"Męska historia": JAK POWTÓRZYĆ ROLE HECTORA, IRWINA I PANI LINTOTT?
Istota MĘSKIEJ HISTORII zawiera się w starciu dwóch typów nauczycieli, jakich każdy z nas spotkał w swoim życiu. Jeden to współczesny spryciarz, gładki i ułożony, polegający na wynikach testów i wrażeniu, jakie się robi na władzach szkoły czy uczelni, drugi zaś jest ekscentrykiem, należącym do ginącego gatunku pasjonatów wiedzy i piękna nauczania, próbującym tą pasją zarazić innych i ukształtować na całe życie. Te dwie postawy to dwie różne filozofie, dwa sposoby patrzenia na życie.
Powtarzając rolę, która przyniosła ma na Broadwayu nagrodę Tony, Richard Griffith kreśli portret centralnej postaci MĘSKIEJ HISTORII - Hectora, obdarzonego charyzmą nauczyciela nauczania ogólnego, cieszącego się popularnością wśród uczniów, lecz zagubionego w swym samotnym życiu. Mimo zżerających go sprzeczności Hector błyskotliwie wprowadza swych uczniów w świat sztuki i literatury, przekazując im zarazem swoją pasję poznania. To człowiek kruchy i delikatny, o którego wartości najlepiej świadczą jego gesty i pragnienia.
Griffith, którego dorobek ekranowy zawiera się w szeregu filmów od dramatycznej "Kochanicy Francuza" poprzez komedie "Withnail i ja" czy "Naga broń 2 1" aż do fantasy "Harry Potter i kamień filozoficzny", tak przedstawia swoją postać: "To bardzo tajemnicza postać o sercu romantycznego poety. Chce tych ośmiu wspaniałych chłopców jak najlepiej przygotować do życia. Lecz mimo najlepszych chęci i nadziei, wszystko skończy się bólem i płaczem".
Podobnie jak widownię teatralną, do postaci Hectora Gtiffitha przekonały jego niekonwencjonalne metody nauczania. "Jego życiową pasją jest literatura, ale traktuje ją ze specyficznym humorem - zauważa aktor. - Lubi śpiewać i prowadzić głupie gry, jak w końcowych partiach filmu, to część jego życia. Wierzy, że szkoła nauczy się faktów, choć tak naprawdę powinna nauczać miłości. Bo tu nie chodzi o zdawanie egzaminów czy zapisanie się na uniwersytet, tu chodzi o lekcję życia".
Sam aktor podziela punkt widzenia Hectora. "Większość młodych w tym kraju idzie na uniwersytet nie dla wiedzy, ale żeby zakończyć proces dojrzewania - kontynuuje. - Zazwyczaj po raz pierwszy w życiu odrywają się od domu. Mają po 18 lat, są chłonni i ciekawi życia. Idą na uniwersytet na trzy lata, rodzice nie wiedzą, co będą tam robić, a nauczyciele przestają się o ich troszczyć. Ja poszedłem na uniwersytet, żeby balować. Zakuwałem na chwilę przed egzaminem, a resztę czasu spędzałem na zabawach i dorastaniu".
W kwestii kontrowersyjnych poglądów Hectora na seks, Griffith zauważa: "Jego seksualność jest uśpiona. Nie robi nic zdrożnego, zresztą chłopcy już zakończyli swą edukację, są pełnoletni i wracają do szkoły na dodatkowy kurs przygotowawczy przed egzaminem na studia".
Przenosząc pełen niuansów portret Hectora ze sceny na ekran Griffith wskazuje na kilka niezbędnych różnic - zwłaszcza na pesymizm i poczucie klęski, które przepełnia jego ekranowego bohatera. "To przede wszystkim kwestia warsztatu, a zauważalna różnica wynika jedynie ze skali przedsięwzięcia - zauważa. - Na potrzeby filmu każdy z nas musiał stworzyć postać bardziej konkretną i wyrazistą, bowiem kamera dostrzeże wszystko. Stąd to przekonanie, że kino potrafi wyrazić więcej, lepiej przemawia do widowni. Ma to i swoje dobre strony: na planie filmowym można w pełni operować dialogiem, nie zastanawiając się co będzie dalej".
Dialogi Hectora stają się bardziej wyrafinowane, kiedy w polu widzenia pojawia się jego rywal - nowy nauczyciel Irwin, który wprowadza bardziej efektywne metody nauczania, mające - zdaniem dyrektora szkoły - lepiej przygotować chłopców niż retoryczne popisy Hectora. Traktując historię jako "wielkie widowisko" Irwin próbuje przekazać uczniom mechanizmy rządzące współczesnym światem, gdzie fakty mają mniejsze znaczenie niż szum, jaki się wokół nich robi. Rolę Irwina powtarza Stephen Cambell Moore, ostatnio widziany w komedii "Bright Young Things". W jego kreacji postać młodego nauczyciela, przedkładającego efekt nad prawdę, jest równie intrygująca jak Hector.
Zdaniem aktora, filozofia Irwina polega na "studiowaniu historii nie w poszukiwaniu prawdy, ale na szukaniu najbardziej efektownych interpretacji. To bardzo zwodnicze, sądzę wręcz, że zarówno sztuki jak i film można odczytywać jako przestrogę przed takim sposobem odczytywania przeszłości, który coraz bardziej oddziałuje na nasze życie".
Wkrótce po przyjęciu roli Campbell Moore doszedł do wniosku, że jeden aspektów postaci Irwina zawiera się w stwierdzeniu Bennetta, że jest ledwie "o pięć minut starszy" od swoich uczniów, czym zyskuje ich uwagę. "To było szczególnie trudne w pracy nad rolą - przyznaje aktor. - Wszyscy aktorzy grający uczniów i ja jesteśmy niemal w tym samym wieku. Tymczasem ja musiałem ich ekscytować i zaciekawiać poglądami Irwina, nawet jeśli uważali je za śmieszne".
Inną trudnością był zmieniający się stosunek Irwina do Hectora - od zaciętej rywalizacji do empatii - w miarę rozwoju akcji i ujawnianiu się podobieństw obu mężczyzn do siebie. "Hector zwyczajnie irytuje Irwina - tłumaczy Campbell Moore. - Frustruje go. Wydaje mu się, że ostatnią rzeczą, której by pragnął, byłoby upodobnienie się do tego smutnego starca, który zmarnował życie na uczeniu młodzieży dla samej potrzeby nauczania. Nie chce takiego rozczarowania, tym bardziej więc należy cenić zwrot w ich wzajemnych relacjach".
Także Campbell Moore bez trudności adaptował swoją postać ze sceny na ekran, zwłaszcza że świetnie zna swoją postać. "Praca nad filmem byłą wręcz odpoczynkiem, bowiem 90% czasu na planie pochłania zazwyczaj poznanie innych aktorów i takie doskonalenie dialogów, by wyglądały naturalnie, co już mieliśmy za sobą, pracując razem na scenie - wyjaśnia. - Nie trzeba tez było zastanawiać się nad rozwojem postaci, bowiem po półtora roku gry mieliśmy już swoich bohaterów we krwi. Nie było więc rozważań, czy Irwin ma iść w tę czy tamtą stronę, czy też powiedzieć coś tak czy tak".
W gronie czołowych nauczycieli szkoły znalazła się jeszcze jedna godna zapamiętania postać - pani Lintott, znużona nauczycielka, powtarzająca sentencje w rodzaju "Historia jest jak kobieta ukryta za bukietem kwiatów". Panią Lintott zagrała w filmie Frances de la Tour, laureatka nagrody Tony za swoją kreację sceniczną. De la Tour grała już nauczycielkę w filmie "Harry Potter i czara ognia", toteż bez trudu wcieliła się w postać pani Lintott.
"To świetna rola, myślę, że Alan Bennett napisał ją z myślą o mnie - przyznaje aktorka. - To znakomicie napisana postać, pełna energii, siły i z jasno określonym gustem".
Być może najbardziej zaskakujące w postaci pani Lintott są jej podziw i uwielbienie dla jej przeciwieństwa pod względem pedagogicznym - Hectora, który jest tak czuły jak ona twarda. Mówi de la Tour: "Na tym polega magia pisarstwa Alana. Oto mamy konwencjonalną kobietę o konserwatywnych poglądach i Hectora, który jest jej przeciwieństwem, a mimo to ona darzy go swoją życzliwością. Ma go wprawdzie za głupca, jeśli chodzi o jego sprawy osobiste, ale nie przestaje go podziwiać".
Jeśli zaś chodzi o stosunek do chłopców, których naucza, de la Tour wierzy, że za żelazną pięścią pani Lintott skrywa się bardziej sentymentalna natura. "Ona ich po prostu lubi, ale to jeszcze jeden powód, dla którego - jak sama myśli - powinna być twarda - zauważa aktorka. - Sądzę, że ma w sobie mnóstwo serca".
Na wiadomość, że spektakl National Theatre ma zostać przeniesiony na ekran, powiedziała, że będzie to film szczególny. "Twierdzę, że to dowód uznania dla młodych aktorów, z czego powinni się cieszyć, bowiem taka okazja, by zagrać w tak zgranym zespole może się już nigdy nie powtórzyć - mówi aktorka. - Cieszę się, że publiczność kinowa będzie mogła wraz z nami wyruszyć w tę wspaniałą podróż".