nich toczyła się wielka polityczna walka o władzę pomiędzy prezydentem i jego ludźmi z jednej strony i rebeliantami z północy z drugiej strony. To była bezwzględna walka, mijał dzień za dniem i stawało się jasne, że 2Pac i Bily byli coraz bliżej śmierci, nawet jeśli żadne nie chciał naprawdę walczyć. Na szczycie wszystkiego pojawiła się jeszcze miłość. Obaj kochali tę samą dziewczynę!
Jak myślisz, z jakiego powodu pozwolili ci filmować?
Myślę, że zdawali sobie sprawę z tego, że niebawem zginą. To bardzo uniwersalna ludzka potrzeba, aby nie odejść bez pozostawienia jakiegoś śladu. Może uznali, że film daje im swoistą nieśmiertelność. Częściowo, mogli też wierzyć w to, że obecność ekipy filmowej zapewni im jakąś ochronę.
Co było najbardziej niebezpieczne w kręceniu w slumsach?
Najbardziej niebezpieczną rzeczą było chyba to, że byliśmy zdani na łaskę przywódców "Duchów". Gdyby zginęli w trakcie zdjęć, ta cienka linia osłony, jaką dzięki nim mieliśmy momentalnie by pękła i również my moglibyśmy zginąć. Poza tym, wielu członków bojówek brało crack i inne narkotyki, co czyniło ich zupełnie nieprzewidywalnymi. O takich rzeczach nie można jednak myśleć w trakcie zdjęć, bo wtedy nie można normalnie pracować. Skoro już o tym mowa, dodam że Milosz, współreżyser tego filmu, robił większość zdjęć w slumsach, podczas gdy ja I niesamowicie odważny duński operator Frederik Jacobi skupiliśmy się na poziomie politycznym i robiliśmy zdjęcia wokół płonącego Port-au-Prince, pełnego radośnie rozstrzelanych bojówek "Duchów". Milosz był zaprzyjaźniony z szefami gangu i mógł się poruszać z kamerą względnie swobodnie. Używanie kamery cyfrowej było dla niego nowością, ale przy jego talent i sposób patrzenia wniósł do filmu jakąś dziką obecność tego ukrytego świata.
Czy ta sytuacja odcisnęła jakoś na was swoje piętno?
Po tym jak Aristide rozpowszechnił plotkę, że ekipy pomagają inwigilować szefów gangów, postrzelono przynajmniej jednego reportera, a wielu innych zostało zamordowanych maczetami. Wsztko coraz bardziej przypominało Rwandę. Pod koniec lutego, Aristide opuścił kraj. Dziennikarze, z wolna zaczęli przenosić się ze swoich hoteli do naszego, który był wtedy najbezpieczniej położony. Rebelianci zbliżali się do naszego wzgórza i stawało się już tylko kwestią czasu, kiedy wpadną na to gdzie się chowamy a wtedy zniszczą cały nasz materiał. Nikt nie mógł opuścić kraju ani do niego wjechać. Niektórzy, niedoświadczeni dziennikarze pod wpływem stresu, uzależnili się od cracku. Kiedy w końcu udało mi się wydostać, wcale nie byłem pewien że jeszcze kiedyś tam wrócę.