Reklama

"Maria": WYWIAD Z REŻYSEREM I PRODUCENTEM

WYWIAD Z ABLEM FERRARˇ (reżyserem i współautorem scenariusza) oraz FRANKIEM DECURTISEM (scenografem i współproducentem)

Jak wygląda geneza filmu „Maria”?

AF: To w dużej części historia dziennikarza, który w swoim programie rozmawia z gośćmi o Chrystusie. Gdy oglądam telewizyjnych prezenterów, zastanawiam się, co może dziać się w ich życiu, w jakim stopniu są wrażliwi na wiarę. Innym ważnym elementem była refleksja, co odczuwają aktorzy po zakończeniu zdjęć do swoich filmów. Nagle mają wrażenie, że zostali porzuceni przez film, a świat w którym istnieli, rozpada się. I wreszcie chciałem nakręcić film o Marii Magdalenie, którą zawsze byłem zafascynowany, choć nie do końca wiedziałem czemu.

Reklama

Dlaczego nakręcił Pan film o wierze właśnie teraz? Czy ten temat nabrał aktualności?

AF: W „Marii” mamy do czynienia z dwoma gatunkami: filmem religijnym i obrazem

o kulisach kina. Film religijny jest zupełnie odrębnym gatunkiem, do najważniejszych utworów należą „Król królów” (Nicholas Ray, 1961), „Ewangelia wg św. Mateusza” (Pier Paolo Pasolini, 1964) i „Ostatnie kuszenie Chrystusa” (Martin Scorsese, 1988). Przez ostatnie 5 lat słyszeliśmy zewsząd, że nikt nie chce oglądać filmów na tematy religijne. Bez sukcesu „Pasji” Mela Gibsona, nigdy nie zapięlibyśmy budżetu „Marii”. Gibson musiał sam sfinansować swój film.

FD: Pokazując bohaterkę, która jest tak różnie postrzegana, chcieliśmy przedstawić ją wiarygodnie i uczciwie, nie obrażając przekonań naszych widzów, zarówno wierzących jak i niewierzących.

Kiedy zapoznał się Pan z Ewangelią Marii Magdaleny? Czy zmieniła Pana stosunek do wiary?

AF: Otworzyła mi oczy. Wystarczyło spojrzeć na „Ostatnią wieczerzę” i zapytać: „Co pośród nich robi kobieta?”. Wychowywałem się w tradycji katolickiej i nie uczono mnie samodzielnego myślenia, zadawania pytań na temat Ewangelii. Gdy w niedzielę idziemy

do kościoła, słuchamy, jak Biblię czytają nam inni. Dobór fragmentów i omawianych tematów także nie należy do nas. W ten sposób nie uczy się nas refleksji nad światem.

Mężczyzn najczęściej ukazuje Pan jako zagubionych, a kobiety jako święte bądź wybawicielki mężczyzn. Uderza to również w „Marii”, w której tytułowa bohaterka jest jednym z najbliższych Jezusowi apostołów. Jak mówi Juliette Binoche „przypisuje Pan kobiecie nowe miejsce w historii i zbiorowej świadomości”.

AF: Historia Marii Magdaleny nosi znamiona feminizmu. Przewartościowanie tej postaci nastąpiło zresztą wraz z narodzinami tego ruchu w latach 70.

FD: Gdy ginie duchowy przywódca, rodzą się konflikty między jego uczniami. Rozpoczyna się rywalizacja, kto najwierniej przekaże nauki mistrza i zostanie jego następcą. Właśnie dlatego Maria i, w mniejszym stopniu, Jan niemal zniknęli z Ewangelii.

AF: Przez 2000 lat Maria była przedstawiana najpierw jako jeden z apostołów, a potem jako nierządnica... Świadomie próbowano z niej zrobić 3 odrębne postaci. Skoro w 1945 roku znaleziono ten słynny dzban ( z najważniejszymi postaciami Ewangelii, m.in. Piotrem, Filipem i Marią, dzięki któremu ponownie zaczęto zastanawiać się nad ich znaczeniem w otoczeniu Chrystusa), co jeszcze może zostać odkryte?

W filmie znajdujemy analogie między sceną, w której Piotr popada w konflikt z Marią, a innymi konfliktami: Teda z żoną, reżysera Tony’ego z aktorką Mary i Izraelczyków z Palestyńczykami... Kwestionuje Pan poczucie odpowiedzialności u wszystkich stron konfliktu.

AF: Odpowiedzialność leży u podstaw przesłania Jezusa: „Kochaj bliźniego swego”.

W tle kłótni Teda z żoną, widzimy telewizyjne zdjęcia konfliktu izraelsko-palestyńskiego.

FD: To ustawia sprawy w odpowiedniej perspektywie. Gdy oni się kłócą, giną ludzie

na ekranie, a Ted nawet nie zwraca na nich uwagi. Codziennie widuje takie zdjęcia, zdążył do nich przywyknąć. Postanawia oddzwonić do żony i ją przeprosić.

Dzięki „Marii” miał Pan okazję po raz pierwszy udać się do Jerozolimy.

AF: Film nie mógłby powstać, gdybyśmy tam nie pojechali. Inne obrazy, opowiadające o tym miejscu, są zazwyczaj kręcone gdzie indziej, najczęściej w Maroku czy Materze

we Włoszech. Kto jeśli nie my, miałby kręcić w Jerozolimie?

Czym kierował się Pan, wybierając teologów, którzy występują w „Marii”?

AF: Juliette Binoche przedstawiła nam Jean-Yves’a Leloupa, tłumacza Ewangelii Marii Magdaleny, który reprezentuje gnostyków. Pochodzący z Włoch Amos Luzzatto występuje w imieniu Żydów, choć sam znajduje się na styku dwóch wielkich kultur. Ponieważ korzystaliśmy z prac Elaine Pagels, poprosiliśmy, żeby wystąpiła w naszym filmie i opowiedziała o historii Marii Magdaleny. Zależało mi także na przedstawieniu punktu widzenia Kościoła. Przeprowadziliśmy zatem wywiad z włoskim księdzem, ale nie

z Watykanu.

Film bardzo zmieniał się w trakcie zdjęć.

AF: Wynikało to raczej z zaangażowania aktorów takich jak Juliette Binoche, która przed rozpoczęciem pracy gruntownie przemyślała już cały film. Forest Whitaker jest wnukiem sławnego pastora z Teksasu. Matthew Modine, który gra reżysera, sam kręci filmy, a jego ojciec był kiedyś operatorem w kinie samochodowym. Każdy z nich wniósł wiele z siebie

do filmu.

Jak dobierał Pan muzykę do „Marii”?

AF: Przede wszystkim postawiliśmy na muzykę gitarową. Francis Kuipers, który ją skomponował, jest świetnym bluesowym gitarzystą. Debiutował w latach 60., przygrywał poetom Beat Generation, współpracował z Philipem Glassem.

Od kilku lat kręci Pan filmy coraz bardziej refleksyjne, wyraźnie unika przemocy. Oglądając „Marię”, można pomyśleć, że staje się Pan coraz większym optymistą. Czy finał ostatniego filmu należy rozpatrywać jako happy end? Koniec z autodestrukcją?

AF: Jeśli coś się wystarczająco ćwiczy w życiu prywatnym, nie trzeba tego jeszcze pokazywać na ekranie. Mówiąc poważnie, w „Marii” nie uciekamy jednak od aktualności – pokazujemy przecież śmierć 9-latka. Jednak nie myli się Pan. Nie będę całe życie kręcić filmów w stylu „Driller Killer”. „Uzależnienie” jest moim najbardziej refleksyjnym filmem, „Święta” również kończą się optymistycznie. Wszystko zależy jednak od mojego podejścia do danego projektu. Następne filmy będą zupełnie inne.

A może Pan po prostu spoważniał?

AF: Nie wydaje mi się. Obumarły tylko niektóre komórki w mózgu. A poważnie mówiąc, po 11 września wszyscy zaczęliśmy się zastanawiać: „Dokąd zmierzamy? Co robić?”.

To zmieniło także nasz stosunek do kina. Kręcenie filmów stało się dziś dużo poważniejszą sprawą, ale w Nowym Jorku jest wręcz niemożliwością. Chciałem zrobić film o 11 września, ale nikt nie chciał go sfinansować. Nie mogłem nawet wziąć udział w projekcie „11.09.01”.

Bardzo interesująco wygląda Nowy Jork w „Marii”. Przypomina miasto duchów, po którym Ted błąka się jak zagubiona dusza.

AF: Tak właśnie widzi je Ted. On praktycznie nie istnieje w tym mieście. Jest bogaty, dojeżdża z biura do domu na obrzeżach miasta limuzyną. Nie jeździ metrem. Ogląda świat

za pośrednictwem komputera i telewizora. Nie ma żadnej łączności z tym, co go otacza.

Do chwili, gdy szybę jego samochodu przebija kamień.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Maria
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy