"Metropia": WYWIAD Z REŻYSEREM
"Metropia" szwedzkiego graficiarza i filmowca Tarika Saleha jest jednym z najbardziej wyrazistych filmów roku; to animacja dla dorosłych, którą spokojnie można postawić w jednym rzędzie z "Walcem z Bashirem" i "Persepolis". Fabuła osadzona jest w Europie przyszłości i opowiada o sfrustrowanym pracowniku biurowym Rogerze (Vincent Gallo) i jego próbie ujawnienia szokującej, korporacyjnej konspiracji.
Czy możesz opowiedzieć nam o wykorzystanych przez siebie technikach animacyjnych? Zakładam, że to innowacyjne rozwiązania.
- Mój ojciec jest animatorem poklatkowym, wychowałem się w jego studiu. Obiecałem sobie, że nigdy w życiu nie zajmę się animacją - to zawód dla szaleńców! Ale oczywiście los sprawił, że zacząłem bawić się programem After Effects, który świetnie nadaje się do tworzenia kompozytów, lecz do animacji już nieco gorzej. Zaczęliśmy pracować nad techniką, która, mówiąc w skrócie, wykorzystywała ten program do celów, do których nie był przeznaczony. To dlatego ten film wygląda tak wyjątkowo!
- Pobawiliśmy się też trochę perspektywą - tło filmowaliśmy obiektywem 35mm, zaś bohaterów już przy użyciu kamery 70mm. Osiągnęliśmy dzięki temu specyficzną, oniryczną atmosferę. Wszystko wygląda znajomo, lecz ciągle masz wrażenie, że coś się nie zgadza.
W "Metropii" pojawiają się drobne ukłony w stronę innych filmów. Które z nich najbardziej cię zainspirowały?
- Nie znam filmowca, który nie czerpałby inspiracji z "Łowcy androidów" - to obłędny film! Wplotłem też do "Metropii" trochę Hitchcocka. Uwielbiam konspiracje, a nikt na świecie nie potrafi snuć historii o nich tak dobrze, jak Hitchcock. Zawrót głowy to jeden z najlepszych filmów wszech czasów. Do dziś kocham się w Kim Novak.
- Ale Metropia była inspirowana głównie Kafką, Orwellem i sztuką - zwłaszcza malarstwem holenderskim. Spodobał nam się pomysł umieszczenia źródła światła wewnątrz postaci, tak że w filmie wygląda to prawie, jakby miały w głowach żarówki. To bardzo mroczny świat, rozświetlany blaskiem bijącym z twarzy bohaterów.
A dlaczego zniekształciłeś ich rysy twarzy?
- Bardzo mi zależało, by mieli wymowne oczy. W animacji gra aktorska zwykle jest przerysowana, każdy gest potwornie wyolbrzymiony. Jedną z ciekawszych cech ludzkich jest to, że oczy często zdradzają myśli i uczucia danej osoby - chciałem, by w moim filmie znalazły się takie niuanse.
Zebrałeś bardzo interesującą obsadę. W jaki sposób do twojego projektu dołączył Vincent Gallo?
- Na początku bałem się w ogóle o nim wspominać mojemu producentowi, ze względu na jego reputację. W końcu powiedziałem, że chcę albo Adama Sandlera, albo Vincenta Gallo! Miałem wtedy w głowie dwie, diametralnie różne wizje Rogera. Chciałem obsadzić Vincenta, bo skłaniałem się do wersji Rogera jako człowieka wrażliwego, lecz podszytego mrokiem - kogoś, kto pod presją okoliczności mógłby zrobić coś, czego później będzie żałował. Wysłaliśmy więc Vincentowi kilka minut filmu i wyraził zgodę. Pięknie się z nim pracowało! Potraktował to wyzwanie nie jako podkładanie głosu do animacji, lecz jako rolę w zwykłym filmie fabularnym.
- Chciałem też przy tej okazji wspomnieć o Udo Kierze, który był niesamowity. Co by nie robił - zawsze mnie przeraża. Choćby próbował być miłym, i tak człowiek siedzi jak na szpilkach!
To opowieść w zasadzie egzystencjalna - czy przyświecała ci jakaś idea, która posłużyła ci za punkt wyjścia, czy też miałeś z góry określoną wizję całej historii i wiedziałeś, jak się zakończy?
- Znałem podstawowe założenie filmu, lecz z wielu powodów praca nad scenariuszem trwała bardzo długo. Sfinansowanie takiego projektu jest bardzo trudne, więc musieliśmy podejść finansistów, pisząc taką wersję scenariusza, która przypadłaby im do gustu. A potem nakręciliśmy wersję, która im się nie spodobała.
Jak zareagowali, gdy dowiedzieli się, że ich oszukaliście?
- Na początku byli bardzo rozczarowani, ale gdy usłyszeli, że nasz film otwiera Tydzień Krytyków na festiwalu w Wenecji, powiedzieli: "Świetnie! Od początku w was wierzyliśmy!". Przemysł filmowy jest bardzo oportunistyczny - gdy odnosisz sukces, ludzie cię kochają, zaś gdy wpadasz w kłopoty i masz gorszy okres? no, może cię nie nienawidzą, ale przestają odbierać twoje telefony.
Jak istotne jest środowisko festiwalowe w pozyskaniu publiczności dla tego typu filmu?
- W każdym kraju działa przemysł filmowy promujący koncepcję, że jeśli miliony ludzi nie zobaczą twojego filmu, w ogóle nie ma sensu go produkować. Ci ludzie nie zdają sobie jednak sprawy z faktu, że twórcy tych hitów inspirowali się filmami, które zobaczyło bardzo niewielu ludzi. Przykładowo, niedawno obejrzałem "Enter the Void", który absolutnie powalił mnie na kolana. Dziewięćdziesiąt pięć procent Szwedów nigdy go nie zobaczy, ale według mnie gdyby ten film nie powstał, świat byłby uboższy.
Paul O'Callaghan, London Film Festival