Reklama

"Liban": ROZMOWA Z REŻYSEREM

SAMUEL MAOZ Urodził się w 1962 roku w Tel Avivie. Studiował w Academy of Art Beit Tzvi (uczył się na operatora kamery). Realizował programy telewizyjne i pracował w teatrze. Jako reżyser debiutował w 2000 roku filmem dokumentalnym zatytułowanym Total Eclipse. Przygotowania do Libanu, swego debiutu fabularnego, rozpoczął w 2007 roku. W filmie powraca do własnych doświadczeń z wojny libańskiej z 1982 roku, w której brał udział jako 20-latek (podobnie jak miało to miejsce przy filmach Beaufort Josepha Cedara" i Walc z Baszirem Ari'ego Folmana). Film opisuje traumatyczne doświadczenia czteroosobowej załogi czołgu w libańskiej wiosce. - 20 lat zajęło mi zebranie sił i napisanie scenariusza do tego filmu" - mówił Samuel Maoz przed rozpoczęciem zdjęć. - Pobyt w Libanie zupełnie odmienił moje życie.

SAMUEL MAOZ Urodził się w 1962 roku w Tel Avivie. Studiował w Academy of Art Beit Tzvi (uczył się na operatora kamery). Realizował programy telewizyjne i pracował w teatrze. Jako reżyser debiutował w 2000 roku filmem dokumentalnym zatytułowanym Total Eclipse. Przygotowania do Libanu, swego debiutu fabularnego, rozpoczął w 2007 roku. W filmie powraca do własnych doświadczeń z wojny libańskiej z 1982 roku, w której brał udział jako 20-latek (podobnie jak miało to miejsce przy filmach Beaufort Josepha Cedara" i Walc z Baszirem Ari'ego Folmana). Film opisuje traumatyczne doświadczenia czteroosobowej załogi czołgu w libańskiej wiosce. - 20 lat zajęło mi zebranie sił i napisanie scenariusza do tego filmu" - mówił Samuel Maoz przed rozpoczęciem zdjęć. - Pobyt w Libanie zupełnie odmienił moje życie.

Liban oparty na jest Twoich żołnierskich doświadczeniach. Co nakłoniło Cię do powrotu do przeszłości w taki właśnie sposób?

To była po prostu potrzeba. Potrzeba pokazania wojny taką, jaka naprawdę jest, bez tego całego heroizmu. (...) Byłem w to uwikłany i do końca życia będę musiał z tym żyć. Wojny nie da się zapomnieć.

Czy nie uważasz, że wokół Izraela i izraelskiej polityki jest sporo nieporozumień? Próbujesz przekazać to w jakiś sposób?

Nie sądzę, by mój film pokazywał coś, czego mieszkańcy Izraela wcześniej by nie wiedzieli, jednak dotykam w nim pewnych kwestii, o których ludzie nie chcą rozmawiać. To dziwne, bo publiczność w Izraelu uważa, że Liban nie jest filmem politycznym, a powinien być. A z drugiej strony pojawiają się głosy, że jest to film za bardzo polityczny. Publiczność w Izraelu jest bardzo trudna. Jedni nie chcą oglądać płaczących żołnierzy, ponieważ uważają, że nie jest to dobre dla ich obrazu na zewnątrz. Jednak publiczność poza Izraelem jest zdecydowanie mniej krytyczna.

Reklama

Skąd pomysł, by niemal cały film nakręcić wewnątrz czołgu?

Przede wszystkim chciałem użyć subiektywnej pamięci. Jest to swoisty filtr, przez który chciałem opowiedzieć moją historię. Wkrótce przekonałem się, że nie mogę użyć klasycznej filmowej struktury. Ja nie chcę, by widownia tylko zrozumiała ten film. Chcę, żeby go poczuła. W tym przypadku poczucie go jest jednocześnie zrozumieniem. Musiałem zatem znaleźć jakąś formułę, która sprawiłaby, że widz będzie identyfikował się z bohaterami. Widzisz to, co oni widzą, wiesz tylko to, co wiedzą oni. Nie chcę, aby widz myślał w trakcie filmu, ale żeby czuł. To, co zobaczył na ekranie może zacząć analizować dopiero po jego obejrzeniu. (...) Każdy film wojenny posiada naiwną albo patetyczną ambicję powiedzenia wojnie "stop!" Pomyślałem zatem, że realizując swój film w taki, a nie inny sposób, może zrobię w tym względzie przynajmniej niewielką różnicę.

Jak na takie ograniczenie zareagowali aktorzy? Czy podczas zdjęć dominowała atmosfera klaustrofobii?

Już sam proces przygotowań był bardzo trudny, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Na przykład na początku każdy z aktorów został zostawiony sam na kilka godzin w małym, ciemnym i bardzo gorącym kontenerze. A zatem zamiast wyjaśniać im na czym polegają klaustrofobiczne doświadczenia, pozwoliłem im, aby sami ich doznali. Później metalowymi rurkami uderzaliśmy w ściany kontenera. Jest to bardzo podobne wrażenie do tego, gdy ktoś nagle strzela do czołgu. W taki oto sposób przygotowywałem aktorów. Starałem się wykreować sytuacje, które jak najbardziej zbliżałyby ich do wojennych zdarzeń.

Czy coś zmieniło się w Twoim życiu od czasu zdobycia Złotego Lwa na festiwalu w Wenecji?

Przede wszystkim stałem się bardzo zajęty! Odwiedzam mnóstwo festiwali. To, co się dzieje wykracza poza moje najśmielsze marzenia. Pojawiają się także sugestie, przerażające sugestie od Amerykanów! Z Miramaxu i Universalu. Powiedziałem sobie, że będę słuchał wszelkich uwag póki jeżdżę po festiwalach, a później, gdy wszystko się już uspokoi, zastanowię się, co dalej. Jestem głodny. To mój pierwszy film fabularny, a mnie przepełnia pasja. Nie jestem młodym reżyserem. Owszem, nie jestem jeszcze stary, ale też nie taki najmłodszy!

A zatem nie chcesz przeprowadzić się od razu do Hollywood?

Nie sądzę. Wiem, że w Hollywood to producenci mają ostatnie słowo, co dla mnie brzmi jak koszmar. Najlepszym sposobem na sukces, jaki znam, to zebranie niezbędnych pieniędzy, których potrzebuję na film, zrealizowanie go w taki sposób, w jaki chcę. Z reżyserowania chciałbym uczynić sposób na życie. Nie można wymagać niczego więcej.

Paul O'Callaghan, "The Times"

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy