"Marlena": WYWIAD Z KATJĄ FLINT
Rola Dietrich stanowić może najważniejsze w życiu wyzwanie. Jak dała sobie Pani z nią radę?
Nie chciałam, żeby to było moje największe życiowe wyzwanie. Ale gdy tylko zaproponowano mi udział w filmie, wiedziałam, że będę potrzebowała bardzo wielu przygotowań do tego zadania.
Jak długo trwały badania poświęcone Dietrich i co przede wszystkim udało się Pani ustalić?
Można by było spędzić lata na dochodzeniu prawdy o Marlenie Dietrich, tak wiele materiałów o niej istnieje. Przeczytałam wnikliwie cztery biografie artystki, na resztę tylko rzuciłam wzrokiem. Zafascynowało mnie to, że autorzy tych książek przybierali skrajnie odmienne punkty widzenia, w tym w swej autobiografii sama aktorka. Poza tym oglądałam taśmy filmowe, dokumenty, filmy z udziałem Dietrich i słuchałam nagrań z jej piosenkami, tak często, że potem już słyszałam je nawet we śnie. Wtedy postanowiłam przestać i poczekać na scenariusz, tak by dalsze przygotowania były już bardziej konkretne.
Jaki obraz Dietrich odebrała Pani z przeprowadzonych badań?
Szczególnie zainteresowały i ciągle interesują mnie liczne sprzeczności związane z postacią Marleny. Z jednej strony zakochana w sobie, egocentryczna diva otoczona tysiącem skandali, dla której bycie podziwianą, pożądaną i kochaną stanowi główny cel w życiu, a z drugiej wychowana w pruskim duchu pani domu, która potrafi być bardzo hojna, inteligentna, bojowa i dowcipna.
Jakie typu wyzwania pociąga za sobą wcielanie się w rzeczywistą postać?
Prawie każdy dorosły człowiek słyszał coś o Marlenie Dietrich. Wiele osób sądzi, że zna prawdę o niej i tym, kim chciała być. Te różne prawdy w żaden sposób do siebie nie przystają. Przed rozpoczęciem zdjęć zdałem sobie sprawę, że niemożliwe jest pogodzenie tak wielu różnych oczekiwań. Zdecydowałam się wtedy na połączenie tego, co odnalazłam w scenariuszu z moimi osobistymi wrażeniami, jakich nabrałam w trakcie teoretycznych przygotowań do roli.
Gdyby poproszono Panią, by w trakcie uroczystego pokazu "Marleny" pojawiała się Pani w którejś z sukien przygotowanych do filmu, jaki strój wybrałaby Pani?
Ubieram się właściwie tylko w to, na co mam osobiście ochotę, a po trzech miesiącach zdjęć chciałabym pobyć trochę Katją Flint. Myślę jednak, że mogłabym przerobić któryś ze strojów, tak by wyglądał bardziej współcześnie i modnie. Na przykład ten widowiskowy płaszcz z piór wyglądałby świetnie w zestawieniu ze współczesną wieczorową suknią.
W wywiadach udzielanych w trakcie zdjęć Joseph Vilsmaier nazywał Panią "swoim sojusznikiem". Jak opisałaby Pani swój związek z reżyserem?
Bez wymieniania zbyt wielu słów byliśmy często tego samego zdania, w tych samych momentach przychodziły nam do głowy te same myśli. Poza tym, to najbardziej naturalny i skromny człowiek w całej branży, który dysponuje niespożytymi pokładami energii i radości z robienia filmów. Nie można go nie lubić.
Dlaczego nazwisko Dietrich wywołuje u progu nowego stulecia ciągle tak silną fascynację?
Jej umiejętność uwodzenia utrwalona na fotografiach, filmach i w jej piosenkach jest ponadczasowa. Poza tym, ona już w tamtych czasach żyła jak współczesne kobiety. Chciała mieć dziecko, karierę i miłość.
Czy sądzi Pani, że w dzisiejszych czasach możliwy byłby mit Marleny Dietrich? Czy też może dzisiejsze aktorstwo podlega innym regułom?
Gwiazdy typu Marleny Dietrich i Marilyn Monroe były wierne swemu wizerunkowi w każdej z ról, za każdym razem otoczone tym samym splendorem, który czyni je obiektem pożądania godnym następnego stulecia. Dzisiejsze gwiazdy filmowe przywiązują dużą wagę do tego, by role, jakie przyjmują, były różnorodne i nie chcą być kojarzone tylko z jednym typem postaci. Współcześni idole są produktami pop-kultury, które znikają tak szybko, jak się pojawiły. Są jednak wyjątki. Na przykład Madonna jest moim zdaniem gwiazdą porównywalnej wielkości.
Siła filmu zależy w bardzo dużym stopniu od odtwórczyni głównej roli. Jak poradziła sobie Pani z presją?
Od czasu do czasu wpadałam w panikę i miewałam koszmary. Nie miałam jednak wątpliwości, że nawet najlepsza kopia nie dorówna oryginałowi. Próbowałam ustalić, czego jako widz oczekiwałabym od filmu o Marlenie Dietrich i stwierdziłam, że zupełnie nie interesuje mnie patrzenie na mniej lub bardziej udaną kopię. Znacznie ciekawsze jest spojrzenie za fasadę, by zobaczyć jaka była poza kamerą, jakie miała troski i kłopoty, co odczuwali jej bliscy. Wszystkie te rzeczy, które ona sama kryła przed światem, chroniąc swą legendę. O tym samym najwyraźniej myślał nasz scenarzysta, gdyż o tym mówi film "Marlena". Po przeczytaniu scenariusza postanowiłam, że w scenach ukazujących prywatne życie gwiazdy Marlena będzie bardziej ludzka, czyli, że znane wszystkim gesty i mimika obecne będą w kilku scenach. Jednak w scenach, które przeszły do historii, należy zachować jak największą wierność oryginałowi, na przykład przy występie scenicznym w słynnej sukience Tassel, scenach we fraku i cylindrze. Nie można zmieniać "historycznej" Marleny - gdy śpiewa z podciągniętą nogą lub występuje na froncie. Tak więc wyznaczyłam sobie cel, który później mogłam realizować krok po kroku. Pomogło mi to znieść presję, jaka mnie otaczała. W czasie kręcenia zdjęć, nic tak nie pomaga na stres, jak zabawa i radość z samej gry.
Jak wyobraża sobie Pani swoje życie po zrealizowaniu "Marleny"?
Mogę się nim wreszcie nacieszyć. Jeśli chodzi zaś o sprawy zawodowe, to pracujemy wraz z kilkoma innymi twórczymi umysłami z branży nad paroma ciekawymi projektami. Mamy nadzieję, że uda nam się stworzyć przynajmniej jeden dobry scenariusz.