Reklama

"Manderlay": DANNY GLOVER

Dogville naprawdę mną poruszyło. Przede wszystkim przemówił do mnie styl i chyba odwaga, jakiej wymagało zrealizowanie tego filmu, nakręcenie go. Rozbudził on we mnie zainteresowanie Larsem i jego nowym filmem, więc przeczytałem scenariusz, ale od samego początku miałem do niego zastrzeżenia.

Jakie zastrzeżenia?

Nie przemówił do mnie. Gdy czytam scenariusz, próbuję postrzegać się jako bohatera tej historii i jednocześnie ocenić reakcje publiczności, zwłaszcza jeśli jest to historia, która w tak poważny sposób mówi o kwestii niewolnictwa i jego następstw, a ma bardzo stereotypowych bohaterów.

Reklama

Z powodu tych zastrzeżeń początkowo odmówiłem zagrania w filmie. Potem, opowiedziawszy o tym Vibeke [Windelov, producentce filmu], przeczytałem scenariusz ponownie - chciałem się przekonać, czy czegoś nie przeoczyłem. Za drugim razem jednak moja reakcja była podobna.

Miałem wrażenie, że sposób, w jaki Lars próbuje prowokować publiczność był... Prowokacyjne filmy mogą mieć ogromny wpływ na to, jak postrzegamy różne rzeczy, ale kwestia niewolnictwa jest bardzo głęboko osadzona w psychice, w podświadomości i psychice wszystkich Amerykanów, a zwłaszcza tych, którzy byli ofiarami tego systemu.

Moje zastrzeżenia jednak nie dotyczyły tego, że scenariusz jest prowokacyjny – a jest. Chodziło raczej o to, że historia ta od początku do końca została opowiedziana wyłącznie z perspektywy białych, oraz że obrazy przedstawione w tym ujęciu są bardzo silne.

Mimo to nie przestawałem myśleć o samej opowieści; nie mogłem się od niej uwolnić; dlatego po jakimś czasie przyjąłem tę rolę.

A czy teraz, gdy już pracuję z Larsem... czy te ostatnie trzy miesiące były swego rodzaju objawieniem? Tak! Myślę, że w przypadku każdego aktora były takie momenty, które nadały temu scenariuszowi kolejny poziom intymności; taki sam, jaki zobaczyłem w Dogville, a którego brakowało mi w scenariuszu Manderlay. Mam nadzieję, że mój – oraz innych aktorów – udział w istotny sposób wpłynie na ten film.

Czy sądzi pan, że należy uważać ten film za bardzo anty-amerykański?

Nie wiem. Cóż, pewnie w jakimś stopniu tak. Sam nie przemogłem jeszcze własnych zastrzeżeń, ale gdy dociera się do punktu, w którym jest Lars – i ja – to przestaje być to ważne. Na niektóre rzeczy można sobie pozwolić...

On jest wspaniałym, zdolnym reżyserem. Nie z tych, którzy strzelają sobie w stopę, albo potykają się o własne sznurowadła. Poza tym, jeśli przekonuje cię jego koncepcja, jego założenie, to od razu jesteś lepiej przystosowany do obejrzenia tego filmu. A przecież wiemy, że większość ludzi, którzy obejrzą Manderlay to widownia, która - przynajmniej w podstawowym stopniu - rozumie Larsa jako twórcę, nieprawdaż?

Więc teraz, w środku pracy nad filmem, przekonuje pana jego koncepcja?

Cóż, niezależnie od tego, jaki film się kręci, nawet jeśli jest to film akcji, zawsze trzeba być przekonanym do wizji reżysera. Trzeba wierzyć w niego i jego pomysły. Jeśli ci się to nie uda, to uciekaj gdzie pieprz rośnie. Jednak jeśli chodzi o wybory, których dokonuje się jako aktor, to w ostatecznym rozrachunku to ty ponosisz za nie odpowiedzialność. Tylko ty wiesz, czego naprawdę chcesz dokonać.

Film ten jest w pewnym sensie satyryczny, bo trudno dosłownie podążać za linią narracji. Dlatego trzeba w jakimś zakresie iść na ślepo. Potrafiłem to zrobić, bo instynktownie czułem, że Lars próbuje zrobić coś bardzo ważnego. Pomimo moich zastrzeżeń i pomimo tego, że moje instynkty są zabarwione wszystkim tym, co dzieje się w życiu i wszystkim, co przydarzyło się mi, uważam, że poradzić sobie z tym uświęconym tematem można tylko przez przypominanie o nim ludziom.

Czy film ten sprowokuje ludzi do dyskusji? Oczywiście, że tak. Czy wszystkie jej skutki będą dobre? Być może nie! Czy wszystkie będą bezpieczne? Nie jestem tego pewien. Ale nie boję się reakcji ludzi; moje życie tak czy owak nie należy do bezpiecznych.

Dlatego koncentruję się głównie na tym, by podejść do tego jakże bolesnego tematu w najlepszy z możliwych sposobów. Temat niewolnictwa jest bolesny dla tych, którzy byli jego ofiarami, ale także dla prześladujących. Jest bolesny dla wszystkich Amerykanów.

Cała koncepcja niewolnictwa zasadza się na całkowitym odczłowieczeniu czarnych ludzi. To kastracja czarnych mężczyzn, i nie ulega wątpliwości, że był to system bardzo starannie wykoncypowany. System podstępny i doskonale dopracowany: Bierzesz jakiegoś człowieka i zabijasz w nim świadomość tego, kim jest, a następnie w zasadzie sprowadzasz go do roli czegoś niewiele lepszego od bydła. Nie, tym właśnie byli: bydłem!

A mimo to, po zniesieniu niewolnictwa, Ameryka nie była gotowa uznać Czarnych za ludzi równych sobie. Nawet w dzisiejszym świecie więcej czarnych ludzi znajdziesz w więzieniach, niż w szkołach średnich. Co to mówi o naszym kraju? Ano to, że musimy wytworzyć zupełnie nowy sposób postrzegania niewolnictwa i jego następstw, oraz najbardziej wstydliwych aspektów rasowej niesprawiedliwości.

Wychowałem się i mieszkałem w San Francisco, więc moja sytuacja była inna, ale miałem z tym problemem styczność w dzieciństwie, gdy odwiedziłem dziadków w rolniczej Georgii, oraz gdy pojechałem na Południe na przełomie lat 50-tych i 60-tych: oddzielne osiedla, oddzielne szkoły, oddzielne drzwi, oddzielne łazienki, oddzielne sektory w autobusach.

Jako młodego dzieciaka bardzo mnie to złościło. Bardzo złościło mnie samozadowolenie moich dziadków. Nie rozumiałem, że ich przeżycie często zależało od delikatnej równowagi pomiędzy tym, co mogą powiedzieć, czy zrobić, a tym, czego im nie wolno. Będąc młodym chłopakiem z San Francisco nie rozumiałem warunków życia moich dziadków, złożoności ich egzystencji i kruchości tej równowagi.

Są różne reakcje na ucisk i rasizm; którą z nich pan popiera?

Cóż, ktoś kiedyś powiedział, że walka jest terapeutyczna, a choć czasem przytłacza mnie ogrom tego, z czym musimy sobie poradzić, to mimo to uważam, że to prawda. Przede wszystkim chcę, by o nim pamiętać, byśmy rozmawiali o tym, jak możemy choć odrobinę coś na to poradzić.

Wystarczy coś zrobić. Budzę się rano i myślę o tym, co chcę zrobić na tym świecie. Każdego ranka budzę się, i niezależnie od tego, czy jestem głupcem, czy jakimś dinozaurem, żyjącym w innej epoce, chcę być mądrzejszy. Czytam o różnych rzeczach i chcę porozmawiać o nich ze swoimi braćmi. Chcę, byśmy znaleźli dla siebie nawzajem użytek i tworzyli dialog, oraz – mimo tego, że jesteśmy niedoskonali – znaleźli jakiś sposób na to, by rozwinąć się i zmienić, zrozumieć odrobinę więcej i być zdolnym do większego współczucia.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Manderlay
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy