"Mężczyzna idealny": SIMONA STAŠOVÁ O FILMIE
Rozmowa z odtwórczynią roli Jany, matki Laury, na podstawie materiałów producenta.
Jak by pani scharakteryzowała postać Jany, filmowej matki Laury?
Zaraz na początku, zupełnie jako pierwsza, przeczytałam książkę Viewegha. To zawsze jest wspaniałe, kiedy człowiek może przeczytać więcej materiałów, żeby zbliżyć się do postaci. A tam jest akapit, w którym pan Viewegh pisze tak: Z pewnością, drogie panie wiecie, co to są traumatyczne przezycia z dziecinstwa. Gdy miałyście dziesięć lat, w parku zaatakował was rozwścieczony doberman, a wy później przez całe życie panicznie boicie się psów. Albo jako dziecko dostawałyście na kaszel miód z cebulą, a potem już nigdy, za żadne skarby nie weźmiecie do ust cebuli. Moja mama ma podobne traumatyczne przeżycie – za młodu chodziła z dwoma Czechami – i do tamtej pory nienawidzi Czechów. Wszystkich. I tę właśnie rolę gram ja (śmiech).
Pani osobiście gardziła kiedyś czeskimi mężczyznami?
To szczególne, ale moim drugim mężem był Włoch, więc pewnie też jakoś podświadomie chciałam się wymknąć z tego czeskiego bajora, ale to było w 1986 roku, więc to miało jeszcze trochę inny kontekst. Ale faktem jest, że zawsze mi się podobali wszyscy ciemnoskórzy faceci, w których płynie południowa krew.
Jana jednak oprócz czeskich mężczyzn nienawidzi też czeskich pociągów i reklamówek. W tym też się pani z nią zgadza?
Z czeskimi pociągami nie mam żadnego problemu, bo koleją nie jeżdżę, a na reklamówki nie dam powiedzieć złego słowa, bo bym bez nich nie zrobiła zakupów (śmiech).
Co było dla Pani najtrudniejsze w odtworzeniu roli Jany?
Uwierzyć, że jestem dla cudzoziemców zniewalająca (śmiech).
Pośród reżyserów jest pani znana z doskonałego przygotowania do roli. Ponoć ma pani scenariusz popisany notatkami. Co w nich jest?
To ma związek z tym pierwszym pytaniem. Staram się wygrzebać, skąd się tylko da, wszystko, co tylko mogłoby mi pomóc tę postać zrozumieć. Znaleźć jej sposób myślenia. Czasem siedzę długie dni z reżyserem i zapisuję te pozorne drobiazgi, nad którymi później w domu myślę; kiedy indziej robię wypisy z literatury i szukam podobnego charakteru postaci, w teatrze poprawiam dramaturgów... Zawsze się bowiem znajdzie coś, czego mogę się złapać i co mogę do siebie przyciągnąć. To wszystko spowodowane jest tą niepewnością, którą w sobie mam i którą muszę zmniejszyć.
Który moment przy kręceniu był dla pani najtrudniejszy?
Najtrudniejsze było dla mnie studio, bo tam miałam wszystkie swoje kluczowe sceny. Choćby babska impreza, kiedy się opiję ze swoja córką i jej koleżanką i obgadujemy męskie plemię. Optymalnego ustawienia tej sceny szukaliśmy z Filipem Renčem długo. Mam nadzieję, że je znaleźliśmy i że się udało.
A który z kolei moment podczas kręcenia przysporzył pani najwięcej radości?
Oczywiście, najwięcej radości dał mi tydzień na Wyspach Kanaryjskich. Na swój sposób z tej przepięknej służbowej wyprawy żyję do dzisiaj. To był po prostu bonus, który rzadko kiedy dostaje się przy filmie. Tutaj było minus dwa, a my w cztery i pół godziny przylecieliśmy do trzydziestotrzystopniowego ciepła. Coś pięknego.
Według mnie postać Jany jest jak do tej pory pani największą filmową rolą. Czy czuła pani jakąś związaną z tym odpowiedzialność albo tremę podczas zdjęć?
Nawet nie. Wie pan, dopiero dzięki temu pytaniu uświadamiam sobie, że właściwie ma pan rację. Cholera, to dobrze, że o tym nie wiedziałam przed kręceniem, bo mogłoby się ze mną stać coś niedobrego.
Czym najbardziej zaskoczył panią Filip Renč podczas przygotowań i kręcenia filmu?
On jest zupełnie zwariowanym filmowcem, a to mi się podoba. Mogę polegać na jego guście i uwagach. Potrafi być niesamowicie nieprzyjemny, a z drugiej strony, kiedy wszystko idzie jak trzeba, potrafi być niezwykle szczęśliwy. Dla jego oczu po prostu lubię grać.
Już podczas prób bardzo pochlebnie wyrażała się pani o swojej filmowej córce, debiutance Zuzannie Kanócz. Jak pani myśli, w czym tkwi jej największa siła?
Kamera ja uwielbia. Z tym się trzeba po prostu urodzić. Kamera potrafi przeczytać wszystkie jej myśli. No i jest to przystępna dziewczyna – nie gra tak tylko dla siebie, ale tymi oczkami strzela, żeby się dobrze grało też partnerowi i wszystko jest w porządku.
Film już gotowy – co teraz sprawiłoby pani największą radość?
Jeśli nie będziemy gorsi niż książka, to już będzie dobrze, bo książka jest świetna.