Reklama

"Manderlay": WILLEM DAFOE

O byciu zdezorientowanym podczas pierwszego dnia zdjęć i cudownej swobodzie, jaką poczuł rezygnując z kontroli i ograniczając się do dostarczania budulca Larsowi von Trierowi, reżyserowi, któremu naprawdę trzeba się poświęcić całkowicie, zarówno w roli aktora, jak i widzaopowiada Willem Dafoe:

Oczywiście widziałem Dogville i znałem parę innych dzieł Larsa, ale mimo to dziwnie się poczułem, gdy tu przybyłem.

Lars powiedział: „Słuchaj, niczego się nie bój”, i w zasadzie kazał mi nie martwić się o dialogi, o blokowanie kamery – miałem po prostu odegrać scenę. Takie przynajmniej ja miałem wrażenie. Było to niezwykle wyswobadzające uczucie.

Reklama

Większość aktorów podchodzi do tego nieufnie, ponieważ człowiek bardzo się wtedy wystawia. Jednak z drugiej strony takie podejście nadaje ci też ogromną władzę. Możesz wyzbyć się pewnego rodzaju zahamowań, co oczywiście wymaga od ciebie pełnego zaufania wobec reżysera. Jesteś błaznem, ale dobrze się czujesz w tej roli, jeśli jesteś nim w służbie artysty, geniusza. Niedobrze jest być błaznem w służbie błazna.

Było bardzo interesujące z aktorskiego punktu widzenia. Widziałem ten film dwukrotnie, i za drugim razem podobał mi się o wiele bardziej. To jedno z tych dzieł, którym trzeba się naprawdę poświęcić, bo jest całkiem długie i powolne. Dlatego trzeba praktycznie wprowadzić się w swego rodzaju trans, by odebrać je we właściwy sposób – nawiasem mówiąc właśnie w ten sposób najbardziej lubię oglądać filmy.

Czy miałeś jakieś zastrzeżenia do tego filmu?

Właściwie to uważam, że Amerykanom temat niewolnictwa jest bliższy, niż większości ludzi. W końcu chodzi o naszą historię. To Europejczycy nie mają o nim większego pojęcia. Nigdy z nim nie żyli, więc podchodzą do niego w inny sposób.

Wiele krajów europejskich, włącznie z Danią, czerpało ogromne zyski z niewolnictwa. Uważasz, że Amerykanie lepiej radzą sobie ze swoją historią, niż Europejczycy?

Cóż, Amerykanie sobie z nią poradzili, ale nie powiedziałem, że zrobili to lepiej. Jestem wystarczająco stary, by pamiętać Ruch Praw Obywatelskich. Jednak widzę ten film także jako metaforę pewnego rodzaju kolonializmu i z pewnością kojarzy mi się z tym, co obecnie dzieje się w Iraku.

Gdzie Amerykanie, podobnie jak Grace w Manderlay, ostatecznie narzucają innym demokrację?

Tak, przynajmniej w tym rozumieniu, że idzie się gdzieś z założeniem, że wie się, co jest dobre dla mieszkających tam ludzi. Myślę, że to świetnie współgra z tym, co mówi ojciec Grace, bo to właśnie taka naiwność i arogancja sprawiła, że myśleliśmy, że Amerykanie będą w Iraku tylko przez krótki czas, i że wyświadczamy tym ludziom przysługę.

Teraz widzimy, jak wszystko się rozpada, podobnie jak ma to miejsce w Manderlay, i to nam znowu przypomina, że ludzie muszą sami zdobyć wolność.

Jesteś bardzo krytyczny wobec Ameryki i jej polityki, ale czy nie masz – podobnie jak niektórzy inni Amerykanie – ochoty powiedzieć „Cholera, Lars, nie znasz nas i nie rozumiesz’?

Nie sądzę, by ten film był wyłącznie o Ameryce. Mówi o całym świecie. A jeśli o mnie chodzi, to nie identyfikuję się tak bardzo z Ameryką – dużo podróżuję i mam wystarczająco dużo znajomych w innych miejscach świata. Do tego mieszkam w Nowym Jorku, któremu daleko do typowego amerykańskiego miasta.

Jednak jednocześnie uwielbiam Stany Zjednoczone. Naprawdę. I lubię Nowy Jork. To miasto, które nieustannie się zmienia, a to co się tam dzieje zawsze jest ciekawe. Jest surowe, ale także bardzo bliskie ludzkiej rzeczywistości. Na swój zabawny sposób, pomimo swej surowości, jest to jedno z najbardziej kreatywnych, pełnych współczucia miejsc na świecie.

Mówi się o Wschodzie i Zachodzie, o tradycjach chrześcijańskich i tradycjach islamu, o kolorze, czy religii – Myślę, że Europejczycy i Amerykanie jadą na jednym wózku. Różnice między nimi są trochę sztuczne, ale Europejczycy nie znoszą o tym słuchać, bo mają tendencję do postrzegania Ameryki jako swego rodzaju militarystycznego supermocarstwa – co jest prawdą, lecz nie jedyną.

Gdy zobaczyłem Dogville i usłyszałem, że to opowieść o Ameryce, roześmiałem się, bo mnie bardziej przywodziło ona na myśl małe europejskie miasteczko... Ten rodzaj wąskotorowości, sztucznego liberalizmu, radosnego ducha wspólnoty, który cechuje niektórych mieszkańców Dogville, mnie bardziej kojarzy się z Europą, niż z Ameryką. Nie uważam, by Lars był anty-amerykański. Jego interesują pewne zachowania, a jego poczucie sprawiedliwości i światopogląd wykraczają poza to, co pisze się w gazetach i to, co obecnie dzieje się na świecie. Nie jest to polemika polityczna. Dla mnie jego filmy są raczej filozoficzne.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Manderlay
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy