"Manderlay": LAUREN BACALL
O odkryciu, że scenariusz Manderlay jest pełniejszy i lepiej napisany, niż Dogville, a z Larsem von Trierem pracuje się łatwiej opowiada Lauren Bacall:
Gdy dostałam propozycję ponownej pracy z Larsem i zagrania małej roli w Manderlay, byłam naprawdę zaszczycona, a ponieważ zdjęcia miały zająć tak mało czasu, pomyślałam sobie: a właściwie to dlaczego by nie zaliczyć kolejnego doświadczenia z von Trierem?
Jak się pani podobało Dogville?
Jak mi się podobał film, czy jak mi się podobało granie w nim?
Film.
O wiele bardziej, niż się spodziewałam. Nie jestem pewna dlaczego, ale miałam co do niego trochę obaw. Ostatecznie jednak spodobał mi się, nawet bardzo. Zawsze ciekawie jest zobaczyć coś, co się zrobiło. Nie koncentrowałam uwagi na swojej roli, bo naprawdę nie miałam w tym filmie nic do roboty; byłam ciekawa tego, co taki reżyser, jak Lars, zrobił z tym materiałem.
Jego wizja jest bardzo oryginalna i nie ma nic wspólnego z filmem w moim rozumieniu tego słowa. Jest zupełnie inna od tego, co mi wpojono w czasie mojej filmowej kariery. Jego podejście jest zupełnie inne i sądzę, że zostało ono w przeważającej części dobrze przyjęte w Ameryce. Paru krytyków uznało, że jest geniuszem, a złych recenzji nie było znowu tak wiele. Oczywiście była jedna fatalna, ale jeśli mam być szczera, to do niektórych z tych krytyków tak czy owak nie mam większego szacunku.
Porozmawiajmy o Manderlay. Jaka była pani pierwsza reakcja po przeczytaniu scenariusza?
Uznałam go za bardzo interesujący. W niektórych aspektach był według mnie lepszy od scenariusza Dogville, lepiej napisany. Treść była pełniejsza.
Czy wydał się pani też bardziej kontrowersyjny?
Filmy Larsa zawsze są kontrowersyjne. To kontrowersyjny reżyser.
Danny Glover powiedział mi, że miał zastrzeżenia do scenariusza, bo uważa, że niewolnictwo i jego następstwa zostały pokazane wyłącznie z punktu widzenia białego człowieka.
Nie zamierzam się w to zagłębiać. Każdy ma swój punkt widzenia. Film mówi o niewolnictwie, o plantacji w latach trzydziestych – o tym właśnie jest ten film. I co z tego? Jak się robi film, to się go robi, i kropka.
To nie dokument, więc nie zamierzam bawić się w polityczne konteksty i dogłębne analizy. Uważam to za pretensjonalne. Ludzie różnie zareagują na ten film, i tak właśnie powinno być. Gdy reżyser pisze scenariusz a aktor go czyta, i decyduje się na udział w filmie – a w tym wypadku większość aktorów tak właśnie czyni, ze względu na nazwisko reżysera – to musi słuchać się reżysera. To bardzo proste.
Myślę, że wszystko, co robi Lars, jest ciekawe. Nie zgadzam się ze wszystkimi treściami, ale zawsze są one interesujące i warte przedstawienia.
O wiele łatwiej pracowało mi się z nim przy tym filmie, niż w przypadku Dogville.
Wie pani, dlaczego?
Nie, proszę mi nie kazać tłumaczyć jego zachowań!
On wie, jaką historię chce opowiedzieć, a jeśli pracuje się z kimś takim, jak Lars von Trier, to trzeba go słuchać, bo inaczej całe przedsięwzięcie nie ma sensu. Dlatego godzę się na to, co robi. Jest to według mnie ciekawe i o wiele lepsze od niektórych rzeczy, jakie widziałam, nie wspominając już o rolach, które są mi proponowane.
Czy uważa pani, że niewolnictwo i jego następstwa to ważny temat dla filmu?
Nie uważam, by Lars ogłaszał tu jakiś manifest, podobnie jak nie uważam Dogville za anty-amerykańskie. Nigdy tak o nim nie myślałam. Człowiek robi to, co chce robić i w co wierzy. Czy każdy ma robić filmy w określony sposób i na te same tematy? Oczywiście, że nie!
Pewne jest tylko to, że Lars zawsze bierze dobrych aktorów, zawsze zbiera dobry zespół – dlatego jego filmy są takim ciekawym przeżyciem. Można mieć tylko nadzieję, że sam film też będzie dobry i zostanie dobrze odebrany. Jednak szczerze mówiąc teraz już o tym nie myślę, bo przecież i tak nigdy nie wiadomo, jak ludzie odbiorą twoją pracę, prawda?