"Maria": ROZMOWA Z JULIETTE BINOCHE
„Świętość rodzi się z połączenia prawdy i miłości.”
Jak przystępuje się do pracy nad postacią Marii Magdaleny?
Zadając pytania. Dopiero potem zaczynają pracować zmysły, rodzą się emocje, kolory, zapach. Warto udać się w miejsca, w których postać przebywała, przejrzeć się w jeziorze, nad którym się pochylała, ujrzeć, jak odbija się w nim niebo, galilejskie kwiaty... Z tekstów źródłowych wywnioskowałam, że stale poszukiwała odpowiedzi. Napędzał ją głód wiedzy, także samowiedzy. Postanowiła całkowicie poświęcić się Jezusowi. Zafascynowała mnie jej gotowość udania się w nieznane, jej miłość bliźniego. Nigdy wcześniej tego nie zaznała.
Co Panią najbardziej w niej poruszyło?
Trzeciemu tysiącleciu będzie najprawdopodobniej przyświecać kobieta, dla wielu symbolem kobiecości będzie zapewne Maria Magdalena. Ta postać zachęca do przewartościowania wielu idei, przekonań i pewników. To wielka inspiracja dla kobiet, mężczyzn i szeregu religii. W Ewangelii św. Jana występuje jako pierwszy świadek zmartwychwstania Jezusa. Jest pierwszą chrześcijanką i jednym z apostołów. Ewangelia Marii oraz teksty apokryficzne, napisane w języku koptyjskim i odnalezione w Nag Hamadi, m.in. Ewangelia Filipa, ukazują jak ważne miejsce zajmowała u boku Jezusa w pierwszej wspólnocie chrześcijan. Teksty te stanowią uzupełnienie pism kanonicznych i ujawniają inne oblicze kobiety od ogólnie przyjętego stereotypu dziewicy, matki albo nierządnicy, upowszechnionego przez tradycję katolicką. Najbardziej poruszające jest w niej pragnienie absolutu. Na pewno targała nią rozpacz, a ból, który temu towarzyszył, musiał się pogłębiać.
Czy utożsamia się Pani z jej cierpieniem i poszukiwaniem absolutu?
W moim życiu były etapy zwątpienia i rozpaczy. Trzeba je po prostu przejść. Nie można
od nich uciekać, należy stawić czoło pytaniom i zwątpieniom, które przynosi życie. Następuje to cyklicznie i czyni nas bardziej wrażliwymi. Otwiera nasze serca i czyni bardziej świadomymi samych siebie.
Decyzja, aby grać w teatrze, wynikała z chęci obcowania ze świętością, odnalezienia wspólnoty duchowej?
Naturalnie! W teatrze gram od 12 roku życia, a jako 17-latka postanowiłam się temu poświęcić na stałe. Teatr był dla mnie wspólnotą, którą sama wybrałam, jednością,
którą mogłam się podzielić. Jedność czasu oznacza w teatrze sakralizację tego, co ma miejsce tu i teraz, zanim chwila bezpowrotnie przeminie.
W Ziemi Świętej brała Pani udział w szeregu obrządków religijnych. Czy tam także poszukiwała Pani wspólnoty duchowej, której pragnęła Pani jako dziecko?
Jako dziecko pragnęłam doświadczyć świętości, ale nie lubiłam chodzić na mszę w niedzielę. Słyszałam w kółko: ‘Siedź cicho, stój prosto, dobrze się ubierz’. W trakcie podróży do Ziemi Świętej poczułam duchową więź, gdy zapanowała wewnętrzna cisza i powszechna radość. Nieważne, czy miało to miejsce w świątyni prawosławnej, koptyjskiej etiopskiej
czy katolickiej.
Jak poradziła sobie Pani z pokazaniem wyjścia z mroku, jakie przeżywa Maria Magdalena?
Należy znaleźć trochę miejsca w sobie samym. Od nadmiaru idei i pewników trudniej jest nam uczyć się i iść naprzód. Wyciszenie pozwala otworzyć się na Boga. To zapewnia nam medytacja i modlitwa.
Wywiad przeprowadzony w trakcie prac nad „Marią” przez Frédéricka Lenoira, ukazał się w „Le Monde des Religions” w marcu 2005 roku.