Reklama

"Maelström": PRODUKCJA

Reżyser przyznaje, że podczas pisania scenariusza śmiał się wiele razy. "Maelström balansuje między koszmarem a komedią - mówi. Chciałem zrobić coś w rodzaju czarnej komedii, ale nie zabawnej komedii. Jestem pewien, że skoro widzowie zobaczą, że narratorem opowieści jest ryba, nie wezmą jej śmiertelnie poważnie"."

POMYSŁ

"Często moje scenariusze materializują się z obrazów, z chęci uchwycenia czegoś ulotnego przy pomocy kamery. Sama historia jest tylko dodatkiem. A w tym przypadku? Ciężko powiedzieć skąd przyszedł mi do głowy pomysł akurat na taki film - mówi reżyser. Chciałem po prostu zrobić nienaturalnie surowy, chropowaty film, który byłby jednocześnie bardzo blisko rzeczywistości. Zależało mi też na tym, żeby były tam akcenty świata mitycznego"

Reklama

ZDJĘCIA

Villeneuve przykłada ogromna wagę do zdjęć. Po wielu próbach wspólnie z operatorem osiągnęli to, czego oczekiwali. Zdjęcia były chropowate, kolor biały oślepiający, czerń głęboka, a niebieski momentami surrealistyczny. Ale żeby to osiągnąć wszystko na planie musiało być podporządkowane wizji kolorów. Począwszy od makijażu, a skończywszy na dekoracjach. "Czułem, że obraz w tym filmie jest tak żywy, jak tylko mogłem sobie wyobrazić - mówi Villeneuve. Na początku filmu mamy ekstremalnie zredukowaną głębię, która z czasem powoli się otwiera, aż w końcu obraz nabiera bardzo głębokiego oddechu.

Podobnie ma się sprawa z Bibiane. Na początku filmu jest wręcz autystyczna. Wydaje się jakby żyła w wielkim pustym bąblu. Kiedy są wokół niej inni ludzie, nie reaguje. Jednak kiedy znajduje się sama w swoim mieszkaniu, eksploduje. Dopiero kiedy słyszymy dialogi możemy docenić jej człowieczeństwo." Przez dziwaczność całej historii i niecodzienne techniki wizualne, ciężko było reżyserowi przekonać ekipę, że wszystko będzie OK. "Ludzie przychodzili do mnie na planie i mówili, że pozwalają mi na to wszystko, bo kochają mój pierwszy film. Ale wciąż nie wiedzą co tu robią. Na szczęście byli bardzo zadowoleni z rezultatów".

MUZYKA

Ponieważ Villeneuve przyznaje się do inspiracji mitologią germańską, nordycką i muzyką Richarda Straussa, kiedy skończył pracę, jego producent zaśmiał się, że właśnie zrobił swój pierwszy musical. "Muzyka jest bardzo ważna w tym filmie - mówi Villeneuve - Ma on bardzo intymny związek z operą właśnie. Tak naprawdę to ja nienawidzę zwykłej, ilustracyjnej muzyki w filmach. Szczególnie ta w amerykańskich jest śmiertelnie nudna. Muzykę skomponował mi Pierre Desrochers. Ja sam napisałem słowa, które przyjaciel przetłumaczył na norweski. I naprawdę czułem się fantastycznie, kiedy stało przede mną sześciu śpiewaków operowych i nagrywało pieśni, które ja napisałem. Muszę powiedzieć, że to było wręcz zabawne."

Na ścieżce dźwiękowej znalazły się też piosenki Charlesa Aznavoura "Les deux guitares", "Et pourtant"; Toma Waitsa "The Ocean Doesn't Want Me" i "Good Morning Starshine" z musicalu "Hair".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Maelström
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy